Po prostu prowadzę „rozpoznanie bojem”. Trzeba czasem samemu wystawić się na strzał, żeby lepiej poznać „Ordre de Bataille” przeciwnika. Stwarzając wyrazisty punkt odniesienia ułatwiam moim rodakom orientację w sytuacji – mówi o kandydowaniu na urząd prezydenta Grzegorz Braun w rozmowie z PCh24.pl.
Zaskoczył nas Pan decyzją o starcie w wyborach. Co monarchista robi w wyścigu o prezydenturę?
Wesprzyj nas już teraz!
Monarchista dzieli się dobrą nowiną: nie ma żadnej „konieczności dziejowej”, ani „przymusu historii”. Jest wolna wola – w życiu ludzi i narodów. Jak są indywidualne talenty do pomnożenia, tak są i zbiorowe misje do wypełnienia. Państwo polskie pozostaje zawsze najlepszym, choć nigdy nie doskonałym narzędziem wypełniania misji dziejowej Polaków. A dziś samo istnienie państwa jest zagrożone, jak może nigdy za naszego życia.
Monarchista, jako państwowiec z istoty rzeczy, nie wyznaje zasady „im gorzej tym lepiej”. Niektórym się zdaje, że aby uratować cywilizację, trzeba najpierw spokojnie doczekać jej ostatecznego krachu. Że łatwiej będzie budować – na gruzach. Że zatem każdy, kto tymczasem wchodzi w bezpośrednie zwarcie z systemem, jest „zdrajcą kontrrewolucji”. To jest postawa mnie obca, a wręcz odpychająca – taki reakcyjny „purytanizm”.
Monarchista nastaje w porę i nie w porę, boć przecie światła nie należy trzymać pod korcem. Sądzę zresztą, że dość już poświęciliśmy czasu na umacnianie się w duchu, w wąskich, elitarnych gronach – czas wyjść ze zdrowym przesłaniem do szerszego kręgu naszych rodaków, którzy Bogu ducha winni nie mieli dotąd okazji przekonać się, że istnieje życie poza standardami wyznaczonym i przez tę, czy inną „GWiazdę śmierci”.
Podkreśla Pan zawsze, że dla Polski nie ma prostych rozwiązań, że wybory niewiele zmienią, że nie można liczyć na cud demokratycznej procedury, że oto wygra lepszy i „będzie Polska od pierwszego”. Po co więc Pan startuje?
A któż mówi o prostym rozwiązaniu? Trzeba po prostu lojalnie informować naszych bliźnich, że jeśli zawczasu nie wymodlą sobie powrotu Króla – wówczas weźmie ich za twarz jakaś zwyczajna, świecka, najpewniej kolektywna demo-dyktatura, za fasadą której rządzić będą notabene po staremu: gangsterskie mafie, tajne służby i satanistyczne loże. A to doprawdy nie byłoby na miarę 1050-lecia Chrztu Polski. To jest właściwy punkt odniesienia: tysiąc lat Korony Polskiej w kręgu cywilizacji łacińskiej – a nie jakieś „25 lat demokracji”, orzeł z czekolady itp.
Na początek trzeba przynajmniej zacząć nazywać po imieniu zagrożenia, wobec których stoi naród i Kościół w upadającym państwie. Trzeba odczarować niektóre zakazane słowa. Trzeba upomnieć się o wolność i równoprawność Polaków – tak we własnym kraju, jak i w stosunkach międzynarodowych. Wzajemność – to przecież elementarz dyplomacji.
Tymczasem na postpeerelowskiej scenie politycznej trwa szeroka zmowa poprawności politycznej, co się wyraża tym np., że niektóre tematy i wyzwania zostają zgodnie przemilczane i przez „Gazetę Wyborczą”, i przez „Gazetę Polską”. Od lewa do prawa obowiązuje wzorzec „postępacki”: demokratyzm ustrojowy, etatyzm gospodarczy, modernizm religijny, a także pacyfizm i judeoidealizm – w odróżnieniu od judeorealizmu, który zdecydowanie polecam.
Kilku stałych czytelników pańskich felietonów w magazynie „Polonia Christiana” skonstruowało następującą tezę: start Grzegorza Brauna w tych wyborach jest jak powstanie, jest jak śmiała, odważna, przebojowa insurekcja. Pan jednak zawsze przedstawiał się jako przeciwnik polskich powstań…
Ot, po prostu prowadzę „rozpoznanie bojem”. Trzeba czasem samemu wystawić się na strzał, żeby lepiej poznać „Ordre de Bataille” przeciwnika. Nie wątpię, że stwarzając wyrazisty punkt odniesienia ułatwiam moim rodakom orientację w sytuacji.
