Modlitwa chrześcijan jest skoncentrowana na Bogu, na Stwórcy, na Tym, który nas odkupił i wyzwolił. W buddyzmie zaś medytacja jest skupiona na człowieku, na jego ego! Może dlatego buddyzm tak dobrze się sprzedaje? Żyjemy w świecie egoistów, w świecie „Ja, moje, dla mnie”. Lansowanie buddyzmu trafiło więc na podatny grunt. A buddyzm, to dobrze opakowany produkt, reklamowany jako towar starożytny, który pomaga, który uzdrawia, który pomoże wyjść z każdej trudności, z każdego złego stanu. Wystarczy myśleć o sobie, oddychać i kiwać głową, a problemy same się rozwiążą. Chrześcijańska medytacja, skupiona na Bogu, pomaga nam naprawdę odkryć świat i siebie samego. W centrum musi być jednak Stwórca, który jest miłością, który wzywa nas do życia w zgodzie z Ewangelią i zmieniania świata na jej obraz – podkreśla w rozmowie z portalem PCh24.pl ks. prof. Piotr Roszak, wykładowca Uniwersytetu Nawarry w Pampelunie (UNAV) oraz współpracownik Laboratorium Wolności Religijnej.
Spokój, wolność, swobody obywatelskie, totalny chillout, pokój, miłość, jedność, braterstwo, siostrzeństwo etc. Z tym wszystkim na Zachodzie kojarzy się buddyzm. Czy słusznie?
Buddyzm niejedną ma twarz. Jeśli spojrzymy historycznie na formę obecności buddyzmu w różnych strukturach politycznych, to zobaczymy, że to pokojowe oblicze buddyzmu, które jest często obecne w mediach, mimo że jest przeważające na Zachodzie, to nie jest jedyne, ani tym bardziej prawdziwe. W krajach, gdzie buddyzm dominuje mamy bowiem do czynienia z jego rzeczywistym obliczem, czyli dyskryminowaniem, prześladowaniem, zmuszaniem do konwersji oraz fizyczną eliminacją wyznawcom innych religii, przede wszystkim chrześcijan.
Wesprzyj nas już teraz!
Religia, która ma na sztandarach pokój i wolność, która jest przedstawiana jako sposób na życie lekkie, łatwe i przyjemne, w rzeczywistości jest oparta na przemocy – od kulturowej i słownej po przemoc fizyczną. Wbrew powszechnym hasłom, że każdy ma wolność i może wierzyć w co chce, w buddyzmie dominującym kulturowo mamy do czynienia z wywieraniem presji – każdy, kto nie jest buddystą, ma ogromne problemy ze swobodnym praktykowaniem swojej religii.
Czy buddyzm możemy nazywać religią? Bardzo często buddyzm jest bowiem przedstawiany jako styl życia, jako poszukiwanie „złotego środka” etc. Nie jest on przecież, przynajmniej na Zachodzie, kojarzony z żadnym bóstwem…
Buddyzm jako taki często jest przedstawiany jako system wierzeń na zasadzie kosmocentrycznej bez osobowego boga. Buddyzm mówi o pewnych siłach, które istnieją w przyrodzie i pozwalają człowiekowi dążyć do osiągnięcia idealnego stanu, jakim jest nirwana.
W mojej ocenie buddyzm nie pasuje w pełni do pojęcia religii, ponieważ nie ma w nim bezpośredniego kultu boga, stworzyciela, absolutu. Z drugiej jednak strony buddyzm zachowuje się religijnie. Można powiedzieć, że jest to pewna przebieranka, pewna postać, w jakiej buddyzm chce funkcjonować społecznie.
Charakterystyczne dla buddyzmu jest podtrzymywanie wielu napięć i paradoksów. Jednym z takich paradoksów jest pokój, który w gruncie rzeczy jest pełen przemocy i nienawiści. Nie mają one jednak, jak spojrzy się głębiej na ten system, wiele wspólnego z klasycznie pojmowaną religijnością. To pokazuje, że już w samej istocie buddyzmu istnieje wiele zaprzeczeń. Niektórzy twierdzą, że kryje się tam głęboko ukryty nihilizm, który sprawia, że buddyzm nie niesie za sobą czegoś optymistycznego, jak jest przedstawiany, tylko całkowity fatalizm. Fatalizm, który nie dopuszcza (mimo zapewnieniom) istnienia wolnej woli, w związku z czym człowiek jest nieustannie poddany presji różnych, najczęściej negatywnych sił.
