Charles Tannock, brytyjski konserwatywny eurodeputowany oraz członek Komisji Spraw Zagranicznych Parlamentu Europejskiego wzywa państwa członkowskie UE do większego zaangażowania się w Azji. Przekonuje, że Europa powinna wykorzystać swoje wpływy i umiejętności dyplomatyczne, by spory terytorialne na Morzu Południowochińskim nie przerodziły się w bolesne dla gospodarki europejskiej konflikty regionalne lub globalną wojnę.
Jeszcze w grudniu ubiegłego roku stacja BBC donosiła, że Chiny budują kolejne siedem sztucznych wysp i trzy pasy startowe na spornym obszarze wokół wysp Spratly. Pekin próbuje zapewnić sobie kontrolę i dostęp do zasobów naturalnych na Morzu Południowochińskim.
Wesprzyj nas już teraz!
Wietnam, Filipiny, Tajwan, a także Malezja i Brunei, podobnie jak Chińczycy chcą czerpać korzyści z handlu na Morzu Południowochińskim, poprzez które odbywa się aż 40 proc. światowej wymiany. Chcą również zapewnić sobie dostęp do bogatych złóż ropy i gazu.
Chińczycy wybudowali sztuczne wyspy wokół spornych obszarów – których status do tej pory nie został uregulowany – o co których pretensje mają inne państwa, domagające się od Pekinu zaprzestania dalszych prowokacji i militaryzacji regionu.
Chiny nie uznały konwencji Narodów Zjednoczonych o prawie morskim i nie zamierzają zrezygnować ze swoich roszczeń do dziewięciu wysp na Morzu Południowochińskim. Spór o te tereny rozgorzał pod koniec 1960 roku po opublikowaniu raportu ONZ, który potwierdził, że jest to obszar bogaty w ropę i gaz.
W marcu 2014 r. Filipiny wniosły sprawę do Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości z prośbą o arbitraż w sporze z Chinami. Haski sąd ma wydać w tej sprawie wyrok jeszcze w tym roku. Eksperci sugerują, że będzie on niekorzystny dla Pekinu.
Amerykanie obawiając się reakcji Chin zacieśniają relacje z krajami ASEAN. Jednocześnie Waszyngton podjął starania dyplomatyczne, próbując poprzez wielostronne negocjacje między wszystkimi krajami zaangażowanymi w spór, rozwiązać problem. Chińczycy jednak wykorzystują swoje ogromne wpływy gospodarcze, aby zdobyć przewagę w negocjacjach nad mniejszymi sąsiadami.
28 stycznia 2016 r. prezydent Tajwanu Ma Ying-jeou odwiedził sporną wyspę Taiping na Morzu Południowochińskim, by potwierdzić prawa Tajwanu do tego obszaru. Ruch ten poirytował Filipiny oraz ich sojusznika – Stany Zjednoczone. Oba kraje obawiają się wymknięcia sytuacji spod kontroli.
Wcześniej, 7 stycznia 2016 roku, filipińskie samoloty latały nad spornym obszarem. Otrzymały one wielokrotne ostrzeżenia ze strony chińskiej marynarki wojennej, która nakazała im zmienić kurs.
W czwartek media azjatyckie donosiły, że Chiny wdrożyły nowoczesny system rakiet ziemia-powietrze na archipelagu Paracels. Prezydent USA Barack Obama wezwał na szczycie w Kalifornii z przywódcami ASEAN do powściągliwości.
Dwie baterie wyrzutni rakietowych oraz system radarowy zostały rozmieszczone na Woody Island w minionym tygodniu. Pentagon ma dowody, że Chiny wysłały rakiety na wyspę – przyznał urzędnik USA w rozmowie z „The New York Times”, pragnąc zachować anonimowości.
Pierwszy raz Chińczycy rozmieścili tak zaawansowaną broń na wyspach, nad którymi Pekin przejął kontrolę w 1974 r. Chiński minister spraw zagranicznych Wang Yi stwierdził, że rozmieszczenie pewnych niezbędnych urządzeń było konieczne do samoobrony Chin, do czego Pekin ma prawo zgodnie z traktami międzynarodowymi.
Na szczycie państw ASEAN w Kalifornii, Obama wezwał do zaprzestania militaryzacji Morzu Południowochińskiego i „namacalnych kroków” w celu zmniejszenia napięć w regionie.
Wczoraj, australijska minister spraw zagranicznych Julie Bishop, która jest w Pekinie na corocznych rozmowach strategicznych, wezwała wszystkie sporne strony do zachowania powściągliwości.
Amerykańcy analitycy, dla których kwestia zagrożenia w regionie Azji i Pacyfiku jest obecnie największym wyzwaniem, straszą, że gdyby doszło do konfliktów w tym regionie, to rozprzestrzenią się one w niezwykle szybkim tempie, grożąc wybuchem kolejnej wojny o charakterze globalnym.
Ewentualna wojna miałaby wpływ nie tylko na bezpieczeństwo krajów na półkuli zachodniej, ale także odbije się negatywnie na handlu i dostępie do zasobów naturalnych. Konflikt odbije się negatywnie przede wszystkim na krajach europejskich, które utrzymają liczne kontakty handlowe z tym obszarem.
Unia Europejska już jest zaangażowana jako mediator w sporach na Morzu Południowochińskim. Jednak zdaniem eurodeputowanego Tanniocka, Unia musi zwiększyć swoją międzynarodową rolę pośrednika, opierając się przede wszystkim na konwencji Narodów Zjednoczonych o prawie morskim. Bruksela – przekonuje Brytyjczyk – powinna doprowadzić do rozwiązania sporów przed Międzynarodowym Trybunałem Sprawiedliwości. W przeciwnym wypadku Chiny, które starają się odzyskać swój status supermocarstwa, mogą na długo zagrozić stabilności regionu.
Źródło: euraktiv.com, asiaone.com
AS