Prezydent-elekt Luiz Inácio Lula da Silva, który formalnie ma przejąć władzę w Brazylii od 1 stycznia 2023 r. staje przed coraz większymi wyzwaniami – donoszą latynoskie media. 15 listopada br. ponownie zwolennicy Jaira Bolsonaro protestowali przed bazami wojskowymi w różnych miejscach w kraju, domagając się interwencji armii w związku ze „skradzionymi wyborami”.
Były prezydent przegrał z Lulą da Silvą w tegorocznych wyborach niewielką różnicą głosów. Lulę, którego zwolniono z aresztu i oczyszczono z zarzutów korupcyjnych wykorzystując proceduralne triki, poparło 50,9 proc. brazylijskiego społeczeństwa.
Tysiące ludzi ubranych w żółte i zielone koszulki, nawiązujące do kolorystki flagi narodowej Brazylii zebrało się m.in. pod bazą wojskową w Rio de Janeiro, aby naciskać na interwencję armii. Zwolennicy Bolsonaro, byłego oficera armii nie akceptują wyników elekcji prezydenckiej. Twierdzą, że doszło do oszustwa wyborczego i „skradzenia” zwycięstwa prezydenta ubiegającego się o reelekcję.
Wesprzyj nas już teraz!
Jak relacjonował „Latin Times”, niektórzy protestujący wskazywali, że w około 100 lokalach wyborczych spośród pół miliona w całym kraju odnotowano 100 proc. głosów na jednego kandydata i zazwyczaj były to głosy oddane na Lulę.
Ministerstwo Obrony Brazylii, które monitorowało przebieg wyborów oceniło, że chociaż system wyborczy z pewnością wymaga ulepszeń, to jednak nie znalazło dowodów na domniemane oszustwa. Nie uspokoiło to zwolenników Bolsonaro.
Ekipa prezydenta-elekta obawia się protestów i ich konsekwencji. Analitycy brazylijscy podkreślają, że Lula rozpocznie swoją prezydenturę nie ciesząc się takim poparciem jak niegdyś. Ponadto stoi przed wyzwaniem ulepszenia sytuacji ekonomicznej w dobie narastających konfliktów w kraju i na świecie. Ekonomiści obawiają się zwiększenia wydatków socjalnych, co obiecał Lula. Z drugiej strony, może on nie uzyskać potrzebnego poparcia posłów ze strony partii Bolsonaro, która ma 99 kongresmenów w niższej Izbie parlamentu.
W Brazylii wyniki wyborów prezydenckich z 30 października 2022 r. podliczono w niecałe cztery godziny. System sądów wyborczych ustanowiony jeszcze w 1932 r. nadzoruje wszystkie etapy procesu wyborczego, prowadzi śledztwa i karze oszustów. Podczas tegorocznej kampanii wyborczej sędziowie byli nadzwyczaj gorliwi w karaniu zwolenników Bolsonaro, blokując ich konta i wprowadzając cenzurę.
Ostatnie protesty zwolenników Bolsonaro wsparli posłowie Nikolas Ferreira z Partii Liberalnej, Daniel Silveira z Brazylijskiej Partii Pracy i Carla Zambelli również z Partii Liberalnej.
45 godzin po zakończeniu drugiej tury wyborów prezydent Bolsonaro wezwał swoich zwolenników do zniesienia blokad dróg, zaznaczając, że chociaż „pokojowe demonstracje zawsze będą mile widziane”, to jednak „nasze metody nie mogą być metodami lewicy, które zawsze szkodziły ludności”. Wskazał m.in., na naloty na prywatne nieruchomości, niszczenie mienia, utrudnianie przemieszczania się itp. Potem „latynoski Trump”, jak się czasami określa Bolsonaro, w nagraniu wideo zwrócił się do zwolenników z prośbą o oczyszczenie autostrad, a wiceprezydent Hamilton Mourão stwierdził, że nie doszło do oszustw wyborczych. Poradził uczestnikom demonstracji, by zrezygnowali ze sprzeciwu, bo nie ma on sensu.
Zwolennicy prezydenta-elekta z Ruchu Bezdomnych Robotników (MTST) rozpoczęli odblokowywanie głównych dróg dojazdowych. Jednocześnie Naczelny Sąd Wyborczy 11 listopada nakazał natychmiastowe oczyszczenie dróg i placów publicznych z demonstrantów. Ponadto wydał nakazy sądowe odnośnie zamknięcia kont niektórych posłów, dziennikarzy i grup na Telegramie, WhatsAppie, a także nakazał zamknięcie kanałów na TikTok i YouTube, poprzez które zwoływali się zwolennicy Bolsonaro na protesty. Sąd powołał się na artykuł 142 Konstytucji Brazylii. Zablokowano konta m.in. Carli Zambelli, Adrilles Jorge, Gilberto Silva, José Medeiros, Monark i Nikolas Ferreira. Zambelli zapowiedziała, że zgłosi sprawę do Międzyamerykańskiej Komisji Praw Człowieka.
