Uchodźcy zasztyletowali Niemca, oburzeni ludzie wyszli na ulice, politycy mówią o nienawiści i zapowiadają walkę z faszyzmem. Tak, neonazizm jest w Niemczech problemem – ale dalece większym problemem jest niebywała skala imigranckiej przemocy.
Zbrodnia na miejskim festynie
Chemnitz w roku 2018 obchodzi swoje święto. Jest związane z jednej strony z 875. rocznicą istnienia miasta, z drugiej – z 200. rocznicą urodzin Karola Marksa, na którego cześć nosiło w okresie NRD nazwę Karl-Marx-Stadt. Nikt nie spodziewał się, że przygotowany z tej okazji festyn zamieni się w tragedię, a lokalne wydarzenie zyska rozgłos nie tylko w całym kraju, ale i w całej Europie.
W nocy z soboty na niedzielę w tłumie uczestniczącym w miejskiej imprezie doszło do bójki. Eksces, jakich dziś w Niemczech wiele: lokalni mieszkańcy pobili się z islamskimi imigrantami. O co poszło dokładnie, tego nie wiadomo. Wstępne doniesienia medialne mówiły o obronie czci kobiety, którą uchodźcy mieli potraktować nieobyczajnie, policja jednak tego nie potwierdza. Mniejsza o motyw, rzecz rozeszłaby się pewnie po kościach, gdyby nie efekt bijatyki – śmierć 35-letniego Niemca, Daniela, od ciosu zadanego mu nożem przez imigranta.
Wesprzyj nas już teraz!
Niemiecka prokuratura nie ma wątpliwości, że sprawcy nie działali w obronie własnej. Jak podała, po nóż sięgnęli „bez uzasadnionego powodu”. W bójce uczestniczyło 10 osób różnej narodowości. Ostatecznie aresztowano jednak dwóch migrantów podejrzanych o spowodowanie śmierci 35-latka. Jeden z nich to 22-letni Irakijczyk, wcześniej karany za handel narkotykami i pobicie; drugi to 23-letni Syryjczyk, bez przeszłości kryminalnej. Sprawcy nie mieli azylu, państwo jedynie „tolerowało” ich obecność.
Oprócz morderstwa doszło też do zranienia trzech kolejnych Niemców, w tym dwóch – ciężko.
Oburzenie
W odpowiedzi doszło w niedzielę do ulicznych demonstracji, zwołanych za pośrednictwem sieci społecznościowych. Popołudniu około 1000 osób protestowało przeciwko polityce otwartych granic i przestępstwom popełnianym przez imigrantów. Byli to częściowo zwolennicy Alternatywy dla Niemiec (AfD), w większości piłkarscy kibice (jak kto woli: chuligani) związani z grupą Kaotic Chemnitz.
Przebieg niedzielnych demonstracji był dość burzliwy. Doszło do bardzo ostrych starć z policją, która zatrzymywała maszerujących przeciwników imigracji. Ostatecznie miejski festyn zakończono na cztery godziny przed planowanym terminem.
Niemieckie media określiły niedzielne protesty w Chemnitz mianem faszystowskich lub zgoła nazistowskich. Miało dochodzić do „polowania na imigrantów” i wielkich wybuchów nienawiści do „obcych”. Twardych dowodów wprawdzie brak – chyba jedynym jest krótki film opublikowany na Twitterze, który pokazuje, jak dwaj mężczyźni, wyglądający na Arabów, zbliżają się (można pytać: w jakim celu?) do grupy Niemców i zostają przez nich pogonieni. Według Torstena Kleditzscha, redaktora naczelnego lokalnej gazety „Freie Presse”, wprawdzie dochodziło do pojedynczych przypadków ataków na lewicowców, policję i imigrantów, ale o „polowaniu” nie można w żadnej mierze mówić. Nie ulega wątpliwości, że w kraju o nazistowskiej przeszłości każdy, nawet pojedynczy ksenofobiczny incydent, ma niezwykle silny wydźwięk, tym bardziej, że (zwłaszcza we wschodnich landach) resentymenty neonazistowskie – inaczej niż w Polsce – nie stanowią wcale marginesu.
W poniedziałek doszło do kolejnych, dużo większych protestów. Na ulicach Chemnitz zebrało się tym razem aż 6000 osób. Protesty organizowała silnie antyimigrancka organizacja Pro Chemnitz – środowisko związane między innymi z Narodowodemokratyczną Partią Niemiec (NPD), oskarżaną (nie bez poważnych podstaw) o związki z ideologią nazistowską i inspiracje dziedzictwem NSDAP. Policja odnotowała kilka wykroczeń przeciwko zakazowi propagowania totalitaryzmu w postaci wykonywania tak zwanego pozdrowienia hitlerowskiego. Doszło też do starć ze zwołaną przez środowiska lewicowe kontrmanifestacją liczącą około 1500 osób. Większość uczestników poniedziałkowej manifestacji zachowywała się spokojnie. Przeciwnicy imigracji wykrzykiwali głównie hasła wymierzone w rząd kanclerz Angeli Merkel oraz polityczną poprawność, kontrmanifestanci mówili o konieczności zwalczania rasizmu i nazizmu. Warto to podkreślić: demonstracji z Chemnitz nie można nawet porównać z tym, co w 2017 roku urządzili w Hamburgu ekstremiści lewicowi przy okazji szczytu G-20. Saksońskie Chemnitz wygląda dziś zupełnie normalnie, nie sposób dostrzec śladów jakichkolwiek rozruchów. Tymczasem w Hamburgu dokonano prawdziwego dzieła zniszczenia – i to zaplanowanego. W Niemczech jednak akceptowanie lewicowej przemocy ma długą tradycję, co nie może dziwić. Gros dzisiejszych decydentów to uczestnicy, często bardzo brutalnych, ulicznych demonstracji z roku 1968.
