9 grudnia 2022

Cesarzowi, co cesarskie… Ale co gdy cesarz nakłada podatek progresywny?

(Oprac. GS/PCh24.pl)

W dobie zaniku patriotyzmu jeden z najbardziej kłopotliwych frazesów na jego temat brzmi: Jestem patriotą, więc płacę podatki. Ale czy trzeba być patriotą, żeby chcieć żyć w bezpiecznym kraju…? Jakie są właściwe obowiązki państwa i – co z tego wynika – na co władza ma prawo, a na co nie ma prawa pobierać podatków? Spójrzmy, czego w tym względzie uczy Kościół.

W czasach austro-węgierskich stwierdzono w Galicji, że problemem na skalę społeczności wiejskiej jest… kołtun. Walczono z tymi sklejonymi włosami na różne sposoby, ale lud twardo utrzymywał, że ich ścięcie przynosi pecha. W końcu jeden z decydentów wziął się na sposób i rozpuścił wici, że kołtun zostanie… opodatkowany. Jak nietrudno się domyślić, był to moment, w którym stał się on reliktem czasów mniej higienicznych, a dziś ostatnie okazy możemy oglądać w muzeach.

O absurdach podatkowych można mówić na śmiesznie, ale sprawa jest na tyle poważna, że warto zadać parę pytań – przede wszystkim o katolickie fundamenty rozumienia podatków i współczesnych systemów podatkowych.

Wesprzyj nas już teraz!

Ile pobierał i wydawał cesarz rzymski, a ile rząd w Warszawie?

Przyjmuje się, że w cesarstwie rzymskim zasadą była dziesięcina, czyli po prostu jedna dziesiąta dochodów, a jedynie w wyjątkowych momentach, jak w czasie wojny, wysokość podatku wzrastała, ale do około 20 procent. Obywatele płacili od ziemi albo od głowy, system podatkowy był prosty i nie wkraczał w różne dziedziny życia, które nie należą do dyspozycji państwa.

W antycznym Rzymie większość wydawano na wojsko, potem na infrastrukturę publiczną i kiełbasę wyborczą, następnie na cele społeczne (jak pomoc wdowom i ofiarom kataklizmów) i dopiero na końcu – na administrację (około 5 procent wszystkich wydatków) i dwór cesarski (do 0,2 procenta). Proszę zauważyć, że nie ma tu mowy o edukacji, administrowaniu kulturą, „służbie” zdrowia, „zarządzaniu” środowiskiem czy regulowaniu „prawa pracy” i przedsiębiorczości… Państwo zajmowało się tym, co do niego należy, a jednocześnie mogło wylegitymować się przed potomnością stworzeniem najwspanialszej i najbardziej rozwiniętej kultury prawnej i intelektualnej, która stała się podwaliną całej zachodniej cywilizacji. Wiemy, że Rzym nadużywał polityki rozdawnictwa, żeby utrzymywać niższe klasy w zadowoleniu i że ostatecznie przedobrzył z rozmiarami ekspansji, niemniej zbliżył się pewnego ideału, z którego pełnymi garściami czerpała potem myśl chrześcijańska.

W porównaniu do antycznych Rzymian Polacy wydają dziś na utrzymanie samej administracji i posad publicznych wielokrotnie więcej. Podaje się, że ten cel pożera aż 22 procent wszystkich wydatków państwa (pokrywanych z naszych kieszeni).

W ciągu kilku lat rządów tzw. „Prawa i Sprawiedliwości” wydatki na samą kiełbasę wyborczą i korumpowanie obywateli (tzw. politykę socjalną) wzrosły o ponad… 40 procent. Co istotne, władza w Warszawie kradnie nam nie tylko pieniądze, ale także… tożsamość publiczną. Zauważmy, że przymiotnik „państwowy” w odniesieniu do instytucji publicznych występuje rzadziej niż „narodowy”. Narodowy Fundusz Zdrowia, Narodowy Bank Polski, Narodowe Centrum Kultury… można by wymieniać, ale sęk w tym, że wszystkie te instytucje bynajmniej nie są narodowe, bo naród nie jest ich właścicielem – naród je jedynie utrzymuje, a właścicielem jest władza, która uzbraja część z tych instytucji przeciwko narodowi. 

