„Dialogiem” ze współczesnym światem tłumaczy się wiele niepokojących tendencji w Kościele. W ramach ekumenizmu i zbliżenia z innymi religiami zapomina się o zbawczej jedyności Chrystusa, czy obowiązku przyjęcia katolickiej prawdy. Słuchanie głosu marginalizowanych „mniejszości” ma stać się fundamentem „synodalnej reformy”. Duszpasterstwo podważające istnienie kary piekła to szukanie języka „przyciągającego” niewierzących. Temu pogubieniu Kościoła sprzyja niebezpieczny system myślenia. Szanowaną pozycją cieszy się dziś wśród duchownych autorytetów „filozofia dialogu”. Do jej twórcy z uznaniem odnosił się m.in. Jan Paweł II, czy ks. prof. Józef Tischner. Tymczasem przekonania Emmanuela Levinasa każą Kościołowi przynajmniej w równej mierze słuchać świata, co uczyć go wiary. Podkopują ortodoksję i szkodzą wypełnianiu misji Mistycznego Ciała Chrystusa.
Filozofia – w służbie lub przeciw prawdom wiary
Nie jest żadnym odkryciem, że przekonania filozoficzne mogą wchodzić w poważny konflikt z wiarą. Wszak to właśnie z takich błędnych wizji wyrastały w historii Kościoła wielokrotnie ruchy heretyckie i pseudo-reformatorskie. Spośród nich szczególnie rzuca się dziś w oczy nurt teologiczny, który rzucił wyzwanie ortodoksji w XIX i XX wieku – modernizm.
Wesprzyj nas już teraz!
Jak wyjaśniał św. bp Józef Sebastian Pelczar, korzeniem tej herezji było przejęcie popularnej w protestanckiej refleksji kantowskiej wizji religii. Według słynnego autora imperatywu kategorycznego, religia miała być wykwitem ludzkiego „zmysłu religijnego”. W ujęciu Kanta wiara wyrażała tęsknotę za nieskończonością. Dogmaty w wizji teologów przyjmujących taką optykę nie były zatem prawdziwą wiedzą o Bogu daną od Niego samego – a wyobrażeniem uzależnionym od jego ludzkich autorów. Siłą rzeczy miały więc podlegać zmianom i dać się reformować.
Te błędne tendencje zastały jednak w poprzednich wiekach na papieskim „posterunku” odważnych obrońców wiary. Wybitni papieże – w tym bł. Pius IX i św. Pius X – potępili modernizm, powtarzając dogmaty o pewności, niezmienności i kompletności katolickiego objawienia. „Gwoździem do trumny” tego nurtu były również konstytucje Soboru Watykańskiego I.
W reakcji Kościoła na błędy poprzednich wieków nie zabrakło jednak i apelu, aby teologowie i myśliciele katoliccy powrócili do zdrowej filozofii, która wspierałaby katolicką wiarę, a nie przyczyniała się do jej erozji. Chodzi rzecz jasna o tomizm. Słynne wezwanie do obstawiania przy refleksji Św. Tomasza z Akwinu zawarł m.in. na kartach encykliki „Aeterni Patris” Leon XIII.
Jak przypominał w tym znakomitym dokumencie Ojciec Święty, już starożytni doktorzy Kościoła zauważyli, że zdrowa filozofia może być „wprowadzeniem do wiary” i jej wspomożeniem. Co więcej, właściwe filozofowanie może stanowić świetne narzędzie obrony katolickiej doktryny, czy pogłębienia rozumienia jej niezmiennych zasad. W roli systemu najlepiej odpowiadającego na te potrzeby papież Leon XIII widział scholastykę, nade wszystko w wydaniu św. Tomasza z Akwinu.
Filozofia dialogu: błędny ognik na zgliszczach zdrowej myśli
Szczególnie katolicki charakter refleksji Doktora Anielskiego wyłożył – choć z zupełnie innej perspektywy – ks. Józef Tischner w eseju „schyłek chrześcijaństwa tomistycznego”. Słynny góralski kapłan zauważał, że tomizm zbudowany został jako próba pozytywnego wyjaśnienia i obrony prawd świętej religii. A zatem w celu, jaki filozofii katolickiej wyznaczał właśnie Leon XIII. Sednem Tomaszowej myśli było „zintegrowanie danych” dogmatycznych z filozofią Arystotelesa, w celu budowy systemu myślenia ukazującego racje, jakie stoją za wiarą i wyższość jej twierdzeń.