Przedstawiciele niemieckiego rządu odnieśli się do protestów w Chemnitz bardzo krytycznie. Kanclerz Merkel mówiła o braku miejsca w niemieckiej kulturze dla szerzenia na ulicach nienawiści do obcych, minister sprawiedliwości Heiko Maas zapewniał o „braku tolerancji” dla ksenofobii. Nieco inną postawę przyjął Bawarczyk Horst Seehofer, odpowiedzialny za policję minister spraw wewnętrznych, a zarazem szef CSU. Ten polityk wyraził ubolewanie z powodu śmierci 35-latka i przyznał, że mogła wywołać wielkie emocje u mieszkańców Chemnitz. Zaapelował wszakże, by emocje te nie znajdowały ujścia w aktach przemocy i nienawiści. Natomiast premier Saksonii, chadek Michael Kretschmer, przyłączył się do chóru potępiającego demonstrantów.
Tu nie chodzi tylko o jeden mord
Te reakcje mogą dziwić – i boleć. Bo w protestach w Chemnitz nie chodzi tylko o jedną zbrodnię. Fenomen kryminalnych uchodźców to dziś poważne wyzwanie dla służb w całym kraju. Według stanu na 31 marca 2017 roku – nowszych danych nie ma – w niemieckich więzieniach siedzi 51 643 osadzonych, z czego 30 proc. stanowią imigranci. Nie wiadomo, jaka jest ich narodowość, ilu z nich to Turcy, ilu Arabowie, a ilu to obywatele krajów Europy Wschodniej. A jednak nieco światła może rzucać porównanie z rokiem 2007. Wówczas osadzonych było o 13 tys. więcej, ale imigranci stanowili 21 proc. Wzrost jest znaczny i nie sposób nie łączyć go z kryzysem migracyjnym lat 2015-2016. Wymowny jest też rzut oka na statystyki dotyczące przestępstw seksualnych. W roku 2017 było w Niemczech 39 tys. osób podejrzanych o takie przestępstwa, z czego konkretnie azylanci (nie imigranci w ogóle: tylko azylanci!) stanowili 9,3 proc., podczas gdy ich odsetek w społeczeństwie to 0,8 procent.
Chemnitz skupia problemy polityki imigracyjnej jak w soczewce. W mieście przyjęto po roku 2015 około 6 tys. islamskich imigrantów. Mieszkańców nikt o zdanie nie pytał – tak działa niemiecka demokracja. Zakłada się, że Willkommenskultur – kultura gościnności – to podstawa. Kłopot w tym, że kultura ta to tak naprawdę tylko piękne słowo opisujące coś brzydkiego: nie gościnność, ale poddawanie się lewicowej ideologii multikulturalizmu. 6 tys. muzułmanów (których nie sposób zintegrować ze społeczeństwem) to naprawdę dużo jak na zaledwie 250-tysięczne miasto. Co o tym sądzą mieszkańcy? Powiedzieli przy urnach. W wyborach parlamentarnych w roku 2017 aż 24 proc. głosujących poparło antyimigrancką AfD. Alternatywa dla Niemiec i inne jej podobne ruchy, szermujące bardzo populistycznymi hasłami, nie niosą ze sobą nic dobrego ani dla Niemiec, ani dla Europy, ani dla Polski. Rosną jednak w siłę wyłącznie z winy ustabilizowanych, „starych” partii politycznych. Czołowi niemieccy politycy z CDU i SPD muszą zacząć działać i zerwać z obłędną polityką tolerancji wypaczeń.
Brak reakcji może być zabójczy
Owszem, granice już przymknięto – ale Niemcy wciąż przyjmują tysiące uchodźców napływających w ramach prawa do łączenia rodzin. Niemcy wciąż tolerują obecność imigrantów, którym nie przysługuje azyl, a którzy popełniają przestępstwa. Niemcy wciąż godzą się na to, by to ich kultura ustępowała kulturze napływowej ludności, a nie odwrotnie.
Każda antyimigrancka demonstracja staje się dziś dla rządzących polityków okazją do ścigania faszystów – rzeczywistych czy urojonych. To taktyka politycznie zrozumiała, bo stojące za manifestacjami organizacje są dla CDU czy SPD poważną konkurencją. A jednak rzucanie sloganów o braku zgody na ksenofobię nie wystarczy. To zamiatanie pod dywan autentycznego problemu. Sprawa Chemnitz nie jest jeszcze zamknięta – kolejną demonstrację zapowiedziano już na czwartek. Żadnego przełomu nie należy się jednak spodziewać. Zamachów, morderstw, gwałtów i rozbojów popełnionych przez uchodźców było już w Niemczech dość, a wiele się nie zmieniło. Ten może przyjść dopiero później, na przykład przy kolejnych wyborach parlamentarnych, gdy okaże się, że wskutek wzrostu popularności ruchów skrajnych – jak AfD czy postkomuniści – nie uda się utworzyć rządu i polityczna stabilność Niemiec zostanie poważnie naruszona, otwierając pole dla rozmaitych konfliktów i jeszcze większego chaosu. To scenariusz, niestety, bardzo prawdopodobny.
Paweł Chmielewski