To by w jakimś sensie tłumaczyło skąd ta ukryta agresja pod płaszczykiem bardzo szlachetnych haseł sprzedawanych na Zachodzie. Niestety ta agresja jest w buddyzmie na porządku dziennym. To nie są refleksje czysto teoretyczne. Wystarczy przyjrzeć się mapie świata, żeby zobaczyć w jak dramatycznych realiach funkcjonują chrześcijanie, a nawet muzułmanie w krajach, gdzie buddyzm stanowi rzeczywistą większość i siłę.
Problem polega jednak na tym, że islamiści bardzo często mogą liczyć na lepsze traktowanie przez buddystów niż chrześcijanie. Wystarczy wspomnieć akcje przesiedleńcze w Birmie z ostatnich lat. Wyznawcy Allaha byli dużo lepiej traktowani niż chrześcijanie, którzy w wielu przypadkach żeby przeżyć musieli albo dokonać konwersji, albo uciekać do Indii.
To jeden z wielu przykładów potwierdzających, że ostrze buddyzmu jest antychrześcijańskie. Wystarczy przypomnieć, co się działo na Sri Lance w Wielką Noc w 2019 roku. Do dzisiaj nikt nie chce powiedzieć głośno, kto dokonał tego mordu na chrześcijanach, mimo że wszystkie dowody wskazują na buddystów.
Pogromy wobec chrześcijan, zmuszanie ich do opuszczania swoich domów, zmuszanie ich do konwersji etc. To pokazuje jak bardzo chrześcijanie i ich tożsamość przeszkadzają na terenach zdominowanych przez buddystów. Chrześcijaństwo nie stanowi żadnego zagrożenia fizycznego dla buddystów, a mimo to widzimy ich dążenie do eliminacji wszystkiego, tak aby całkowicie wyrugować naszą wiarę. Niewątpliwie jednym z powodów takiej postawy jest to, że chrześcijaństwo przedstawia wszystko we właściwym świetle i jest konsekwentne w swojej nauce i doktrynie, potrafi realizować ją w życiu nie tylko w hasłach, ale i czynem i przez to zmieniać świat na lepszy.
Być może buddyzm i islam mają kilka punktów wspólnych, które sprawiają, że finalnie to chrześcijanie stają się „wrogiem numer 1” w krajach zdominowanych przez buddyzm i w związku z tym wszystkie działania kierowane są ku temu, by to ich dyskryminować, prześladować i atakować. Stawanie przez państwa islamskie w obronie swoich wyznawców – a ignorowanie losów wyznawców Chrystusa przez organizmy międzynarodowe, w tym kraje Zachodu – ma swoje znaczenie.
To wszystko pokazuje, że kraje szczycące się pokojem, spokojem, bezpieczeństwem i swobodami, które zapewnia im buddyzm, po prostu kłamią. To nie jest ich prawdziwa twarz. Proszę popatrzeć na ruchy nacjonalistyczne budowane na buddyzmie. Wymienię tylko „Ruch 969”, którego zadaniem jest „czyszczenie przedpola” z innych wierzeń i pokazywanie, że buddyzm to jedyna prawdziwa religia, ideologia, sposób życia. Jak działają takie ruchy w praktyce? Wystarczy zapoznać się z relacjami i świadectwami chrześcijan, którzy uciekli przed tymi ludźmi. Byli oni zmuszani do recytowania tekstów buddyjskich, wykonywania obrzędów buddyjskich, a w razie odmowy karani.
Jak to w związku z tym jest, że to spokojna, pokojowa, wolnościowa twarz buddyzmu jest dzisiaj dominującą na Zachodzie? To buddyści kreują w ten sposób buddyzm, czy może Zachód wykreował na własne potrzeby jego oblicze, które było mu potrzebne i wygodne?
