Niegdysiejszy lider francuskich chadeków Georges Bidault mawiał: „być chrześcijańskim demokratą znaczy rządzić z centrum, metodami prawicy, dla osiągnięcia celów społecznych lewicy”. Nie owijając w bawełnę, celem chadecji jest zatem rewolucja, tyle że zakamuflowana ewolucyjną metodą.
Chadecja, a w pełnym rozwinięciu: chrześcijańska demokracja, stała się problemem w dokładnie określonym momencie historycznym i z bardzo konkretnego powodu. Chodzi oczywiście o fakt pojawienia się tego terminu w skierowanej do katolików francuskich alokucji papieża Leona XIII z 1892 roku Au milieu de sollicitudes, autoryzując tym samym niejako pojęcie, które rok wcześniej belgijski ksiądz Antoine Pottier (1849-1923) zastosował do eksplikacji przesłania wcześniejszej o rok, i daleko sławniejszej, encykliki społecznej tegoż papieża – Rerum novarum. Jednak nie tylko dlatego, lecz również z tego powodu, że wykorzystujący tę koniunkturę do błyskawicznego organizowania się pod tą nazwą działacze społeczni byli o tyle sprytniejsi od XIX-wiecznych socjalistów „chrześcijańskich”, że nie wdawali się w spekulacje teologiczne i filozoficzne, ani nie głosili zamiaru reformowania wewnętrznej struktury eklezjalnej. Jedni szczerze, inni z ostrożności czy wyrachowania, deklarowali zupełne posłuszeństwo w sferze dogmatycznej oraz instytucjonalnej, a zainteresowanie jedynie problematyką społeczną i ekonomiczną, często wręcz „socjalną” w wąskim sensie, tj. rozwiązania problemu ubóstwa czy „kwestii robotniczej”. Mogło się zatem zrazu zdawać, że chadecja będzie swego rodzaju „ruchem zadaniowym”, wyspecjalizowaną agendą akcji społecznej katolików, a nie samodzielną siłą polityczną, o własnej ideologii. Wkrótce zresztą sam papież wyjaśnił to w tym właśnie duchu, oznajmiając w kolejnej – ogłoszonej w 1901 roku encyklice społecznej Graves de communi, wprost poświęconej demokracji chrześcijańskiej, że pojęciu temu „nie godzi się” nadawać sensu politycznego, „aby przez to nie popierało się skrycie ludowej formy państwa albo nie przenosiło się jej nad inne formy rządu; aby się nie zdawało, że z pominięciem innych warstw wpływ religii chrześcijańskiej ogranicza się na przysparzaniu korzyści masom ludowym; aby wreszcie pod zdradliwą nazwą nie krył się jaki zamiar ukrócenia wszelkiej prawowitej władzy, świeckiej lub duchowej”; pozytywnie zatem demokracja chrześcijańska oznaczać winna jedynie „dobroczynną akcję chrześcijańską dla ludu”. Nie było więc nadużyciem zastosowanie (m.in. przez Charlesa Maurrasa, w Polsce Wincentego Kosiakiewicza) do interpretacji intencji Leona XIII pojęcia demofilia, czyli „miłość do ludu”, jako właściwego sensu tego terminu.
Wesprzyj nas już teraz!
Niestety, powstające na przełomie XIX i XX wieku w całej Europie, jak grzyby po deszczu, organizacje chadeckie przeważnie wykraczały poza formułę i granice, jakie zakreślił im papież. Podążały one bowiem w kierunku nie tylko akceptacji, ale wręcz deifikacji demokracji politycznej oraz radykalizmu społecznego; wbrew jednoznacznym zaleceniom Graves de communi zmierzały też ku formule ugrupowań (partii) sensu proprio politycznych. Zjawiska te szczególnie jaskrawo wystąpiły w dwu największych krajach katolickich: we Włoszech, gdzie na bazie pisma „La Cultura Sociale” powstała Demokratyczna Liga Narodowa, której przywódca, ks. Romolo Murri (1870-1944) głosił swoistą wersję „postępowej teokracji”, oraz we Francji, gdzie ku egzaltowanej „demolatrii” w szacie chrześcijańskiej zmierzał zwłaszcza ruch Sillon („Bruzda”), kierowany przez katolika świeckiego, Marca Sangniera (1873-1950). Oba te przypadki unaoczniły, iż kult demokracji i radykalizm społeczny na dłuższą metę nieuchronnie prowadzą do kolizji z ortodoksją katolicką, nawet jeśli wyjściowe pozycje doktrynalne tego nie zapowiadają. Quasi-religijna egzaltacja politycznego i społecznego ideału demokratyczno-republikańskiego ostatecznie doprowadziła Sangniera do bluźnierczej „demokratyzacji” Trójcy Świętej przez suponowanie Bogu idei „zaproszenia” człowieka do „zespołu trzech Boskich Osób”, jako „dodatkowego członka” (szerzej pisaliśmy o tym na tym portalu cztery lata temu w: http://www.pch24.pl/druga-smierc-sillonu-,12536,i.html). Murri natomiast otwarcie opowiedział się po stronie czołowego modernisty włoskiego, ks. Ernesta Buonaiutiego (1881-1946), a w późniejszym okresie, już po wystąpieniu z Kościoła, zadeklarował swoje poparcie dla Mussoliniego i faszyzmu. Musiało to oczywiście spowodować stanowczą interwencję Magisterium, wykonaną przez papieża św. Piusa X, który potępił i don Murriego, i Sillon (w encyklice Notre charge apostolique z 1910 roku).