Proszę zresztą zauważyć, że mam na koncie pewne rezultaty: ledwie na parę godzin wszedłem do siedziby Państwowej Komisji Wyborczej, a już jej członkowie podali się gremialnie do dymisji – kto wie, kogo jeszcze uda mi się zdymisjonować, kiedy choć na moment nieuwagi wpuszczą mnie do innych gmachów użyteczności publicznej (śmiech)?
W ostatnich wywiadach mocno podkreśla Pan rolę Polonii – czynnika który według Pana może pomóc Polsce znów być Polską. W jaki sposób może się to wydarzyć? Czy poprzez demokratyczną procedurę (Polonia to tylko procent uczestników polskich wyborów), poprzez finansowanie ruchów w Polsce czy jeszcze poprzez inne środki?
Podkreślam, kiedy tylko mam okazję, że Polaków w Polsce jest za mało. Owszem, w aktualnych postpeerelowskich granicach mieszka wielu tubylców – z których bynajmniej nie wiszyscy są świadomymi i zdeterminowanymi Polakami. Zresztą nawet i wśród tych zdecydowanych na polskość dominują, jak się zdaje elity przetrwania (wg nomenklatury prof. Chodakiewicza), a nie elity działania.
Ale jest dobra wiadomość: w sprawie polskiej możemy wciąz liczyć na odsiecz dwóch „Błękitnych Armii”. Ta pierwsza, to Polacy poza granicami – na Zachodzie i na Wschodzie. Ta druga, to Polacy na tamtym świecie – nasi Święci i Błogosławieni, którzy wszak zawsze gotowi są orędować za nami. Trzeba tylko prosić – a więc też i samemu konkretnie się zadeklarować. Bo jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie.
W Polsce mamy ok. 10 i pół tysiąca parafii – więc mój program jest doprawdy minimalistyczny: 1050 szkół i strzelnic w 1050. katolickich parafii – na 1050-lecie Chrztu Polski. Jasna rzecz, że bez udziału obu naszych „Błękitnych Armii” tego pola sami nie obsiejemy.
Czy program wyborczy skupi się właśnie wokół stworzonego przez Pana hasła „Kościół, szkoła, strzelnica”?
Owszem, to są trzy najważniejsze budynki użyteczności publicznej i zarazem trzy kluczowe sfery życia narodowego: Kościół, w którym kultywuje się Tradycję, a nie dokonuje modernistycznych wynalazków; szkoła, która służy nauce i wychowaniu, a nie dezinformacji i deprawacji; strzelnica, gdzie ćwiczy się sztukę koncentracji i celnego strzelania, bo przecież Polska potrzebuje odpowiedzialnych fachowców różnych dziedzin, nie tylko gawiędziarzy. No i jeszcze: mennica – bo bez polskich pieniedzy w polskiej kieszeni nic z tego nie będzie.
Polakom przywrócić trzeba wolność i zapewnić bezpieczeństwo we wszystkich ww. dziedzinach – ze szczególnym uwzględnieniem wolności gospodarczej. Nie może być jednak o tym mowy, jeśli nie upomnimy się o zniesienie koncesjonowania przedsiębiorczości i reglamentacji, które obowiązują w Post-PRL w najrozmaitszych dziedzinach – od prawa do posiadania broni poczynając.
Kluczowym kryterium oceny skuteczności i prawowitości każdego państwa jest jego stosunek do Wiary, rodziny i własności. Łatwo zauważyć, że na wszystkich tych odcinkach aktualne władze warszawskie (których nie nazywam polskimi) nie tylko nie zapewniają bezpieczeństwa i wolności – ale są wręcz agresorem.
Wiara katolicka jest do czasu tolerowana – ale nie ustają zakusy, by Kościół dezintegrować i zmarginalizować. Kler katolicki jest ulubionym obiektem już nie tylko napaści werbalnych, niekończącej się nagonki propagandowej – ale też i fizycznych, bandyckich napaści. Proszę przejrzeć doniesienia agencyjne: nie ma miesiąca bez zbezczeszczenia, czy podpalenia jakiejś świątyni. Trzeba spojrzeć prawdzie w oczy: Kościół nie jest dziś w Polsce bezpieczny – w sensie dosłownym, materialnym, a nawet i biologicznym. To trzeba radyklanie zmienić.
Władza rodzicielska jest nieustannie kwestionowana. Państwowe szkolnictwo i inne resorty oficjalnie szerzą wśród dzieci i młodzieży dezinformację (exemplum: dogmat globalnego ocieplenia, czy dominacja narracji rewolucyjnej w nauczaniu historii) i demoralizację (exemplum: ideologia gender, pigułki wczesnoporonne dla nieletnich etc.). To się musi skończyć.
Stosunek władzy do własności polskiej jest po prostu stosunkiem rabusia i pasera. Całokształt polityki fiskalnej, socjalnej, jak również niekorzystne dla nas (a nierzadko niejawne) umowy międzynarodowe, zobowiązania dłużnicze, jakie w naszym imieniu uznaje rząd warszawski – wszystko to wyczerpuje znamiona szeregu przestępstw przeciwko mieniu opisanych w rozdziale XXXV kodeksu karnego. Pierwsze z brzegu to chociażby: „wymuszenie rozbójnicze” i oszustwo, tj. „nakłanianie do niekorzystnego rozporządzenia mieniem”.