Moim zdaniem obie, wskazane przez Pana kwestie są tak samo istotne. Z jednej strony mamy do czynienia z eksportem łagodnej, fałszywej twarzy buddyzmu. Z drugiej strony to kultura zachodnia, która wielokrotnie była oczarowana prądami wschodnimi i wpuszczała do opartego na zasadach chrześcijańskich świata prądy wschodnie, wykreowała taki obraz buddyzmu. To kolejny paradoks: chrześcijaństwo nie tylko mówiło o wolności, ale było gotowe na spotkanie z wyznawcami innych wierzeń, co obserwowaliśmy szczególnie w średniowieczu – wtedy to mieliśmy do czynienia z krytycznym dialogiem chrześcijan z innymi religiami, czyli z zastanowieniem się nad tym w jakiej postaci przychodziły do nas inne wierzenia.
Obecnie jednak mamy do czynienia, zwłaszcza wśród przedstawicieli tzw. elit, z zachwytem nad różnymi ofertami medytacji buddyjskich, nad szkołami duchowości wschodniej, którymi próbuje się karmić społeczeństwo. Widzimy tu, że w gruncie rzeczy przekazywane są nam idee całkowicie oderwane od tego, czym buddyzm jest de facto. Dlatego, aby poznać prawdę o buddyzmie trzeba zobaczyć jak funkcjonuje on w rodzimej kulturze, jakie formy i relacje społeczne ustanawia, do jakich celów dąży. Wówczas okaże się, że to co buddyzm ma na zachodnich sztandarach jest kłamstwem ku uciesze tłumu.
Niewątpliwie problemem jest tutaj słabość kultury Zachodu, która nie wie czym tak naprawdę jest, odrywa się od chrześcijaństwa i idzie drogą oświeceniowej rewolucji zrzucając z siebie rzekome ograniczenia wprowadzane przez chrześcijaństwo, biorąc na swoje barki jeszcze większe ograniczenia i przyjmuje kulturę, której nie zna, nie rozumie, nie jest w stanie rozpoznać.
To takie selekcjonowanie na zasadzie menu z restauracji jest czymś charakterystycznym dla współczesnej kultury Zachodu, która chciałaby eklektycznie z każdego wyznania, z każdej religii, filozofii, ideologii wybrać to co najbardziej wygodne i stworzyć taki konglomerat idei, na którym można by zbudować „nowy, wspaniały świat”. Wiemy jednak, że to tak nie działa. W przypadku buddyzmu widzimy bowiem, że pociąga on za sobą bardzo konkretną filozofię życia i taką formę quasi religijności, która tak naprawdę spycha człowieka w czeluść, bo jeśli nie ma Boga osobowego, jeśli ludzie są poddani różnym siłom, które determinują ich do podejmowania konkretnych wyborów, to pojawia się fatalizm, czyli bezradność w obliczu tego, co się dzieje.
Jeszcze jeden paradoks: jeśli spojrzymy na kraje buddystyczne, to widzimy, że ten fatalizm, czyli konieczność poddawania się temu, co nas otacza, uzyskiwania stanu nirwany etc., dotyczy to tylko pewnych grup społecznych. Nie jest to oferta dla każdego.
Niestety buddyści doskonale rozpracowali słabość kultury Zachodu i wniknęli w szczeliny, które zostały przed nim otwarte, co widzimy szczególnie mocno na przestrzeni ostatnich 50 lat.
Można by w tym momencie zacytować kard. Newmana, który niejednokrotnie podkreślał, że jeśli człowiek zapomni kim naprawdę jest, a jest Dzieckiem Bożym, to utraci swoją tożsamość, a co za tym idzie: dzisiaj będzie człowiekiem, jutro zwierzęciem, pojutrze termosem, za tydzień robakiem, a za miesiąc żelazkiem. Będąc wszystkim, jak pisał kard. Newman, człowiek będzie tak naprawdę nikim…
Dokładnie. Podstawą życia jest tożsamość człowieka, zwłaszcza tożsamość religijna. Problem zaczyna się, gdy człowiek zaczyna tracić swoją tożsamość i znajduje w życiu nowy element do adoracji. To jest właśnie jedna z największych tragedii współczesności. Człowiek XXI wieku chce przede wszystkim adorować samego siebie i stworzone przez siebie produkty, bożki etc. Podobnie jest w buddyzmie, gdzie ogromny akcent jest kładziony na ego, na oderwanie od okoliczności zewnętrznych.