A jednak… Tischnerowi tomizm wydawał się godzien odrzucenia. Ten polski kapłan to jeden z prominentnych zwolenników zainstalowania w Kościele zupełnie innej filozofii. Jej pojęcia i zbieżne z nią intuicje owocują obecnie jak najfatalniej.
Tischner dystansował się od tomizmu sądząc, że musi on polec w konfrontacji z nowoczesnymi prądami filozoficznymi. O ten spór mniejsza. Gorzej, że był również mniemania, że w rzeczywistości spór Kościoła ze zlaicyzowanym pooświeceniowym światem dotyczył tak naprawdę nie zanegowania chrześcijaństwa, a jedynie tomizmu. Proponował więc odrzucenie tego systemu filozoficznego i teologicznego, a nawet przypisywał Tomaszowi – wbrew licznym wypowiedziom Magisterium – przeinaczenie katolickiej religii.
Miejsce dotychczasowej podstawy katolickiej refleksji ks. Tischner chciał zastąpić innym nurtem. Szkoła, w której widział szanse na wypełnienie tej pustki to „filozofia dialogu”. Nurt, o którym z pewnością można powiedzieć, że cieszy się dziś powszechną akceptacją w Kościele. Kim dla św. Tomasza był Arystoteles, tym dla ks. Tischnera i nie tylko jego, był Emmanuel Levinas.
Ten myśliciel inspirował zresztą nie tylko księdza z Podhala. Przykuwał też uwagę Jana Pawła II. Karol Wojtyła gościł go na spotkaniach ze współczesnymi myślicielami w papieskim Castel Gandolfo. Niemałą uwagę poświęca Levinasowi również abp Marek Jędraszewski. Obecny krakowski metropolita prowadził wykłady na temat jego myśli oraz poświęcił jej pracę doktorską…
Levinas i bożek dialogu
Nowy nurt filozoficzny, który jak widać w Kościele rozsiada się coraz wygodnej, zdaje się tymczasem raczej wyzwaniem dla przekazu katolickiej wiary. Sednem przekonań Levinasa jest twierdzenie, że jedynie doświadczenie spotkania z „innym” otwiera człowieka na transcendencję. Tak długo, jak nie podejmuje się otwartego i serdecznego dialogu, trwa się w zamkniętym systemie niezdolnym do ujęcia prawdy o rzeczywistości.
Levinas srodze krytykował podejścia, które nie traktowały odmienności przychylnie. Drugi człowiek stanowił dla niego jedyny poznawczy pewnik, którego według żadnych wyższych zasad całościowo oceniać nie wolno. Jak pisał Levinas, drugi człowiek „objawia” nam siebie. Tej „epifanii twarzy” nie można zniekształcić, traktując ją jako coś znanego i opisanego już przez znane sobie kategorie w sposób negatywny.
Doceniający dialog, wolny od potępienia i oceny jest zatem w tej wizji absolutną koniecznością. Niechęć do „inności” miałaby z jednej strony zawsze oddalać od poznania, a z drugiej leżeć na tej samej osi co nienawiść i chęć eksterminacji… Nietrudno zauważyć, że dla pojęć takich jak grzesznik, apostata, czy heretyk ciężko znaleźć tutaj miejsce.
Ukształtowaną na otwartości i dialogu interakcję z innymi Levinas uznawał za „relację etyczną”. Taki kontakt miał mieć „sens sam w sobie” i nie potrzebować poddania go jakimkolwiek zewnętrznym kryteriom moralnym. Skoro Bóg jest „tym, który jest”, to w takim razie relacje zastąpiły u Levinasa Jego miejsce.
