„Zaproś dziecko na wspólne pieczenie ciasta. Najpierw jednak dobrze ustaw smartfon (koniecznie tak, żeby kamera was objęła) i włącz nagrywanie, a potem weź surowe jajko i rozbij je na głowie dziecka. Gotowe. To nowy przepis na zyskanie popularności w serwisie TikTok”, alarmuje w piątek Anna Wittenberg na łamach tygodnika „MAGAZYN Dziennik Gazeta Prawna”.
Autorka zwraca uwagę, że moda na tzw. wyzwania w mediach społecznościowych zaczynała się od rzeczy niewinnych jak wylanie na siebie wiadra zimnej wody, czy zrobienie kilkudziesięciu pompek. Obecnie jednak, jak podkreśla, „wyzwania” zaczęły przypominać zawody dla ubiegających się o nagrodę Darwina – za najbardziej bezmyślny sposób na śmierć. „Jedno z wyzwań polegało na podduszaniu się do utraty przytomności. Inne – na trzymaniu w ustach pieniących się kapsułek do zmywarki”, czytamy.
Teraz trend poszedł dalej – uczestnicy wyzwań już nie tylko robią z siebie durniów, ale krzywda, jaką dotychczas mogli wyrządzić sobie jest wyrządzana dzieciom. „I nie jest to przesada – wystarczy obejrzeć, jak na rozbicie jajka o głowę reagują dzieci”, podkreśla Wittenberg, po czym relacjonuje, jak „wyzwanie z jajkiem” wygląda w praktyce.
Wesprzyj nas już teraz!
„Na jednym filmie mama zachęca malucha: Chodź, zrobimy razem omlet, a kiedy znienacka uderza syna jajkiem, ten zastyga w szoku. Choć matka rechocze, on do końca nagrania ma kamienną minę, jakby nie mógł uwierzyć w to, co się stało. Inne dziecko – niepełnosprawna nastolatka – odchodzi od kuchennego blatu i uderza się dłonią w czoło, jakby pokazywała: Sama się puknij. Około dwuletnia dziewczynka wybucha płaczem, a później – wściekła – domaga się, by rozbić jajko na głowie matki. Na głowie czterolatki lądują dwa jajka. Dziewczynka patrzy na sprawczynie kawału i tylko powtarza: To nie było miłe, to nie było miłe. A one nie mogą złapać oddechu ze śmiechu”, czytamy.
„Po co brać udział w takich wyzwaniach?”, pyta autorka „DGP”. Jej zdaniem „odpowiedź jest prozaiczna”, mianowicie: tzw. wyzwania sprawiają, że użytkownicy dłużej przeglądają treści zamieszczane na platformie. „Ponieważ to się spółkom technologicznym opłaca, ci, którzy biorą udział w takich zawodach, są za pomocą algorytmów pokazywani szerokiej publiczności. W zamian otrzymują od niej to, co w społecznościówkach najważniejsze – atencję. Komentarze i reakcje innych internautów sprawiają, że osoba publikująca post ma szansę dostarczyć sobie dopaminy, hormonu przyjemności – to mechanizm analogiczny do używek. Oczywiście dopamina to nie wszystko, bo sieci społecznościowe pozwalają również zarabiać twórcom, których treści obejrzało wielu widzów. Korzyść zatem staje się podwójna”, podkreśla.
Źródło: „MAGAZYN Dziennik Gazeta Prawna”, GazetaPrawna.pl
MYŚL KRZYSZTOFA KARONIA ŻYWA! ANTYKULTURA NADAL BARDZO GROŹNA