Gdy sięgniemy do retoryki kolejnych rządów w Warszawie, okaże się, że utrzymywanie rozpasanej biurokracji i regulowanie wszystkich dziedzin naszego życia ma się odbywać dla naszego… „dobra”. Mamy tu do czynienia z kradzieżą arcyważnego pojęcia – dobra wspólnego. Rozmycie rozumienia tego, czym jest dobro wspólne i jakie są jego konkretne ramy, sprawia, że rząd warszawski wymyka się stanowczemu obywatelskiemu „basta!”. Gdybyśmy byli świadomi właściwej roli państwa, domagalibyśmy się od decydentów z Wiejskiej likwidacji 90 procent ministerstw, urzędów i instytucji!

Gdzie Rzym, gdzie Akwin?

Największy autorytet intelektualny chrześcijaństwa, św. Tomasz z Akwinu, pozostawił nam dzieło nieocenione (Summę Teologiczną), bo porządkujące nasze myślenie na temat praktycznie większości zagadnień tego świata i naszego życia. Nie bez powodu przywołujemy Rzym, ponieważ Doktor Anielski miał świadomość, że stosunki panujące w świecie nie zostały „wymyślone” przez natchnionych autorów Biblii, lecz zapisane przez Boga w prawie naturalnym i już średnio rozgarnięty poganin odkrywał swoim rozumem większość tych prawideł. Kiedy więc mówimy o roli państwa i zakresie uzasadnionego tą rolą opodatkowania, miarą naszych rozważań są pojęcia dobra wspólnego i własności prywatnej.

Państwo, którego zadaniem jest utrzymanie pokoju zewnętrznego, porządku wewnętrznego i wyznaczenie ogólnych ram obyczajowych dla życia publicznego, nie jest bynajmniej wymysłem korwinistów, ale smutny fakt jest taki, że są oni niemalże jedyną grupą, która dziś o tym mówi. Układ ten wynika wprost z prawa Bożego, jest opisany w katolickiej nauce społecznej i to właśnie ona jest najlepszą bronią przeciwko rozwielmożnionemu socjalizmowi.

Dobro wspólne jest celem zarówno jednostek, jak i zbiorowości. W ostatecznym rozrachunku prowadzi ono nie tylko do wspólnych dóbr, jak pokój, ale także do dobra każdej rodziny i każdego człowieka, takich jak dobrobyt. Pomijam tu aspekt moralny (dążenie do szczęścia poprzez budowanie cnót), gdyż zdaje się on nie mieć aż tak bezpośredniego związku z podatkami.

Z kolei prawo własności jest według Akwinaty prawem wynikającym z prawa naturalnego, a nie zapisanym w samej naturze (tak jak np. naturalna skłonność mężczyzny i kobiety ku sobie, owocująca założeniem rodziny i przyprowadzeniem na świat potomstwa). Dlatego, o ile władza nie może dekretować nic, co by sprzeciwiało się naturalnej definicji małżeństwa jako uświęconego religijnie związku mężczyzny i kobiety, o tyle może w taki czy inny sposób wprowadzić pewne ograniczenia korzystania z prawa własności, ale wyłącznie jako narzędzie służące dobru wspólnemu. Co do zasady jednak obowiązkiem państwa jest zabezpieczenie nienaruszalności własności prywatnej.

Jak św. Tomasz dokonał syntezy myśli klasyczno-chrześcijańskiej, tak papież Leon XIII kojarzony jest z syntetyzowaniem społecznego nauczania zapisanego w Tradycji Kościoła i w Biblii. W encyklice Rerum novarum Ojciec Święty tłumaczy: Prywatna własność nie powinna być wyczerpywana przez nadmiar podatków i ciężarów publicznych. Władza państwowa nie może bowiem niszczyć prawa własności prywatnej, bo natura jest jego źródłem, nie wola ludzka; może tylko jego używanie ograniczyć i do dobra ogółu dostosować. Działałaby więc niesprawiedliwie i niegodnie, gdyby z prywatnej własności ściągała w postaci podatku więcej, niż się należy.

Można zatem sądzić, że podatek, który stawia pod znakiem zapytania działalność gospodarczą albo poważnie nadwyręża rynek pracy, nie będzie podatkiem sprawiedliwym. Gdy przedsiębiorca poddaje w wątpliwość sens zatrudnienia nowego pracownika tylko dlatego, że do kwoty jego zarobków będzie musiał doliczyć drugie tyle na poczet państwa, niechybnie mamy do czynienia z taką sytuacją. A co dopiero, kiedy sam byt rodziny zostaje zagrożony przez rozpasany ucisk fiskalny!