Zwiedzeni dialogiem
Trudność dostosowania podobnej wizji do katolickich dogmatów zdaje się oczywista. W depozycie wiary zawarte są wszystkie prawdy pewne o Bogu i moralności, tak że ich uzupełnienie pod wpływem świeckiej inspiracji jest niemożliwe. Fakt ten przypominał chociażby św. Józef Sebastian Pelczar w katechetycznej pracy „Religia Katolicka. Jej podstawy, jej źródła, jej prawdy wiary”. Ta pełnia prawdy musi stanowić zatem ostateczny punkt odniesienia w „relacjach” Kościoła ze światem. Władza duchowna postawy zgodne z nią ma pochwalać i krzewić, sprzeczne zaś potępiać i piętnować.
W świetle „filozofii dialogu” jasne jest, dlaczego zadanie to coraz częściej ulega rażącym zaniedbaniom. Szczególnie potępienie staje się orężem rzadko używanym. Skoro każdy ma do zaoferowania jakąś wyjątkowość, to wszystkich trzeba słuchać i brać pod uwagę ich postulaty…
Założenie, że właśnie przez kontakt z drugim człowiekiem, innością i światem zewnętrznym spotykamy się z transcendencją przebija chociażby w procesie synodalnym. Wszak w Instrumentum Laboris przygotowanym przed drugą sesją kanonicznie „chaotycznego” „synodu” zawarto przekonanie, że w świeckich wydarzeniach, a przede wszystkim w żądaniach zmarginalizowanych rozbrzmiewa głos „ducha”. Kościół miałby wsłuchać się w to nieznane wcześniej natchnione źródło i czerpać z niego cenną lekcję…
Trudno zresztą powiedzieć, byśmy ocierali się tu o jakieś novum. Bardzo podobne myślenie prezentował właśnie ks. Tischner, mówiąc o zmianach po Soborze Watykańskim II. Dla słynnego góralskiego księdza „Kościół przedsoborowy był obumierającym i wielce antypatycznym”. Jego zdaniem, dawniej katolicyzm pozostawał zdecydowanie zbyt „skupiony na sobie” i zamknięty na świeckie osiągnięcia. Przede wszystkim „demokrację” i „prawa człowieka”.
„Sobór mianowicie odkrył, że w wielu ruchach, które wydawały się przeciwne Kościołowi, w gruncie rzeczy jest jakiś duch Ewangelii. Była to jakby nowa wersja miłości nieprzyjaciół, dostrzeżenie, że u nich też jest jakaś racja. Sobór uznał to odkrycie za znak czasu”, tłumaczył słynny duchowny.
„Duch Ewangelii” w ruchach przeciwnych Kościołowi. Ciekawa to redukcja, która oddziela Kościół od ewangelicznego przesłania. Co jednak szczególnie istotne z perspektywy „filozofii dialogu”: w ramach otwarcia na świat – które tak chwali Tischner – Kościół nie tyle miał zaadaptować się do jakiegoś nieznanego wcześniej zjawiska, co zmienić swoje wyroki. Doceniający dialog powinien, w ocenie księdza z Łopusznej, ostatecznie prowadzić do pojednania z demokracją nowoczesną, w kształcie bliską takiej, jaką Magisterium nieraz potępiło, czy z koncepcją praw człowieka, której poszczególne punkty urząd nauczycielski wiele razy odrzucił (Pius VII Quod Aliquantam, Grzegorz XVI Mirari Vos, Leon XIII Libertas)…
Okazuje się więc, że Kościół dialogujący różnić się ma nie tylko postawą, jaką przyjmuje, ale i tym, w co wierzy od Kościoła „skupionego na sobie”. Takie twierdzenie świadczy, że katolicyzm odcięty od „inności” dla Tischnera mógł oznaczać tyle co „wybrakowany”, pozbawiony jakiejś cennej prawdy, którą dopiero z zewnątrz może przyjąć.
Obraz Kościoła, któremu źródła Objawienia i chrześcijańska mądrość nie wystarczają to w świetle filozofii dialogu oczywistość. W swoich własnych pracach ks. Tischner dawał zresztą podstawy pod podobną ocenę. Założenie, że to spotkanie z „drugim” jest jedynym narzędziem adekwatnej oceny rzeczywistości zdaje się mu szczególnie bliskie. Drugi człowiek „jest naszą pierwszą oczywistością i zarazem naszym pierwszym wyzwoleniem, drugi ofiaruje nam świat”, sądził znany ksiądz. Poznanie sensu wydarzyć się może wyłącznie wtedy, „gdy jakieś ja staje wobec jakiegoś ty”, przekonywał.