Naczelny Sąd Wyborczy zarzuca Bolsonaro prowokacje. Chociaż administracja Bolsonaro nie sprzeciwiła się przekazaniu władzy, prezydent jeszcze nie ustąpił, ani nie pogratulował swojemu przeciwnikowi.
Według zwolenników Bolsonaro, wybory nie były uczciwe, a Sąd Najwyższy powinien był zachować neutralność. Tymczasem okazał się wyjątkowo aktywny wyraźnie sprzyjając ekipie Luli da Silvy.
Sędzia brazylijskiego Sądu Najwyższego i przewodniczący organu wyborczego Alexandre de Moraes mówił niedawno na konferencji w Nowym Jorku, że „demokracja została zaatakowana, ale przetrwała”.
Protesty odbyły się w stolicy Brasilii, Sao Paulo, Belo Horizonte, Rio de Janeiro i mniejszych miastach.
Lucas Ribeiro, komentator brazylijski, politolog, który 16 listopada br. zamieścił opinię w „The Rio Times” podkreśla, że „Brazylia nie może być postrzegana i rozumiana jako typowa zachodnia demokracja w oczach międzynarodowych obserwatorów”. Bliżej jej do sowieckich satelitów.
Przekonuje za dziennikarzem J. R. Guzzo, że w Brazylii panuje „sądownicza dyktatura”, w szczególności zaś „dyktatura” sędziego Alexandre de Moraes, stojącego na czele SN. To, co zrobiono w ciągu ostatniej kampanii prezydenckiej i wyborów ma być „największym skandalem, jaki kiedykolwiek odnotowano w życiu politycznym Brazylii”. Szef SN miał wypowiedzieć wojnę Jairowi Bolsonaro od momentu objęcia przez niego urzędu w 2019 roku.
„Sądownictwo, które powinno być władzą powściągliwą, reaktywną i zrównoważoną, zaczęło działać w coraz bardziej nadużyciowy, bezpośredni, upolityczniony i dyktatorski sposób od początku rządów Jaira Bolsonaro i konsoliduje się jako instancja podporządkowująca innych” – czytamy.
„Pandemia” stała się pretekstem do wzmocnienia władzy sędziów, którzy zaczęli jednocześnie przejmować kompetencje pozostałych władz w państwie. Szczegółowo o tym pisze prokurator Claudia Piovezan w książce pt.: „ Os inqueritos do fim do mundo”, w której prawnicy opisują wprowadzony w Brazylii stan wyjątkowy.
To „jurystokraci”, czyli grupa sędziów mających niemal boskie uprawnienia miała wszcząć dochodzenia sądowe w celu prześladowania dziennikarzy, polityków, aktywistów i innych ludzi politycznej prawicy. Sędziowie wykorzystali nadzwyczajne procedury, stając się jednocześnie prokuratorami, szefami policji i sędziami.
Prokurator Marcelo Rocha Monteiro wyjaśnia na przykład, że dochodzenie 4781 to „dziwny zbiór niezgodności z prawem: dochodzenie wszczęte nie przez policję ani prokuraturę, ale przez wymiar sprawiedliwości, co narusza system oskarżenia”. Chodzi o postępowanie wszczęte w 2019 r. przez prezesa SN, który oskarżył prezydenta Bolsonaro o szerzenie nieprawdziwych wiadomości oraz szereg wykroczeń popełnionych na szkodę trybunału, jego członków i ich bliskich. W trakcie tego tajnego śledztwa (nr 4781) podjęto wiele niekonstytucyjnych decyzji, wprowadzono cenzurę, ograniczono wolności i gwarancje proceduralne obywateli Brazylii i wykazano się niezwykłą arbitralnością decyzji, pod pretekstem „ochrony porządku konstytucyjnego”.
Prokurator Cleber Tavares Neto wyjaśnił, że dochodzenie 4781 jest procesem „płynnym i orwellowskim”. Orwellowskim, bo daje poczucie, że wszyscy są obserwowani przez Najwyższego Wielkiego Brata i płynnym, bo „nikt nie wie, jak będzie przebiegał”.
