Od kiedy Polska wstąpiła do Unii Europejskiej coraz częściej musi stosować się do dyrektyw eurobiurokratów, którzy ustalając prawo nie liczą się z tym, co akurat jest dla nas najkorzystniejsze i, po prawdzie, nic ich to nie obchodzi. Dlatego Bruksela pełna jest lobbystów z różnych państw, którzy tak próbują pokierować unijnymi decydentami, aby wywalczyć jak najkorzystniejsze dla siebie zapisy. Są wśród nich i Polacy, których skuteczność niestety jest fatalna.
Jeszcze w 1984 roku w Brukseli działało zaledwie 654 lobbystów obecnie jest ich 35 tys. To znacznie więcej niż np. w Waszyngtonie, gdzie w 2009 roku było ich zaledwie 15 tys. Zajmują się forsowaniem korzystnych dla siebie rozwiązań lub też starają się blokować te niekorzystne. W ocenie lobbystów z innych krajów polski biznes radzi sobie jednak w tej materii nie najlepiej. Natomiast państwo, ich zdaniem, zaliczyło pewne sukcesy choćby w walce o limity CO2.
Wesprzyj nas już teraz!
Zdaniem Niny Katzemich z firmy Lobby Control „relatywną skuteczność można tłumaczyć tym, że kwestia emisji CO2 ma dla Polski znaczenie strategiczne”. Niestety uważa ona, że nie jest to zasługa biznesu ale państwa. Petra Erler, przedstawicielka firmy lobbystycznej European Experience Company (założonej zresztą przez byłego komisarza ds. poszerzenia UE, Guentera Verheugena) uważa, że specyfika działania polskiego państwa w walce o korzystne dla siebie zapisy polega na tym, że jest to działanie „z otwartą przyłbicą”, choć jej zdaniem nie musi to być wada. Mimo wszystko nawet sukcesy polskich władz to niewiele na tle innych.
Przykładem najbardziej spektakularnego zwycięstwa lobbystów, było doprowadzenie przez Francuzów do zmiany definicji ślimaka winniczka, który (dodać trzeba, że wbrew ustalonej przez biologów systematyce) został zakwalifikowany jako ryba śródlądowa, dzięki czemu hodowcy tych stworzeń mogli się ubiegać o dopłaty na tych samych zasadach jak rybacy.
Podobnie było w przypadku zaliczenia marchwi do kategorii owoców – to z kolei sukces lobbystów portugalskich. Wywalczono takie rozwiązanie, ponieważ popularny w tym kraju dżem z marchwi nie mógłby być nadal produkowany, gdyż nie byłoby to zgodne z przepisami unijnymi, które mówią, że dżem to mieszanina owoców i wody.
Innym sukcesem było wywalczenie zapisów dotyczących krzywizny banana, dzięki czemu francuscy producenci mogli wyeliminować konkurencję z Ameryki Południowej. Tamtejsze banany, jako nieprawidłowo zakrzywione zostały uznane za niepełnowartościowe.
Polem szczególnej aktywności lobbystów jest obecnie kwestia wydobycia gazu łupkowego. Różne grupy lobbystów, jak te związane z Gazpromem, starają się doprowadzić do zablokowania wydobycia tego surowca. Jak na razie zakaz we Francji wywalczyli sobie lobbyści z branży atomowej, a w Rumunii i Bułgarii dokonali tego ekolodzy.
Lista polskich porażek jest dłuższa niż lista sukcesów. Zaliczyć do niej można m.in. rozporządzenie REACH ws. rejestracji, oceny, udzielania zezwoleń i stosowania ograniczeń w obrocie chemikaliami, niekorzystne dla polskich przedsiębiorstw z tej branży. Polacy nie tylko stali biernie z boku, ale nawet prawdopodobnie nie wiedzieli, że taka sprawa jest w Brukseli rozpatrywana. Przegrano także sprawę o definicję wódki, o limity cukrowe czy sprawę budowy Gazociągu Północnego.
Dlaczego jesteśmy nieskuteczni? Zdaniem ekspertów to wynik braku pieniędzy, kadr i spójnej strategii. W Brukseli działa tylko jeden polski think-tank i zaledwie 60 na 5 tys. oficjalnie zarejestrowanych firm lobbystycznych. Województwa mają tylko po jednym przedstawicielu w Brukseli, niemieckie landy mają ich znacznie więcej np. Bawaria aż 32.
Problem wcale jednak nie leży w lobbingu tylko w rozplenionym unijnym ustawodawstwie, które tak szczegółowo chce regulować nasze życie, które niekiedy wręcz jest po prostu śmieszne. Lobbyści to po prostu pokłosie tego chorego stanu rzeczy, jakim jest inflacja unijnego prawa.
Iwona Sztąberek
Źródło: www.forsal.pl