„Do prawdy dochodzi się wspólnie. W dialogu — tylko w dialogu. Więc byśmy się nie pomylili, musimy słuchać tych, którzy mają inne zdanie, jednocześnie czytając objawienie. Nie ma dla człowieka żadnej innej drogi, niż patrzyć w przeszłość, znać przeszłość, czytać objawienie, mieć nadzieję jutra i prowadzić dialog z tym światem, który nas otacza, słuchając nie tylko zwolenników, ale przede wszystkim naszych przeciwników”, mówił zaś w rozmowie z Jackiem Żakowskim z cyklu „Tischner czyta Katechizm”.
„Szczególnie istotnym pojęciem i jednocześnie narzędziem dochodzenia do prawdy stał się dla autora Filozofii dramatu dialog. Wedle ks. Tischnera myślenie, które ze swojej natury zawsze ciąży ku prawdzie, osiąga swoją właściwą formę wtedy, gdy jest owocem spotkania i dialogu. Nasze rozumienie pewnych spraw tego świata z pewnością nie jest doskonałe, stąd potrzeba naświetlenia spraw i rzeczy z wielu perspektyw. Oprócz „mojego świata” jest jeszcze „świat drugiego człowieka”, który mogę poznać tylko poprzez rozmowę i życzliwą wymianę poglądów. Dochodzenie do pełnej prawdy bez podejmowania dialogu jest kalekie i niepełne”, komentował przekonania ks. Tischnera Michał Jóźwiak na łamach opoka.org.pl.
Skoro tak, to wsłuchiwanie się w inność: postulaty antyklerykałów, twierdzenia innych religii, aspiracje zwolenników zmiany doktryny jest już nawet nie instrumentem, mającym służyć przekazowi wiary, ale szkołą, w której Kościół również ma się uczyć. Pełnia potrzebnego nauczania – przynajmniej by tacy, jak ks. Tischner nie oskarżali go o antypatyczny charakter – jest nie czymś, czego Mistyczne Ciało Chrystusa ma nauczać, a raczej dopiero w dialogu wypracować.
Idźcie i słuchajcie
Wizja misji Kościoła względem świata w dialogicznym paradygmacie ulega zachwianiu i zdana jest na niepewność. Jak przy tym personalistycznym obrazie świata – gdzie pierwszą zasadą jest konkretny człowiek, z unikalnymi doświadczeniami i opiniami – można skutecznie utrzymać wiarę w uniwersalność zasad etycznych? A jeśli można, to jak wymagać ich zachowania od kogoś, kto we własnym rozeznaniu je odrzuca lub uważa za obce, a nawet groźne? Jak reagować na najmniejsze nawet zagrożenie dla ortodoksji, skoro ruchy ją podważające mogą nieść w sobie jakąś „prawdę Ewangelii”?
Zdaje się, że przyjęcie takiego języka rodzi naprawdę dużą trudność w opowiedzeniu nim o szeregu katolickich dogmatów: o pełności prawd o Bogu i moralności w źródłach objawienia, o obowiązku wiary, zbawczej jedyności Chrystusa i Kościoła… Z tego powodu trudno widzieć w poglądach Levinasa i jemu podobnych dobrą podstawę dla katolickiej filozofii.
Zamiast docenienia przez najwyższych przedstawicieli Kościoła, podobne nurty powinno spotkać to samo, co poglądy socjalistyczne. W sprawie „filozofii dialogu” na powtórkę czeka krok papieża Piusa XI. W encyklice „Quadragessimo Anno” Ojciec Święty zabronił katolikom korzystania z jakichkolwiek pojęć marksistowskich, niezależnie od tego, jakim reinterpretacjom i złagodzeniu miałyby być poddane. Jak bowiem zauważał, zawsze pozostaną logicznie związane z szerokim systemem bezbożnej filozofii. Z inspirowaniem się „dialogicznymi” wizjami jest podobnie. Prędzej, czy później łatwo korzystając z nich stanąć na pozycjach ubóstwienia relacji i zaniedbaniu ortodoksji w imię spotkania z człowiekiem. Niezależnie od intencji.
Filip Adamus