Na władzy spoczywa obowiązek roztropnego nakładania podatków, tak żeby nie były one ciężarem dla społeczeństwa. Pismo Święte potępia władców, którzy zdzierają z ludu za wysokie daniny. Salomon w Księdze Przysłów wskazuje: Lwem ryczącym, zgłodniałym niedźwiedziem jest władca występny nad biednym ludem. I dodaje: Król państwo umacnia sprawiedliwością, niszczy je ten, kto podatkami uciska. Sprawiedliwość podatkowa jest według autora natchnionego miarą rozsądku władcy: Książę ubogi w rozsądek, bogaty jest w zdzierstwo, kto zysków nieprawych nie znosi, dni swe przedłuża.

Biblijną mądrość podatkową komentuje ekonomista Andrzej Gomułowicz w książce Podatki a etyka: Biblia odradza ustanawiania wysokich podatków, albowiem nie są one etyczne. Państwo ma być sprawiedliwe, a jest rządzone sprawiedliwie wtedy, gdy nie ma w nim podatkowej przemocy (podatkowego zdzierstwa). Gdy pojawia się zdzierstwo podatkowe, to szkodę ponosi kraj. Zdzierstwo podatkowe niszczy bowiem tego, kto płaci podatki, a to oznacza, że niszczy także państwo. Jest tu wyraźne przesłanie – nie niszcz kraju, ustanawiając wysokie podatki.

I dodaje rzecz niesłychanie ważną z pragmatycznego punktu widzenia: Od roztropności władcy zależy tym samym dokuczliwość ekonomiczna podatku. To uświadamia, że umiar w opodatkowaniu może być źródłem dobrobytu w państwie, natomiast jego brak prowadzi do niszczenia społeczeństwa, a tym samym i państwa. O czym z taką oczywistością pisze ekonomista, tego niestety nie rozumieją socjaliści odpowiedzialni za politykę podatkową…

Rozumiał to też Leon XIII, do którego odwołujmy się jak najczęściej. Dlatego pierwszą i najbardziej fundamentalną zasadą, jeśli ktoś podejmuje się poprawienia sytuacji mas, musi być nienaruszalność własności prywatnej – pisał, wyjaśniając, że nie redystrybucja, ale zabezpieczenie własności prywatnej i możliwości bogacenia się jest drogą do przezwyciężenia biedy. Prawo własności służy każdemu i wszystkim, ponieważ jest w najwyższym stopniu w zgodzie z ludzką naturą i w najbardziej niewątpliwy sposób prowadzi do pokoju i spokoju ludzkiej egzystencji. Przeciwnie, władza która uciska ludzi podatkami, prowadzi do ogólnego zubożenia i działa na niekorzyść dobra wspólnego.

Tu znów powraca ponura rzeczywistość podatkowa naszego kraju i pytanie: Jak wobec tej nauki obronić ciągłe piętrzenie i podnoszenie podatków na cele polityki redystrybucji i wszystkich programów socjalnych, którymi władza w Warszawie przekupuje uboższych obywateli?

Podatkiem w normalność

Św. Tomasz podkreśla, że posłuszeństwo władzy tylko wtedy czyni człowieka dobrym, gdy okazywane jest dobrowolnie – nie ze strachu przed karą, lecz z pobudki, jaką jest cnota. Toż mówi Apostoł Narodów, kiedy stwierdza, że władzy należy się poddać nie tylko ze względu na karę, ale ze względu na sumienie. Z tego samego też powodu płacicie podatki (…). Oddajcie każdemu to, co się mu należy: komu podatek – podatek, komu cło – cło. I dodaje rzecz zasadniczą: A chcesz nie bać się władzy? Czyń dobrze, a otrzymasz od niej pochwałę. Kiedy każda ze stron wykonuje swoje zadania, to w efekcie powstaje między nimi relacja oparta na zaufaniu.