Mimo potępienia tych organizacji chadecy nie złożyli broni i w okresie międzywojennym nastąpił jeszcze bardziej dynamiczny rozrost partii już stricte chadeckich (choć pod różnymi nazwami, niekoniecznie mającymi oba te słowa: demokracja i chrześcijańska w nazwie), z których jednakowoż niektóre – trzeba to przyznać przeszły pozytywną ewolucję w kierunku chrześcijańsko-konserwatywnym. Dotyczy to zwłaszcza chadecji portugalskiej pod przywództwem Antónia de Oliveiry Salazara (1889-1970) oraz austriackiej pod przywództwem Engelberta Dollfußa (1892-1934), a po jego zamordowaniu przez hitlerowców – Kurta Schuschnigga (1897-1977), które podjęły próbę przebudowania ustroju obu tych państw w duchu chrześcijańskiego i autorytarnego korporacjonizmu, zgodnego z nauczaniem papieża Piusa XI w Quadragesimo anno.
Nie ma tu jednak miejsca na omawianie całej, ponad stuletniej, historii chadecji, toteż skoncentrujemy się jedynie na okresie po II wojnie światowej. Nie ulega wątpliwości, że na pobojowisku, którym stała się Europa po 1945 roku, chadecja – oczywiście tylko tam, gdzie nie zapadła, więżąca narody w sowieckich kleszczach, „żelazna kurtyna” – otrzymała swoje „pięć minut w historii”. Do dzisiaj jeszcze rozmaici, nie tylko chadeccy, szalbierze polityczni lubią odcinać kupony z „chrześcijańskiej wizji” Europy zjednoczonej przez trzech chadeckich „ojców – założycieli”: Roberta Schumana (1886-1963), Konrada Adenauera (1876-1967) i Alcide De Gasperiego (1881-1954), udając, że nie wiedzą, iż jest to bezwartościowy czek bez najmniejszego pokrycia w ideologicznej monecie aktualnych „standardów europejskich”. Tę swoją wyjątkową pozycję w powojennej Europie Zachodniej chadecja zawdzięcza wyłącznie faktowi politycznej (a niekiedy i fizycznej) rzezi narodowej i konserwatywnej prawicy, dokonanej pod pozorem „defaszyzacji” i „denazyfikacji” przez anglo-amerykańskich „liberatorów”, przy współpracy lokalnych kolaborantów oraz moskiewskiej agentury komunistycznej – silnej i bezkarnej zwłaszcza we Francji i Włoszech. Skoro autentyczna prawica – wyjąwszy, traktowane jak „trędowate” przez „wolny świat”, autorytarne państwa Franco i Salazara – zniknęła z legalnego życia politycznego, jej miejsce na prawo od demokratów laickich, socjalistów i komunistów mogła zająć tylko chadecja. Stało się tak przede wszystkim we Włoszech, Austrii, Niemczech Zachodnich, Belgii, Holandii (w dwu odmianach: chadecji katolickiej i kalwińskiej, politycznie zresztą wówczas bardziej konserwatywnej) oraz – znacznie krócej – bo tylko w IV Republice – we Francji.
Wobec takiego stanu rzeczy, na który składało się również, nolens volens, wobec braku alternatywy, poparcie Kościoła, i część katolików konserwatywnych i sama hierarchia kościelna na czele z papieżem Piusem XII przyjęła strategię udzielenia warunkowego poparcia chadecji, w obliczu bezpośredniego zagrożenia komunizmem, dopóki rządy chadeckie dają gwarancję zachowania pewnych choćby elementów chrześcijańskiego ładu publicznego. Możliwe przy tym były dwa warianty: albo oddziaływania na chadecję jako siła nacisku opinii publicznej z prawa, albo wejścia do niej, celem jej „ukonserwatywnienia”. Wariant pierwszy, z niejakim powodzeniem, był stosowany do początku lat 60. we Włoszech, dzięki istnieniu rozbudowanej i sprawnie funkcjonującej sieci Unii Wyborczej Katolików Włoskich, kierowanej przez cieszącego się zaufaniem Piusa XII konserwatystę, prof. Luigiego Geddę (1902-2000). Kres tej sytuacji położyło jednak soborowe aggiornamento, oznaczające w przekładzie na język polityki włoskiej „otwarcie” chadecji na lewo (apertura a sinistra), zamiast – do czego dążył Gedda – na prawo, ku monarchistom i prawicy narodowej.
