Zdymisjonowany były minister finansów Tadeusz Kościński ujawnił kulisy prac na Polskim Ładem. Jak podkreśla, zleceniodawcą był premier, który zbierał wszystkie pomysły „z Nowogrodzkiej, innych ministerstw i instytucji”.
Kościński na łamach „Rzeczpospolitej” skrytykował media za podniesienie paniki wokół wprowadzonej od 1 stycznia tego roku reformy podatkowej. W jego ocenie to media odpowiadają za negatywny odbiór programu w społeczeństwie. Same założenia reformy, jak przekonywał Kościński, były bowiem dobre, natomiast na skutek presji opinii publicznej zaczęto sztucznie dokładać kolejne elementy planu.
– Zaczęliśmy robić niezły bigos. Łatka na łatce. To jeszcze może byłoby do przeżycia, ale w styczniu pojawił się PIT-2 i nauczyciele, którzy zaczęli mówić, że oni tracą na Polskim Ładzie i to podchwyciły media. (…). Narracja jednak poszła i pojawiła się panika. A do Polskiego Ładu zaczęli być włączani wszyscy pozostali, emeryci, nauczyciele akademiccy, umowy zlecenia i… jest co jest – powiedział były szef resortu finansów.
Wesprzyj nas już teraz!
Kościński zaznaczył, że do zadań ministra finansów nie należała dyskusja nad sensem wprowadzania Polskiego Ładu w takiej formie. – Ja wykonywałem to, co nam kazano. Nie mnie oceniać czy to był błąd – powiedział. Jak podkreślił, dyspozycje co do Polskiego Ładu pochodziły głównie od premiera Morawieckiego.
– Naszym zleceniodawcą był głównie pan premier. A on zbierał wszystkie pomysły, które wychodziły z Nowogrodzkiej, z innych ministerstw i z różnych instytucji, na przykład Polskiego Instytutu Ekonomicznego – powiedział. Wskazał również osoby, które były bezpośrednio zaangażowane w tworzenie konkretnych przepisów. Byli to: wiceministrowie Jan Sarnowski i Piotr Patkowski oraz szef Polskiego Instytutu Ekonomicznego Piotr Arak.
Były minister finansów sporo opowiedział też o tym, jak wyglądały dla niego ostatnie tygodnie. Mówił, że „z Nowogrodzką nie miał żadnego kontaktu”, ale wiedział z mediów, że „na niego polują”. Kościński oznajmił również, że premier Mateusz Morawiecki wcale nie chciał zrzucić winy na niego. Przedstawił to w taki sposób: – Rozmawialiśmy i podjąłem decyzję, że to jest jedyny sposób, by uciąć narrację. Wiadomo było przecież, że jak premier poleci, to ja też. Naturalne było, że lepiej, by poleciał minister finansów i może premier się uratuje, niż pewne odwołanie premiera – podsumował.
Źródło: dorzeczy.pl / rp.pl
PR