„Wybrany jako cel przez sędziego Najwyższego Sądu Federalnego (STF), komunikuje się z przewodniczącym śledztwa i może podjąć każdy środek, który wydaje mu się zgodny z prawem” – tłumaczył Tavares Neto.
Dodał on, że wcześniej martwiono się aktywizmem sędziowskim, a teraz jest sytuacja taka, że wszczyna się proces, w wyniku którego można skazać kogoś, chociaż nie dopuścił się przestępstwa i to bez aktu oskarżenia oraz bez możliwości obrony.
Wszystko pod pretekstem zwalczania tak zwanych „sieci rozpowszechniania fałszywych wiadomości”. De facto wprowadza się cenzurę i aresztuje aktywistów, dziennikarzy, polityków, głównie z prawej strony sceny politycznej.
Ribeiro zwrócił uwagę, że od czasu objęcia rządów Bolsonaro wymiar sprawiedliwości, który wypowiedział mu wojnę podjął szereg absurdalnych decyzji. Prezydentowi Bolsonaro zawsze dawano 48 godzin na reakcję lub sędziowie zastrzegali sobie, że sami zareagują w taki sposób, jaki uznają za stosowny.
Gdy sędzia Sergio Moro odszedł z Ministerstwa Sprawiedliwości, sędzia Alexandre de Moraes zarządził, aby prezydent Bolsonaro nie mógł mianować Alexandre’a Ramagema na stanowisko dyrektora generalnego policji federalnej, mimo że decyzja ta należała do wyłącznej kompetencji prezydenta.
SN Brazylii w tym roku podjął nadzwyczajne środki, decydując o ukaraniu małych firm, które dawały 22% zniżki zwolennikom Bolsonaro; uniemożliwił dziennikarzom nazywania Luli da Silvy „złodziejem i byłym skazańcem” (wprowadzono wysokie kary grzywny); usunięto niezliczone strony prawicy politycznej na Instagramie; ocenzurowano gazety: „Jovem Pan”, „Brasil Sem Medo”, magazyn „Oeste”, „Terça Livre”, „Gazeta do Povo” i „Brasil Paralelo”. Sąd nie zezwolił na publikację filmu dokumentalnego, który opisywał kulisy dźgnięcia nożem Bolsonaro.
Sędziowie twierdzili, że robią to dla dobra „demokracji” i w celu „zwalczania fałszywych wiadomości”. Nadzwyczajne środki miały obowiązywać do czasu wyborów, ale sędziowie je przedłużyli, zamykając strony i konta konserwatywnych polityków, komików i dziennikarzy. Senator Eduardo Girão podał, że ocenzurowano konta m.in. Allana dos Santos; Luciano Hang (jednego z dziesięciu najbogatszych biznesmenów w Brazylii); kongresmena Daniela Silveiry; pastora Valadao; kongresmena Nikolasa Ferreira, który otrzymał największe poparcie w całej Brazylii. Zamknięto Canal Hipócritas na YouTube, a także konta kongresmenki Carli Zambelli; kongresmena Gustavo Gayera; piosenkarzy np. Zeze di Camargo; ekonomisty Marcos Cintra i innych osób, które kwestionowały proces wyborczy w Brazylii.
Ribeiro porównuje „demokrację”, bronioną przez sędziów SN do „demokracji” sowieckich. Stwierdził, że szef SN, sam „cesarz” Brazylii Alexandre de Moraes wyraźnie powiedział: Ci, którzy w sposób przestępczy nie akceptują wyniku wyborów, ci, którzy w sposób przestępczy dopuszczają się czynów antydemokratycznych, będą traktowani jak przestępcy”.
Tym, których „ci wszechwładni ludzie uznają za antydemokratów”, mogą zawiesić konta w sieciach społecznościowych lub nasłać policję federalną do ich domów, podsłuchiwać rozmowy telefoniczne, sprawdzać konta bankowe i nakładać „astronomiczne kary za podważanie demokracji”, a w skrajnym wypadku mogą ich nawet wysłać do więzienia, bez zapewnienia nawet minimalnych warunków należytego procesu. Taki, zdaniem politologa, jest obecny stan rzeczy w Brazylii, w której „struktura sądownicza działa w sposób dyktatorski i dysponuje uprawnieniami przypominającymi sowiecki wymiar sprawiedliwości”.
Źródło: latintimes.com, riotimesonline.com,
AS
„Autorytarny ekstremista” kontra „komunistyczny złodziej”. Brazylia wybierze prezydenta