Irracjonalnie i szkodliwie dla amerykańskich interesów w regionie, administracja Baracka Obamy traktuje islamistów z Bractwa Muzułmańskiego jako… sojuszników. To związek którzy może przynieść opłakane skutki.
Jak pisze specjalista w zakresie relacji międzynarodowych, doktor Srdja Trifkovic, amerykańska polityka na Bliskim Wschodzie musi wywoływać zaniepokojenie. Autor „Sword of the Prophet” i „Defeating Jihad” twierdzi, że amerykańska dyplomacja entuzjastycznie podchodzi do przeciwników Baszar al-Assada, udzielając im wsparcia bez rozpoznania ich ideologicznego profilu i przyświecających im długoterminowych celów. Jak miesiąc temu donosił „The New York Times”, CIA działając na terenie Turcji, otwarcie dozbraja rebeliantów współpracując z syryjskim Bractwem Muzułmańskim.
Wesprzyj nas już teraz!
Syria pozostawała do tej pory jedynym krajem w regionie, w którym chrześcijanie cieszyli się względną równością. Konsekwencją zachodzących zmian będzie najprawdopodobniej utworzenie kolejnego państwa islamskiego. Jest to scenariusz w pełni akceptowany przez amerykańską administrację. W październiku minionego roku Dalia Mogahed, doradca prezydenta Obamy ds. muzułmańskich, zablokowała spotkanie bliskowschodnich chrześcijan z prezydentem. Delegacji przewodniczył maronicki patriarcha Antiochii Béchara Boutros Raï a zasadniczym tematem rozmów miała być sytuacja wyznawców Chrystusa. Jak ujawnił „The Jerusalem Post”, Mogahed odwołała to spotkanie na życzenie Bractwa Muzułmańskiego w Egipcie. Patriarcha Antiochii został przy okazji poinformowany, że jego uwagi o pogarszającej się sytuacji nie są mile widziane przez aktualną administrację.
W lutym 2011 roku szef wywiadu odnosząc się do protestów w Egipcie stwierdził publicznie, że krytykowane przez media Bractwo Muzułmańskie jest przecież zróżnicowanym wewnętrznie ruchem, w przypadku Egiptu to „bardzo niejednorodna grupa, w dużej mierze świecka”, na dodatek „unikająca przemocy, która potępiła al-Kaidę jako wypaczenie islamu”. Ściągnął tym na siebie znaczną krytykę. Jak wskazywali komentatorzy, u podstaw ruchu braci muzułmańskich był… sprzeciw wobec tendencji laickich w krajach islamskich, chęć ścisłej realizacji zasad Koranu i zaprowadzenia rządów szariatu. Mottem islamistów są słowa „Allah jest naszym celem. Prorok naszym przywódcą. Koran naszym prawem. Dżihad naszą ścieżką. Śmierć na ścieżce Boga jest naszą jedyną nadzieją”.
Mimo iż wypowiedź ta spotkała się z falą krytyki, podobne nastawienie towarzyszy decydentom do dzisiaj. Przedstawiciele Białego Domu komentując zwycięstwo wyborcze Morsiego zapewniali, że taki wynik wyborów został w Stanach Zjednoczonych przyjęty z „satysfakcją”, a Egipt nadał w ten sposób transformacji politycznej „pozytywny kierunek”. Zniesiono także restrykcje finansowe nałożone na Egipt, co umożliwiło Departamentowi Stanu transfer 1,5 miliarda dolarów pomocy finansowej, zapewnionej po wyborach parlamentarnych w których wygrali islamiści.
Jak zauważa Trifkovic, w latach Zimnej Wojny amerykańska administracja wspierała ruchy islamskie, chcąc w ten sposób osłabiać pozycję świeckich arabskich nacjonalistów. Ruch państw islamskich miał tworzyć równowagę dla nasseryzmu, przybierającego w latach 50-tych na znaczeniu. Dziś sytuacja polityczna jest zupełnie inna. „Dla każdego rozsądnego człowieka, lekcja wyciągnięta z amerykańskiego zaangażowania w Iraku i w Afganistanie powinna być taka, że wojujący islam nie może zostać przekształcony w polityczne narzędzie” – stwierdza Trifkovic.
Źródło: chroniclesmagazine.org
mat