Drugi wariant realizowali gremialne konserwatyści austriaccy i niemieccy, którzy weszli, odpowiednio, do Austriackiej Partii Ludowej (ÖVP) i Unii Chrześcijańsko-Demokratycznej (CDU); w wypadku Niemiec czysto katolicki i nieomal czysto konserwatywny charakter miała autonomiczna bawarska Unia Chrześcijańsko-Społeczna (CSU). Dzięki temu, chadecja austriacka za czasów kanclerzy Juliusa Raaba (1891-1964) i Leopolda Figla (1902-1965) oraz chadecja niemiecka pod przywództwem kanclerza Adenauera – i Franza Josefa Straußa (1915-1988), jako lidera CSU i premiera Bawarii – zdołała nadać reżimom parlamentarnym, i utrzymać przez pewien czas, piętno „demokracji z autorytetem” (Demokratie mit Autorität). Chadeccy ministrowie Adenauera (Gerhard Kroll, Heinrich von Brentano) nie obawiali się nawet uczestniczyć w pracach jawnie antydemokratycznej i monarchistycznej Akademii Zachodniej (Abendlandische Aktion). Temu modelowi cios zadała dopiero goszystowska rewolta 1968 roku, po której chadecja „metodą salami” sama wyeliminowała ze swoich szeregów wszystkich konserwatystów.
Generalnie rzecz ujmując można powiedzieć, że w okresie swojej preponderancji, a nawet politycznego „złotego wieku”, chadecja europejska zmierzała ostatecznie w kierunku nakreślonym w ulubionym porzekadle lidera chadeków francuskich, Georgesa Bidaulta (1899-1983): „być chrześcijańskim demokratą znaczy rządzić z centrum, metodami prawicy, dla osiągnięcia celów społecznych lewicy”. Nie owijając w bawełnę, celem chadecji jest zatem rewolucja, tyle że zakamuflowana ewolucyjną metodą.
Kiedy zaś dokonają się, w latach 60. ubiegłego wieku, dwie faktyczne rewolucje – „bunt Stanów Generalnych Kościoła”, oraz kulturalno–obyczajowa rewolucja ultralewackiej studenterii, od Sorbony po kampusy amerykańskie – to oba te strumienie rewolucyjne: eklezjalny i polityczny zleją się w jedną rzekę w świecie latynoamerykańskim, pod nazwą „teologii wyzwolenia”, której obłąkani prorocy (niekiedy nawet w biskupich infułach) głoszą marksistowską pseudoewangelię „Chrystusa z karabinem na ramieniu”. Tej atmosferze totalnego przewrotu ulegają oczywiście także, jedna po drugiej, chadecje w Ameryce Łacińskiej, jak na przykład chilijska, której przywódca i prezydent kraju w latach 1964-70 – Eduardo Frei (1911-1982) odegrał rolę „chilijskiego Kiereńskiego”, ścielącego drogę „chilijskiemu Leninowi” – Allende. To właśnie o chadecjach latynoamerykańskich meksykański synarchista prof. Celerino Salmerón (1920-2013) wypowiedział te słynne słowa, że chrześcijańska demokracja to komunizm pokropiony wodą święconą”.
Okazało się jednak, że jak gorąco chadecy nie zaklinaliby się na swoją „otwartość”, postępowość i „wrażliwość społeczną”, to dla rozjuszonych goszystów, próbujących najpierw sterroryzować społeczeństwa Zachodu siłą, a później – i z oszałamiającym powodzeniem – zmieniających taktykę na długi „marsz przez instytucje”, właśnie chadecja pozostała namacalną „czarną reakcją”. Tragikomicznym tego wyrazem stało się porwanie i zamordowanie przez Czerwone Brygady akurat tego chadeckiego premiera Włoch (Aldo Moro), który skłonny był zawrzeć „kompromis historyczny” z komunistami.