Jak to się ma do sytuacji choćby we Włoszech, gdzie rząd uciska ludzi podatkami gorzej niż mafia, po czym guardia finanza (policja podatkowa) dopada przedsiębiorcę na jezdni i pyta: Skąd wziąłeś pieniądze na to Lamborghini? Nie musimy zresztą sięgać na południe i odwoływać się do quasi-mafijnej działalności państwa, wystarczy spojrzeć na naszą codzienną rzeczywistość…

Sprowadzamy produkt z zagranicy. Płacimy cło, po czym sprzedajemy część towaru do detalisty. Płacimy VAT od sprzedaży i podatek dochodowy od tego, co władza uzna, że zarobiliśmy. Następnie od tego samego produktu, już trzykrotnie opodatkowanego (a właściwie czterokrotnie od momentu wprowadzenia w Nowym Ładzie progresywnej „składki zdrowotnej”) detalista płaci VAT od marży, swój podatek dochodowy i swoją cząstkę progresywnej „składki zdrowotnej”. Mamy więc jeden produkt i… sześć podatków (co najmniej, bo można by jeszcze szukać podatków pośrednich, jak opodatkowywanie pracy ludzi potrzebnych, by ten produkt sprzedać oraz różnych podatków „ukrytych”). Zdrowy rozsądek podpowiada, że nie jest to sytuacja sprawiedliwa, gdyż na jeden produkt powinien być nakładany najwyżej jeden podatek.

Idźmy dalej. Gdy, zapłaciwszy te wszystkie podatki, człowiek wreszcie się dorobi i za pieniądze (już wielokrotnie opodatkowane) kupi dom, to znów musi zapłacić podatek od jego kupna, a następnie uiszczać rokroczną daninę za jego użytkowanie (gdzie tu jest prawo własności?). W końcu zbliża się nieunikniony koniec ziemskiej wędrówki i gdy delikwent przekazuje ten wielokrotnie opodatkowany dom swoim dzieciom, to te znów muszą zapłacić… podatek od dziedziczenia! Dochodzimy do sytuacji, w której owoc ludzkiej pracy zostaje opodatkowany dziesięciokrotnie.

Jedno jest pewne: jeżeli mamy do czynienia z tak piramidalnym absurdem, to nie możemy mówić o sprawiedliwym opodatkowaniu. Podobnie jak w przypadku podatku progresywnego (rosnącego wraz z dochodem), z jakim mamy do czynienia również w Polsce (pod nazwą wspomnianej „składki zdrowotnej”). Ktoś obliczył, że gdyby Elon Musk zarabiał w naszym kraju, to wysokość jego „składki zdrowotnej” przewyższyłaby daniny płacone przez wszystkich Polaków razem wziętych. Podatek progresywny to agresywna broń socjalistów przeciwko tym, którym się w życiu powiodło, a z jego powodu wiele majętnych osób musiało uciekać choćby z Francji, by zamieszkać nieraz kilkadziesiąt kilometrów dalej, ale za granicą złodziejskiego państwa.

Nie ma sensu wymieniać tu wszystkich absurdów podatkowych, takich jak podatek od „krowich gazów” w Estonii czy podatek od prywatnych basenów w Grecji. Ale warto wymienić kategorię podatków „ideologicznych”, to znaczy uzasadnianych ideologicznie, a w rzeczywistości nastawionych na drenowanie kieszeni podatników. Do takich należą choćby akcyzy na alkohol i tytoń, tłumaczone rzekomą walką ze „szkodliwymi substancjami”. Wszystko staje się jasne, gdy zważymy, że z opodatkowania alkoholu i tytoniu pochodzi… 20 procent dochodów rządu. Są też podatki rażąco niesprawiedliwe, jak podatek od darowizn będących aktami miłosierdzia (głośny niegdyś przypadek polskiego piekarza, który został ukarany, bo nie płacił podatku od wczorajszych drożdżówek rozdawanych ubogim).

Wobec powyższych konstatacji pytanie „czy podatki służą dziś dobru wspólnemu?” wydaje się równie absurdalne jak stwierdzenie, że ich płacenie jest aktem patriotyzmu. Współczesny system podatkowy jest bowiem zaprzeczeniem samej istoty państwowości. Wypacza on przyrodzoną naturę władzy, prowadzi do nadużyć i niszczy tkankę społeczną – zwracając przeciwko sobie rząd i podatnika, przez co nigdy nie może dojść do realizacji cnót obywatelskich. Państwo samo zamyka sobie drogę do świetności, bowiem wielkość danego kraju poznajemy po sile i pomyślności osób, rodzin i naturalnych społeczności, a nie po wygórowanych aspiracjach rządu, których pierwszą i ostatnią ofiarą zawsze będzie obywatel.  

Filip Obara

Zobacz także:

Państwo a Naród. Dla kogo jest niepodległość?

Razem przeciwko wolności. Papolatria i pozytywizm prawny

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij