Żeby gdzieś słońce wiary wzeszło,
trzeba, by stała się ona pieśnią.
Jakoś tak bywa, że kto wiernym chce być Bogu, jest wygnańcem wśród ludzi. Taki był los wielu świętych. Ot, choćby świętego Wojciecha, patrona Polski, ale pochodzącego z Czech, gdzie choć został biskupem, to gniazda tam nie znalazł ani przyjaciół. Jakoś nie bardzo go chcieli w katedrze w czeskiej Pradze., więc schronienie znalazł w Rzymie, w klasztorze ojców benedyktynów, w których czarnym habicie poczuł się swojsko. Trzeba było mu jednak wracać do niby swoich, ale wrogich i niechętnych w Pradze. Chciał tam widzieć wszystko i czynić po Bożemu, sprawiedliwie i po pastersku. Nie udało się jednak.
Wesprzyj nas już teraz!
Bo jak pogodzić wrogo patrzące na siebie i walczące ze sobą rodziny? Jak zgodzić się, by chroniącą się w świętym miejscu katedry niewinną kobietę dopadli jej wrogowie. Nie zdołał jej uchronić biskup Wojciech, a gdy ostro napomniał za ten rozbój, to podobny los spotkał jego rodzinę w rodzinnych Libicach. Trzeba było uchodzić z takiej ojczyzny z bratem rodzonym Radzymem.
Zapatrzony w świętych, którzy zyskiwali dla Pana Jezusa wiernych, ale i pogan, wyruszył do przyjaźniejszej mu Polski z królem Bolesławem. Wędrowali jak pielgrzymi pieszo przez lasy, głodni, gubiący drogę. Brat Wojciecha Radym skarżył się, wątpił, czy znajdą tu przytulisko. Wojciech napominał go, wiarę i nadzieję budził, króla polskiego chwalił i gościnność kraju. W wędrówce tej napotkali górę częstochowską. I choć wtedy jeszcze tam żadnego klasztoru ni mnichów nie było, Wojciech ukląkł z twarzą w jej stronę i ku niebu, jakby ujrzał już, kto tam będzie królować. Natchniony Bożym Duchem zanucił:
„Bogurodzica Dziewica,
Bogiem sławiena Maryja…”
Nie śpiewał jeszcze tego i sam się zdziwił zaczątkiem pieśni. Gdy ruszali dalej, jeszcze powiedział Radzymowi: „Widzisz tę jasność w tle góry? Ona się jasną stanie dzięki łaskom, jak z niej będą płynąć od Maryi dla wielu pielgrzymów.” – „Laboga” – odrzekł tylko jego brat zdumiony zapowiedzią Maryi Jasnogórskiej.
Ale choć napotykali ludzi dobrych i gościnnych, to jednak gady i płazy atakowały ich, jakby sobie diabelską naturę skądś przypominały. Aż biskup Wojciech mocnym Bożym słowem w głazy je pozamieniał. Już te zawalidrogi w osiągnięciu Gniezna nie przeszkadzały.
W stolicy Polski król Bolesław Chrobry przyjął ich jak należało się biskupowi. Ubrany w piękne kościelne szaty, Mszę świętą sprawował w katedrze i królowi oraz jego dworowi mądrości swej i wiary w kazaniu udzielił. Śpiew gregoriański mnichów porywał serca, lecz gdy wybrzmiał, to biskup Wojciech sam zaśpiewał donośnie:
”Bogurodzica, dziewica, Bogiem sławiena Maryja!
U twego syna, Gospodzina, Matko zwolena Maryja!
Ziści nam, spuści nam.”
A ukląkłszy dodał: „Kyrie elejson.”, co powtórzył chór mnichów, a za nim i król, jego dwór i wojowie, a nawet śmielsi giermkowie. Jakby ten Boży Duch, co natchnął Wojciecha do pieśni, zapowiadał już tę moc, jaką tchnie w polskich mnichów, w wielu świętych na tej ziemi i w rycerstwo zwycięskie.
Spełniła się potem Wojciechowa wizja Jasnej Góry I Maryi Częstochowskiej, a pieśń jego wciąż – dzień w dzień – jest tam śpiewana nie tylko przez mnichów. Bowiem przez wieki przetrwała, jak to napisał polski poeta Mickiewicz:
„Płomień rozgryzie malowane dzieje,
Skarby mieczowi spustoszą złodzieje,
Pieśń ujdzie cało…”.
Brat Tadeusz Ruciński FSC
Zobacz także:
https://pch24.pl/opinie/legendy-z-dusza-ksiazka-dla-dzieci-inna-niz-wszystkie-czytajmy-brata-rucinskiego/