Dość tego. Dość wyzysku fiskalnego i talmudyzmu biurokratycznego. Państwo polskie nie może dłużej zniechęcać Polaków do siebie samego. Polakom nie są na dłuższą metę potrzebne żadne „programy pomocowe” – bo ich zapobiegliwa inwencja jest doprawdy niespożyta – wystarczy ich nie wyzyskiwać i nie upośledzać względem innych.
Państwo nie może też samego siebie stawiać w stan likwidacji. Trzeba, żeby to zostało jasno powiedziane: ani kroku w tył. Żadnych więcej umów międzynarodowych, które uszczuplają suwerenność Polaków na własnym terytorium.
Państwo nie może też z góry kapitulować przed agresją – czy to wewnętrzną, czy zewnętrzną. A więc musi wrócić – nie trzeba wymyślać prochu – kara główna za zabójstwo z premedytacją, zdradę stanu, szpiegostwo i dezercję w obliczu wroga.
Czy z perspektywy USA – gdzie przebywa Pan od kilku miesięcy – dostrzega Pan reakcje na decyzję o kandydowaniu w polskich mediach? Jak ją Pan ocenia?
Przede wszystkim dziękuję za obietnice modlitwy i życzliwe słowa, których szczególnie wiele dociera do mnie w ostatnich tygodniach. Że nie ze wszystkich stron? Cóż, nie jesteśmy dziećmi. Nie można przecież upominając się o Polskę liczyć na powszechny entuzjazm, oklaski i ordery. Kto sądzi, że Wielką Polskę można odzyskać w cyklu koncyliacyjnych pogawędek, a nikomu przy tym nie nadepnąć na odcisk – ten się szkodliwie łudzi.
Napaści i przemilczenia ze strony krajowych ośrodków masowej dezinformacji umacniają mnie zresztą w przeświadczeniu, że właśnie Polakom żyjącym na obczyźnie trzeba zagwarantować stałą partycypację w krajowych organach przedstawicielskich. To powinno być treścią jednego z zapisów nowej ustawy zasadniczej, której Polska tak pilnie potrzebuje. Nota bene: należy tam również otworzyć prawną możliwość powołania Rady Regencyjnej – aby odwołując się m.in. do smutnych doświadczeń z lat 1918 i 1939 zapewnić kontynuację państwa w wypadku zaistnienia okoliczności nadzwyczajnych.
Jak ocenia Pan swoje szanse na zwycięstwo w wyborach?
Jak Pan Bóg dopuści, to i z kija wypuści. Tymczasem proszę nie lekceważyć perspektywy podłączenia się z takimi komunikatami, jak wyżej, do reżimowego wzmacniacza choćby na tych parę wiosennych tygodni – co będzie możliwe, jeśli moi rodacy, Sz. Czytelników PCh24 nie wyłaczając, zechcą udzielić mi promesy na udział w grze. A to znaczy: jeśli uzbieracie Państwo hałdę wymaganych podpisów – formalnie 100 tysięcy, ale w moim przypadku przyda się pewnie spora „górka”, bo przecież w demokratycznej procedurze co drugi może okazać się „nieważny”.
Będzie Pan brał udział w debatach? Zaprosi Pan do debaty Komorowskiego, Dudę, Ogórek? Czy raczej skupi się na rozmowach z kandydatami uważnymi przez Pana fanów za w miarę „podobnych światopoglądowo”, jak kandydat Ruchu Narodowego, jak kandydat z kręgu KORWIN-KNP itp.?
A, to już bardziej od Państwa zależy. Jakikolwiek sparring zechce ustawić Sz. Redakcja PCh24 – jestem do dyspozycji.
Czy start w wyborach to tylko początek pańskich planów politycznych? Rozważa Pan powołanie partii, ewentualnie stanięcie na czele jakiegoś ruchu społecznego?
Ruch, z którym wiążę najpoważniejsze nadzieje, to jest akurat Krucjata Różańcowa za Ojczyznę – ale tu żadne ludzkie przywództwo nie jest potrzebne. Podobnie z inicjatywą „1050 szkół i strzelnic w 1050. katolickich parafii na 1050-lecie Chrztu Polski” – tu również nie ma potrzeby „stawania na czele”, bo każdy gospodarny proboszcz sam będzie najlepiej wiedział, co robić.
Pańskie pytanie należy więc raczej odwrócić – rzecz w tym, czy moi rodacy zechcą wiązać poważniejsze nadzieje na Polskę ze mną? I otóż to się właśnie w ciągu paru najbliższych tygodni okaże.
Rozmawiał Krystian Kratiuk