Kard. Newman podkreślał, że jeśli szukamy formy dialogu z innymi, to musi być on oparty o świadomość tego, w co wierzę, bo to determinuje, kim tak naprawdę jestem. W sytuacji, w której dominuje jakiś kulturowy wstyd z powodu bycia wyznawcą Chrystusa, w której zrywa się ostatnie więzy z chrześcijaństwem, mamy do czynienia z kompletnym pomieszaniem i poplątaniem oraz nieświadomością, co jest dobre, a co złe.
Wokół siebie wielokrotnie obserwowałem różne zachwyty nad ideami wschodnimi takimi jak medytacja. Przypomnę tylko, że w chrześcijaństwie medytacja, kontemplacja przez wieki rozwijały się w Kościele. Teraz jednak jest to zapomniane, albo wykpiwane, bo prawdziwa medytacja, jak głosi świat, to medytacja buddyjska. To nią się trzeba zachwycać, to nią trzeba medialnie podkręcać, to ona jest promowana.
Brak świadomości tego, jakie skarby mamy w Kościele, Ewangelii, nauce Chrystusa sprawia, że jesteśmy coraz bardziej podatni na manipulacje.
Wywołana przez Księdza profesora kwestia medytacji wydaje mi się niezwykle ważna. Jeżeli katolik powie, że medytuje przy kolejnych tajemnicach różańca, kolejnych wersach Modlitwy Pańskiej, kolejnych fragmentach Ewangelii etc., to z miejsca jest wyśmiewany i obrażany. Ale jeśli powie, że medytuje jak buddyjscy mnisi z klasztoru Szaolin, to z uznaniem kiwa się głową i chwali, że to jest to. Dlaczego tak się dzieje?
Niewątpliwie wiąże się to z tym, że człowiek jest najczęściej oceniany przez pryzmat zewnętrzny. Kiedy widzimy dwie osoby w podobnej postawie, to zakładamy, że robią one to samo. Tak jest z medytacją chrześcijańską i medytacją wschodnią. Z zewnątrz mogą one wyglądać podobnie, ale różnice między nimi są kolosalne.
To, że świat próbuje dzisiaj przedstawić medytację buddyjską jako coś lepszego, potrzebnego etc., bez wątpienia jest częścią większej antychrześcijańskiej ofensywy, która ma przedstawić wyznawców Chrystusa, jako ludzi gorszej kategorii. Jest to część polityki ośmieszania Chrystusa, Kościoła i jego wyznawców…
No właśnie! Można odnieść wrażenie, że chrześcijanie małpują buddystów, bo w powszechnej świadomości medytacja to jeden z elementów buddyzmu, a chrześcijanie próbują to skopiować u siebie…
Nic bardziej mylnego! Wystarczy sięgnąć do źródeł, żeby przekonać się jak rodziła się modlitwa chrześcijan, z czego ona wypływa, jak głęboko jest zakorzeniona w Objawieniu i że praktykowana była od początku chrześcijaństwa. Modlitwa chrześcijan, nie jest skoncentrowana na samym człowieku, na zewnętrznych okolicznościach, tylko jest skoncentrowana na Bogu, na Stwórcy, na Tym, który nas odkupił i wyzwolił z niewoli! W buddyzmie zaś medytacja jest skupiona na człowieku, na jego ego!
Może dlatego buddyzm tak dobrze się sprzedaje. Żyjemy w świecie egoistów, w świecie „Ja, ja, ja, moje, moje, moje, dla mnie, dla mnie, dla mnie”. W świecie, w którym lansowanie buddyzmu trafiło na podatny grunt. Buddyzm to dobrze opakowany produkt reklamowany jako towar starożytny, który pomaga, który uzdrawia, który pomoże wyjść z każdej trudności, z każdego złego stanu. Wystarczy myśleć o sobie, oddychać i kiwać głową, a problemy same się rozwiążą.
Chrześcijańska medytacja, skupiona na Bogu pomaga nam naprawdę odkryć świat i siebie samego. W centrum musi być jednak Stwórca, który jest miłością, który wzywa nas do życia w zgodzie z Ewangelią i zmieniania świata na jej obraz.