Po upływie dekady lat 50. ze świetności chadecji zachodnioeuropejskiej nie pozostało już nic. Chadecja francuska (Ruch Republikańsko-Ludowy) rozpłynęła się wraz z IV Republiką, a jej – kompletnie zlaicyzowane – resztówki w okresie V Republiki wegetowały w centrowym „bagnie” (marais) pomiędzy gaullistami a socjalistami, notabene w sojuszu z antyklerykalną [sic!] ekspozyturą Wielkiego Wschodu, czyli Partią Radykalną. Kompletna degrengolada włoskiej Democrazia Cristiana, tak ideowo-polityczna (systematyczne usuwanie wszelkich wzmianek o chrześcijańskim ładzie społecznym i politycznym z programów partyjnych), jak moralna (korupcja, związki z mafią), jest powszechnie znana. Najlepsze i najbardziej druzgocące świadectwo złowrogiej roli odegranej przez chadecję, jako realizującą de facto sekularyzacyjną strategię komunisty Antonia Gramsciego partię, która „zrywając więzi z Ancien régime`m, prowadzi katolików do demokracji”, a stąd do socjalizmu, wystawił jej były przewodniczący Komisji Etycznej, filozof Rocco Buttiglione. Chadecja niemiecka zachowała wprawdzie pozycję jednej z dwu głównych sił w establishmencie, jednak w sensie ideowym stała się niczym innym, jak „prawym skrzydłem” socjaldemokracji.
Spoglądając na stutrzydziestoletnią już bez mała historię chrześcijańskiej demokracji z perspektywy drugiej dekady XXI wieku, wyjść należy od banalnie oczywistej, lecz niezbędnej, konstatacji ciągłego istnienia w establishmencie zunifikowanej Europy partii określających się jako chadeckie, z których wszelako chrześcijaństwo wyparowało bez śladu, a jego miejsce zajęła totalnie demokratyczna „religia” praw człowieka i tolerancji, obejmującej już dzisiaj nawet afirmację aktów sprzecznych z prawem naturalnym, siłą rzeczy zatem pociągającej za sobą nietolerancję dla sprzeciwu wobec takich zachowań. Najświeższym tego przykładem jest faryzejskie stanowisko chadecji niemieckiej, która dając wolną rękę swoim deputowanym do Bundestagu w głosowaniu nad legalizacją związków jednopłciowych, faktycznie umożliwiła przegłosowanie odnośnej ustawy. Lecz przecież są to tylko ostateczne (a może jeszcze nie?) rezultaty „błędu pierwiastkowego”, jaki tkwił od początku w samej politycznej formule chrześcijańsko-demokratycznej, usiłującej nadaremnie godzić rzeczy do siebie nieprzystawalne: pochodzącą „z góry”, z ustanowienia Bożego autorytetu, moralność chrześcijańską z pochodzącą „z dołu”, od „suwerennego ludu”, arytmetyczną wolą większości. Już ponad 60 lat temu tę nierozwiązywalną aporię dogłębnie rozpoznał hiszpański tradycjonalista Francisco Elías de Tejada (1917-1978), analizując podczas pobytu we Włoszech dylematy, przed którymi stoją chadecy, takie jak naciski na wprowadzenie rozwodów, laicyzację szkolnictwa itp. Pisał on:
„W takim wypadku konieczne stanie się dokonanie przez demokratów chrześcijańskich wyboru pomiędzy dwiema stronami ich podwójnego oblicza: demokratycznym i chrześcijańskim. Jeżeli wybiorą demokrację, ugną się przed wolą ludu i dopuszczą odrzucenie cywilizacji ufundowanej na Chrystusie, ruinę rodziny, urzędowy ateizm, nauczanie akatolickie, bankructwo swoich najgłębszych pragnień; nie będzie już wówczas chrześcijan – katolików kierujących się alokucją Maxima quidem z 9 czerwca 1862 roku [chodzi o potępienie poglądu uznającego państwo demokratyczne „za początek i źródło wszelkich praw” – J.B.] oraz potępieniem w Syllabusie propozycji 60. [„Autorytet nie jest niczym innym, jak wynikiem arytmetycznej większości oraz sił materialnych” – J.B.]; przez nieomylne nauczanie Piusa IX. Jeżeli wybiorą chrześcijaństwo, zbuntują się gwałtownie przeciwko wynikowi wyborczemu, podważając go z tego powodu, że wola wszystkich nawet stworzeń skończonych nie ma żadnego autorytetu naprzeciwko nieskończonej woli Stwórcy, i że błąd przeciwny Chrystusowi zawsze pozostanie błędem, chociażby cała ludzkość ogłosiła go za prawdę; w takim razie nie będą już jednak demokratami, jako że sprzeniewierzą się postulatowi Rousseau’a, aby prawo było owocem większości wyborczych.
Nie jest możliwe ominąć tego dylematu w starciu mniej więcej bliskim, lecz w końcu nieuniknionym. Postawa chrześcijańsko-demokratyczna usiłuje harmonizować rzeczy tak przeciwstawne, jak demokracja i chrześcijaństwo, światło i ciemność złączone w szarówce zmroku; a już mój krajan [Juan] Donoso Cortés mawiał, że w Biblii powiada się, iż dzieła boskie dzieją się za dnia i w nocy, lecz nie wspomina się, aby dzieła boskie czynione były o zmierzchu”.
Jacek Bartyzel