Bułgarska minister spraw zagranicznych Ekaterina Zahariewa obiecała rosyjskiemu MSZ prawne uregulowanie statusu radzieckich memoriałów i pomników na terenie Bułgarii. Według strony rosyjskiej ten drażliwy temat szczególnie zyskuje na aktualności w związku ze zbliżającą się 75. rocznicą zakończenia II Wojny Światowej.
Na razie trudno o szczegóły tego, co minister Zahariewa obiecała Rosjanom. Cześć bułgarskich mediów nie rozumie tych „politycznych podchodów”. Część z kolei zwraca uwagę na podpisaną 7 kwietnia przez prezydenta Władimira Putina poprawkę do rosyjskiego Kodeksu Karnego. Zgodnie z nią Federacja Rosyjska nadaje sobie prawo, by ścigać i karać winnych, którzy poza jej granicami dopuszczają się niszczenia i profanowania pomników i grobów żołnierzy Armii Czerwonej.
Wesprzyj nas już teraz!
Poprawka przewiduje kary pozbawienia wolności nawet do pięciu lat. Bułgarzy twierdzą, że poprawka ta nie odnosi się do obywateli ich kraju, bowiem w czasie II Wojny Światowej na terytorium Bułgarii nie zginął ani jeden radziecki żołnierz „walczący w obronie swojej ojczyzny”. Chyba, że ktoś za takie wydarzenie uznaje to, co stało się jesienią 1944 roku w Burgas. W tym czarnomorskim mieście do dziś stoi pomnik 42 żołnierzy sowieckich.
W jakich okolicznościach zginęli? W garnizonie wojskowym w Burgas doszło do… zatrucia alkoholem metylowym 190 sołdatów. 42 zmarło, wielu straciło wzrok. Ale na pomniku w Burgas wiosną 2020 roku próżno szukać takich informacji. Bułgarzy spoglądają za to na granitowy blok z typowym dla tamtych czasów napisem „Chwała wyzwolicielom”.
Największym problemem w pomnikowym, bułgarsko-rosyjskim konflikcie są dwa potężne monumenty Armii Czerwonej zwane też pomnikami wyzwolicieli w samym centrum Sofii. Większość mieszkańców bułgarskiej stolicy nigdy nie rozumiała o jakich wyzwolicielach mowa, skoro faszystowskie Niemcy nigdy na Bułgarów nie napadły (ówczesny car Borys III długo utrzymywał wzorowe stosunki z Berlinem), a Sowieci nie za bardzo mieli kogo i z czego wyzwalać.
Od roku 1990 raz za razem pojawiają się nowe daty, kiedy pomniki tzw. wyzwolicieli zostaną zdemontowane. I na tym się kończy. Wielu Bułgarów z zazdrością spogląda na Warszawę. Dla wielu polska stolica, która pożegnała się z wieloma sowieckimi symbolami, stanowi prawdziwy wzór. To samo mogłoby mieć miejsca także w Bułgarii. Tym bardziej, ze od roku 1992 obowiązuje rozporządzenie Rady Miasta Sofii, w którym czytamy m.in., że pomniki w centrum stolicy, jako elementy propagujące komunizm, powinny zostać rozebrane. Rozporządzenie nie straciło na aktualności, a mimo to pomniki mają się dobrze i tylko co jakiś czas padają ofiarą młodzieżowej, radosnej twórczości spray-owej.
Jednak jak donosi „Deutsche Welle”, sowieckie pomniki w Sofii i kilku innych bułgarskich miastach stoją niewzruszenie z dwóch powodów: bezpośrednio poprzez działania rosyjskich polityków i pośrednio, dzięki ich bułgarskim emisariuszom. A takich nie brakowało zarówno w Ludowej Bułgarii, jak i Bułgarii demokratycznej, w godle której zamiast sierpa i młota pojawiła się nawet korona.