Jeżeli zaczęlibyśmy budować w Polsce szkoły medytacji chrześcijańskiej i pokazali całe spektrum różnych form modlitwy, prawdziwych a nie urojonych charyzmatów, różnych wrażliwości, to nie tylko ubogacilibyśmy się duchowo, ale również powrócilibyśmy do korzeni, do naszego własnego dziedzictwa zbudowanego na wierze w Chrystusa!
Nie możemy się tylko obrażać, że świat jest zły, że buddyzm jest reklamowany a chrześcijaństwo atakowane. Musimy zacząć działać, musimy być dumni z własnego dziedzictwa, musimy być pewni swojej wiary, musimy nawracać się i głosić Ewangelię. Musimy zbliżać się do Boga przez modlitwę, przez zanurzanie się w przyjmowanie Jego łaski. Musimy w końcu to wszystko na nowo odkryć i na tym budować nasze życie.
Tegoroczne obchody uroczystości Bożego Ciała wywołały oburzenie przeciwników Kościoła, którzy krzyczeli po co katolicy w Polsce wychodzą na ulice, po co stawiają ołtarze, po co niosą krzyże, sztandary i figury świętych, po co się modlą, niech wracają do domu i nie zawłaszczają przestrzeni publicznej. A jak robią to samo buddyści czy muzułmanie, to jakoś nikt nie ma z tym problemu…
Powiem więcej: w przypadku buddystów i muzułmanów jest mowa o wolności religijnej, a jak katolicy biorą udział w procesjach ku czci Najświętszego Sakramentu, to ci sami ludzi mówią o przemocy kulturowej, religijnej i narzucaniu innym własnego wyznania.
Ewidentnie widać, że chrystianofobia, czyli irracjonalny lęk przed wszystkim, co chrześcijańskie ma się dobrze – nad czym ubolewam. Boże Ciało pokazuje nam jednak, że nagle w kulturze, z której chrześcijaństwo próbuje się wyrugować, miliony ludzi padają na kolana przed Chrystusem niesionym w monstrancji. Pomimo faktu, iż wielu z nas czuje presję, że jest przez swoją wiarę obrażanych, niemile widzianych etc., jesteśmy wierni Chrystusowi.
Presja jednak trwa. Codziennie mamy kolejne materiały medialne mające pokazać niezadowolenie z faktu, że wierzymy w Chrystusa, że jesteśmy pobożni. W okresie Bożego Ciała jest to szczególnie widoczne może dlatego, że przez wieki ta uroczystość była znakiem dla każdego, kto pojawiał się w Polsce, że żyjemy wiarą.
Ludzie, o których mówimy, wrogowie Kościoła, nie mają nic przeciwko, aby każdy demonstrował swoje cechy, zwłaszcza seksualne, aby głośno o tym mówił, a każdy komu to się nie podoba jest z miejsca potępiany. Z drugiej strony nie ma zgody na chrześcijaństwo, na chrześcijański kult, na publiczny różaniec etc. Jeśli to nie jest dyskryminacja, to co nią jest?
Proszę zauważyć, że informacje o tym, którymi ulicami w danej miejscowości przejdą procesje Bożego Ciała są podawane z co najmniej tygodniowym wyprzedzeniem, a w samą uroczystość pojawiają się głosy, że katolicy znowu zablokowali tę i tę ulicę i ktoś nie może dojechać do swojej ulubionej knajpy bądź na plac zabaw. Z drugiej strony tym samym ludziom nie przeszkadzają inne, odpowiednie ideologicznie pochody, parady, marsze. Wręcz przeciwnie – one są symbolem wolności i nowoczesności.
Jaką rolę w buddyzmie odgrywają bestie i demony?
Obłaskawianie demonów to pochodna filozofii buddystycznej, w której realnie istniejące siły determinują postępowanie człowieka, a wszystko polega na tym, żeby próbować je okiełznać, a nie szukać siły w Bogu, który jest Wszechmocny i jest w stanie pomóc nam pokonać wszelkie kłopoty i trudności. W buddyzmie Boga nie ma, a skoro Go nie ma, to w takim razie trzeba paktować z otaczającymi nas siłami.
