Niech cię nie mami dar wielkopański – pomnij, jak było z koniem trojańskim…
Mówi się, że na wojnie pierwsza musi polec prawda, więc w jej miejsce wchodzi podstęp, fortel, zdrada, pułapka, oszustwo, przewrotność, zasadzka… Więcej o tym mogliby powiedzieć chińscy mistrzowie wojny i nie tylko oni. Polacy jednak wiele porażek czy klęsk w historii ponieśli, bo nazbyt ufali nawet wrogowi, na jego słowie czasem polegając.
Tak było i wtedy, gdy Szwedzi swym potopem plądrowali, profanowali i pustoszyli Polskę bardziej niż Tatarzy. A gdy stanęli w końcu swą nawałą pod Jasna Górą, zdawało się, że lada dzień kulami z armat skruszą mury i bramy, i wejdą, aby obrazoburstwa po protestancku dokonać, a święte miejsce zdeptać i obrabować. Gdy odrzucili ultimatum przeora, z murów odpowiedziały im jednak armaty, a paulin Augustyn Kordecki z nieliczną załogą obrony sanktuarium się podjął, prawdziwy obraz cudowny starannie ukrywając. Generał szwedzki widząc, że obrońcy są gotowi na wszystko i że nie skruszy szybko ich oporu siłą armat i muszkietów, o innym sposobie zdobycia twierdzy pomyślał.
Wesprzyj nas już teraz!
I oto dwaj posłowie od generała pojawili się przed jasnogórską bramą, a stającemu w niej przeorowi wręczyli dwie wielkie ozdobne świece, jako dar dla świętego miejsca i jego Królowej na wieczną rzeczy pamiątkę. Generał prosił ich głosem, aby świece mogły płonąć jeszcze dziś przed obrazem, bo taka ich powinność, aby płomykami swymi błogosławieństwo wyjednały. Zdumiał się przeor nagłą oznaką pobożności protestanta, a przynajmniej jego dobrą wolą, no ale pamiętając o dwóch mieczach ofiarowanych przez krzyżaków królowi Jagielle pod Grunwaldem, i on te dwie świece przyjął i na ołtarzu kazał je zapalić. Jednak postawił przy nich braciszka Ignaca, aby miał uważne baczenie na wszystko, bo jednak do końca nie ufał darczyńcy. No i żeby pożaru jakowegoś nie było.
Świece płonęły spokojnymi płomykami, jakby nie pomne były walk toczących się na wałach. Kaplica zwolna pustoszała, a gdy zegar wybił północ, to tylko ów braciszek czuwał przy ołtarzu i tych świecach. Zmówił wszystkie swoje pacierze, jak i cały różaniec w intencji, aby upadająca pod szwedzkim butem Rzeczpospolita jakąś pomoc z nieba od Maryi otrzymała. A że był już od kilku dni czuwaniem i robotą zmęczony, poddał się zdradliwemu Morfeuszowi i przysnął. I wtedy – jak potem opowiadał – we śnie czy poza snem ujrzał niespodziewaną jasność, z której wyłoniła się Ona, o ciemniejszym niż zwykle obliczu. Patrzyła na mnicha ze współczuciem, ale i ze smutkiem, jakby czegoś niedobrego się spodziewając. Przetarł oczy, przerażony, że nie spełnia posłusznie rozkazu przeora i przed obrazem nie czuwa. Spoglądał pytająco na Nią, czemuż go swoim przyjściem zaszczyciła?…
I aż się uszczypnął, sadząc, że śni, gdy usłyszał z Jej ust wyraźne słowa: „Świece trzeba zgasić”. Jak to? Przeor przecież kazał inaczej… Zgasić? Te świece? – Skinęła głową i zniknęła z echem słów: „zgasić”.
Brat Ignac zerwał się z klęcznika i podbiegł do pierwszej szwedzkiej świecy, a gdy palcami zdusił płomyk, odkrył nagle, że tuż niżej, pod knotkiem w wydrążeniu wosku, spory funt prochu jest ukryty. Tak samo w drugiej… I aż zadrżał na myśl, jaki tutaj za chwilę piekielny byłby pożar, niszczący kaplicę i ducha obrońców. O jakiż to był niecny fortel Szweda i zasadzka w samym sercu sanktuarium! Słyszał już prawie szyderczy, czy wręcz diabelski rechot niedoszłych zdobywców i bluźnierców.
Kiedy wieść o tym dotarła do przeora i obrońców, nowy duch w nich wstąpił, bo to Ona, Królowa, dała znać, że bardziej niż wszyscy nad twierdzą i nad nimi czuwa. Znowu porwali za broń z Jej pieśnią na ustach. A potem – nie wiedzieć czemu – ów generał wojska spod Jasnej Góry wycofał, co było początkiem odzyskiwania Rzeczypospolitej i wiary w Jej nad nią opiekę. Szkoda tylko, że wciąż się tutaj daje wiarę jej podstępnym wrogom i tak mało jest czujnych i czuwających.
Brat Tadeusz Ruciński FSC