Po ujawnieniu „afery taśmowej” Centralne Biuro Śledcze miało kontakt z kelnerami podejrzewanymi o podsłuchiwanie polityków. Zanim dwaj mężczyźni byli przesłuchiwani przez prokuraturę odpowiedzi na pytania mogły być im sugerowane przez policjantów – informuje tygodnik „Do Rzeczy”.
Cezary Gmyz przytacza nieznaną wersję wydarzeń związaną z podsłuchiwaniem polityków w restauracji „Sowa i przyjaciele” w oparciu o zeznania jednego z kelnerów, przedstawione 17 sierpnia 2015 roku. Są to jedyne wyjaśnienia w sprawie objęte klauzulą tajności.
Wesprzyj nas już teraz!
W zeznaniach Konrada L. uzupełniającego zeznania wynika, że nie jest on pewny roli jaką wedle oficjalnej wersji wydarzeń odgrywać miał biznesmen Marek Falenta. Informacje w tej sprawie L. miał otrzymywać od innego kelnera Łukasza N., mającego ściślejsze związki ze zleceniodawcami podsłuchiwań.
Konrad L. miał okazję poznać wpływowego biznesmena. – Podczas tych spotkań pan Marek Falenta nigdy nie dał mi odczuć, że to on jest inspiratorem tych nagrań – to jedynie były moje domysły – powiedział kelner. Nazwisko Falenty L. miał usłyszeć po raz pierwszy w tej sprawie od funkcjonariuszy Centralnego Biura Śledczego.
– Dodatkową pewność, którą przedstawiałym w tym zakresie w moich zeznaniach, mogła wynikać ze stresu będącego efektem niecodziennej sytuacji, a także postawy funkcjonariuszy CBŚ, którzy podczas rozmów wstępnych z nami rozrysowali nam schematy działań poszczególnych osób. W tych wykresach na samej górze był Marek Falenta. Te schematy były rysowane przez policjantów podczas takich pozaprotokolarnych rozmów z nami – powiedzieć miał Konrad L. wedle doniesień „Do Rzeczy”. Kelner zeznał także, że CBŚ przeprowadziło przesłuchanie jego oraz drugiego sommeliera. Zdaniem tygodnika takie postępowanie „urąga sztuce prowadzenia postępowania”.
– Łukasz czasem mówił, że będzie spotykał się z „ludźmi wujka” [tak mówili kelnerzy o Falencie – red.] czy jakoś tak – dla mnie to wskazywało, że krąg osób zamieszanych w ten proceder jest szerszy, że to nie jest tylko jeden zleceniodawca – stwierdzić miał L. – Łukasz wielokrotnie chwalił się przede mną swoimi dobrymi kontaktami ze służbami – dodał.
– Pamiętam też, że podczas jednego z moich spotkań z Łukaszem on, określając wysokość mojego wynagrodzenia, użył sformułowania – ustawowe stawki, co spowodowało, że myślałem, że moim zleceniodawcą niekoniecznie jest osoba prywatna – wyjaśniał Konrad L.
– Moje wątpliwości co do tego, kto jest rzeczywistym zleceniodawcom podsłuchiwania, wzbudziła jeszcze jedna sytuacja dotycząca pendrive’ów, które wykorzystywałem do sporządzania nagrań. Przekazując mi je, Łukasz powiedział, że one zostały „sprawdzone przez służby” i przez to „są nie do wykrycia” – cytuje kelnera tygodnik.
Źródło: „Do Rzeczy”
MWł