Z chrześcijańskiego punktu widzenia taki animizm, który widać w buddyzmie jest nie do pogodzenia z nauką Chrystusa. Dla nas walka duchowa, istnienie demonów etc. jest wpisane w świat i Objawienie pokazuje nam, w jaki sposób, dzięki łączności z Chrystusem możemy pokonywać podszepty złego. W buddyzmie natomiast okiełznanie zła, paktowanie z demonami jest balansowaniem duchowym, z którego nie może wyjść nic dobrego.
Dlaczego o buddyjskich bestiach i demonach nie mówi się na Zachodzie?
To kolejny przykład działania odpowiednich filtrów. Ma być spokój, ma być wolność, ma być równowaga etc. Buddyzm nie jest, co cały czas podkreślam, jakąś czystą filozofią pozbawioną elementów i nawiązać kulturowych, antropologicznych. Buddyzm jest na nich zbudowany!
Niestety kultura zachodnia udaje, że jest na to ślepa i głucha. Przyjmuje ona tylko te obrazy i dźwięki, które jej pasują. Jest to przerażające, ponieważ wpuszcza się do naszej kultury, do naszego życia pewne treści, o których nic tak naprawdę nie wiemy, a które powoli, ale systematycznie modelują nasze myślenie, działanie, wyobraźnie społeczną. Jeden przykład: czy w buddyzmie jest miejsce na miłosierdzie, czyli podstawę życia chrześcijan? Otóż nie! W buddyzmie okazywanie miłosierdzia nie ma sensu i znaczenia, wręcz może być szkodliwe, a czasami wręcz zakazane, bo liczę się tylko ja i moje ego. Jak to połączyć z hasłami o pokoju, wrażliwości na każde żyjątko? Nie da się…
Od początku wojny na Ukrainie zastanawiam się, gdzie jest buddyjski guru zachodniego świata, czyli laureat Pokojowej Nagrody Nobla Dalajlama? Nie zabiera on głosu, ani jeśli chodzi o rosyjską inwazję na Ukrainie, ani jeśli chodzi o kolejne pogromy chrześcijan w krajach buddyjskich.
Też się nad tym zastanawiam Panie redaktorze. Człowiek, który jest przedstawiany jako ostatni sprawiedliwy w walce o pokój, wolność i swobody obywatelskie milczy. Proszę zwrócić uwagę, że w ostatnich latach, jeśli się wypowiadał, to na tematy „wygodne” dla kreatorów nowego świata, nowego społeczeństwa.
Przyznam szczerze, że długo czekałem na głos Dalajlamy, jeśli chodzi czy to o wojnę na Ukrainie, czy to o prześladowanie chrześcijan np. w Birmie, a tutaj cisza. Czy jestem rozczarowany? Nie, ponieważ spodziewałem się milczenia.
Świat ma pretensje do papieża Franciszka, że podejmuje za mało działań w sprawie wojny na Ukrainie, że jeszcze tam nie pojechał, że sam nie zatrzymał rosyjskiej inwazji. Abstrahując od tego, czy działania Watykanu są w tej sprawie słuszne czy nie. Od papieża się wymaga, a jakoś od Dalajlamy i innych przywódców religijnych nie…
Zdecydowanie! Chrześcijanie i papież Franciszek są pod pręgierzem. Stawia się przed nim ogromne wymagania i oczekuje natychmiastowego rozwiązania problemu. Papież ma w razie potrzeby podjąć działania pół-militarne, pół-heroiczne, aby bronić pokoju i zatrzymać wojnę, a tymczasem dla innych przywódców religijnych pozostawia się rolę obserwatora, kibica, komentatora, który ma klaskać wtedy, gdy na ekranie na widowni pojawi się napis „Aplauz”.
Takie zabiegi mają za zadanie poniżanie i obrzydzanie chrześcijaństwa. Od chrześcijaństwa się wymaga, chrześcijaństwo jest na celowniku, a pozostałe wyznania mogą liczyć na taryfę ulgową w traktowaniu przez największe media i polityków.
To tylko potwierdza, że pomimo haseł o równości wszystkich wobec prawa i nie tylko, tej równości nie ma. Chrześcijanom przysługuje zupełnie inny status niż innym religiom, a to oznacza, że są na celowniku. Co wolno Dalajlamie, tego nie wolno Franciszkowi…
Bóg zapłać za rozmowę!
Tomasz D. Kolanek