Ta sama minister Zahariewa, która nie chce drażnić Moskwy usuwaniem sowieckich pomników, obiecała Rosjanom, że do końca roku zostanie zakończony gazociąg Bałkański Potok czyli część strategicznego gazociągu Turecki Potok na odcinku bułgarskim, przesyłający gaz z Rosji do Europy Środkowej. Bałkański Potok początkowo miał być gotowy 1 stycznia br., po małych korektach w czerwcu 2020, teraz sukcesem będzie jak widać koniec tego roku. I stanie się tak zapewne tylko dlatego, że rosyjski podwykonawca przyśpieszy budowę bułgarskiej, lądowej nitki. Władimir Putin nieraz krytykował Bułgarię za zwłokę i trudne do wytłumaczenia problemy administracyjne w realizacji projektu.
Gazociągiem ma płynąć do Bułgarii około 18 mld m3 rosyjskiego gazu rocznie, z czego 11 mld m3 będzie przesyłane dalej przez Serbię na Węgry i do Austrii. Koszt budowy ma wynieść 1,1 mld euro, a większość środków zapewni saudyjskie konsorcjum w zamian za wpływy z opłat tranzytowych przez dziesięć lat.
Na razie kontakty bułgarsko-rosyjskie na żywo z powodu pandemii koronawirusa muszą poczekać. Odwołano niedawną wizytę ministra Ławrowa w Bułgarii, ale dojdzie do niej natychmiast po zluzowaniu obostrzeń.
Pomniki sowieckich wyzwolicieli i gazociąg forsowany przez Rosję to nie jedyne przykłady ocieplania stosunków na linii Sofia-Moskwa.
Kolejne dowody na to, że stara przyjaźń nie rdzewieje płyną z tej sfery życia, którą – miejmy nadzieję tylko chwilowo – zastopowała pandemia koronawirusa. Zgodnie z zapowiedzą bułgarskich władz, tegoroczny sezon na czarnomorskiej riwierze wystartuje nieco później niż zwykle, bo aż 1 lipca. Ale jak już ruszy, to na całego. Z pandemią czy bez wiedzą o tym doskonale rosyjscy spece od turystki w dawnych „bratnich krajach”.
Najpiękniejsze piaszczyste plaże na bułgarskim wybrzeżu znajdują się w okolicy ujścia dzikiej rzeki Kamczija do Morza Czarnego. Tego lata ten rajski skrawek nie będzie już dostępny dla Bułgarów – ani dorosłych, ani nawet dzieci. Przez ostatnie lata znajdujący się tuż nad morzem kompleks „Raduga” (plaża plus lasy) miał kilku, przede wszystkim rosyjskich, właścicieli. Podmioty gospodarcze władające budynkami przy plaży zasłynęły z niegospodarności i nieustannego zaleganiu z płaceniem podatków miejscowej gminie. Co ciekawe, spotykało się to z mniej drażliwą reakcją władz bułgarskich niż Moskwy. Pod koniec grudnia ubiegłego roku Kreml zdecydował, że stan taki należy w końcu przerwać i „położył państwową łapę” na ośrodku. W sprawie „Radugi” zebrała się Rada Bezpieczeństwa Narodowego Rosji, w której uczestniczył nie tylko minister spraw zagranicznych, Siergiej Ławrow, ale także sam prezydent Putin.
Podjęto decyzję, że „Raduga” przekształcona zostanie w tzw. „obóz gubernatorski” dla młodzieży. Ma on być w całości finansowany z budżetu Federacji Rosyjskiej. Obóz ma być i rozszerzony, i zmodernizowany. Jak podają niektóre bułgarskie i większość zachodnich mediów, będzie to „humanitarno-kulturalna placówka do przerzucania swoich interesów i wpływów do Europy”.
Rosyjska „Raduga” ma działać na podobnych (choć uwspółcześnionych) zasadach, jak znany z czasów sowieckich obóz „Artiek” na Krymie. Jak podała niedawno BBC, to tam wypoczywają m.in. dzieci syryjskiego prezydenta Baszara al-Asada. Rosja chce w roku 2020 mieć aż dziewięć takich „Artieków” – siedem w Rosji, jeden w Mongolii i jeden – najnowocześniejszy – w Bułgarii.
Rosja chce i Rosja dopnie swego. A na będącej członkiem Unii Europejskiej Bułgarii i jej mieszkańcach dobrowolne zrzeknięcie się części swojego wybrzeża robi coraz mniejsze wrażenie.
Chrystian Ślusarczyk