Anglikanie popadają w wewnętrzną ruinę, ale nie jest to tylko ich sprawa. Ze względu na współczesny dialogizm oraz progresywne tendencje w Kościele katolickim, anglikański upadek stwarza poważne problemy również dla nas, katolików. Nominacja dla Sarah Mullally jako nowej „prymas Anglii” oznacza prawdopodobnie nowe otwarcie bardzo złej dyskusji o kapłaństwie kobiet.
***
Czytelnik pamięta, że ilekroć w tym tekście padają takie sformułowania jak „Kościół Anglii”, „arcybiskup” czy „biskup” w odniesieniu do wspólnoty anglikańskiej – są one tylko analogiczne; będę je zatem zawsze ujmować w cudzysłowie. „Kościół Anglii” jest zwyczajną protestancką wspólnotą i jako taki nie stanowi Kościoła sensu stricto. Nie ma tam również święceń kapłańskich, toteż nie można mówić ani o księżach, ani o biskupach.
Wesprzyj nas już teraz!
***
Wspólnota anglikańska podjęła decyzję, która jest w oczach znacznej części chrześcijańskiego nieledwie szokująca. Jej zwierzchnikiem – nie licząc króla, bo formalnie to on stoi na czele „Kościoła Anglii” – została kobieta. To Sarah Mullally, urodzona w 1963 roku „duchowna anglikańska”, dotąd pełniąca funkcję „biskupa” samego Londynu. Mullally obrano „arcybiskupem” Canterbury, co wiąże się z „prymatem” nad całym „Kościołem Anglii”. Anglikanie nie mają zwierzchnika rangi papieża, ale na całym świecie uznają specjalną rangę „arcybiskupa” Canterbury. Nie ulega wątpliwości, że część anglikanów – zwłaszcza w krajach globalnego Południa – nie będzie chciało zaakceptować Mullally w tej roli, bo krytycznie postrzegają dopuszczanie kobiet do ordynacji duchownej. Wprawdzie „Kościół Anglii” wprowadził to już dość dawno, bo w roku 1992, ale krytyka nigdy nie ustała. Wewnętrzne sprawy anglikanów pozostawiam jednak im samym; tu chciałbym zastanowić się nad konsekwencjami tego kroku dla Kościoła katolickiego.
Dialog z anglikanami w Kościele katolickim miał zawsze specjalny status. Przez długi czas nie było do końca jasne, czy Stolica Apostolska uważa anglikańskie „kapłaństwo” za ważne, czy też nie. Rozstrzygnął to ostatecznie papież Leon XIII, w 1896 roku publikując list apostolski „Apostolicae curae”. Stwierdził w nim, że sukcesja apostolska u anglikanów została przerwana i kapłaństwa w tej wspólnocie w efekcie nie ma. Anglikanie zmienili zresztą rozumienie Eucharystii, przyjmując w tej materii różnorodne protestanckie wyobrażenia – jedni bardziej kalwińskie, inni bardziej luterańskie – ale wszystkie odległe od katolickiego jej rozumienia jako realnego Ciała i Krwi Pana Jezusa Chrystusa. Choć kapłaństwa tam nie ma – dialog pozostał szczególny, bo wielu anglikanów w różnych kwestiach orientowało się na katolicyzm. We wspólnocie tej trwał i nadal trwa podział na „protestantów” i tak zwanych „katolików” – ci pierwsi nawiązują ściśle do kontynentalnych tradycji reformatorskich, a ci drudzy wzorują się zasadniczo na katolicyzmie (również w liturgii), odrzucając jednak kategorycznie zwierzchnictwo papieża. Znakomitym świadectwem tych spraw jest życie kardynała Johna Henry’ego Newmana – przez długi czas wybitnego teologa anglikańskiego, który skłaniał się jednak coraz bardziej ku Kościołowi katolickiemu, aż wreszcie dokonał konwersji, a za swoje wybitne zasługi otrzymał biret kardynalski – wkrótce zostanie ogłoszony Doktorem Kościoła.
Ta bliskość dialogu uzewnętrzniła się w szczególny sposób za pontyfikatu Franciszka – szczególny, choć zarazem bardzo wątpliwy. Anglikanów w kwietniu 2023 roku dopuszczono do odprawienia swojego nabożeństwa w Bazylice św. Jana na Lateranie. Władze tej bazyliki twierdziły, że doszło do pomyłki – ale wydaje się, że wcale tak nie było. Już w styczniu roku 2024 roku Franciszek osobiście zgodził się, by ówczesny prymas anglikański i „arcybiskup” Canterbury, Justin Welby, odprawił nabożeństwo w Bazylice św. Bartłomieja na Wyspie Tyberyjskiej. Papież utrzymywał zresztą z Welbym bardzo bliskie relacje. Wydawało się niekiedy, że działają wręcz wspólnie w zgodzie z ustalonym planem. Przykładowo obaj stawiali na „decentralizację” kierowanych przez siebie wspólnot religijnych. Kościół katolicki za Franciszka stał się przestrzenią rozmaitych poglądów i praktyk duszpasterskich – dokładnie tak, jak Wspólnota Anglikańska, co Welby bardzo promował. Co więcej, w grudniu 2023 roku w obu miejscach doszło do przełomu w sprawie LGBT. Anglikanie wprowadzili u siebie liturgiczne błogosławieństwa „homo-małżeństw”, a Franciszek – spontaniczne błogosławienie par tej samej płci. Obrzędy znacząco się różniły, w katolickim przypadku rzecz nie miała charakteru stricte liturgicznego – jednak efekt jest dość podobny, to „otwarcie” obu wspólnot na pary homoseksualne.
Dialog dotyczył również kwestii roli kobiet – czyli tego, co staje dziś w centrum uwagi za sprawą „prymasostwa” Sarah Mullally u anglikanów. Papież Franciszek powołał w sumie aż dwie komisje, które miały przebadać ewentualność otwarcia sakramentalnego diakonatu dla kobiet. Nie przedstawiły pozytywnych wniosków, ale temat nie został zamknięty – był szeroko dyskutowany na Synodzie o Synodalności. Ostatnio Leon XIV powiedział, że „obecnie nie ma intencji” zmieniać nauki Kościoła na ten temat. To bardzo otwarta formuła, sugerująca, że w przyszłości jego „intencja” może się zmienić, a sama zmiana jest w ogóle dopuszczalna jako taka. Powiedział też, że debaty będą trwać nadal. Franciszek nie zdecydował się na taki krok, choć pozostawał nim bardzo zainteresowany. W latach 2023-2024 toczył nawet specjalne rozmowy o roli kobiet w Kościele w ramach swojej elitarnej Rady Kardynałów, a jednym z gości tych spotkań na szczycie była… anglikańska „biskup”, Jo Bailey Wells. Przyszła do papieża i kardynałów, żeby opowiedzieć o swoim „doświadczeniu” w „Kościele Anglii”. Jak deklarowała, papież bardzo uważnie jej słuchał.
W związku z ogłoszeniem Sarah Mullally „arcybiskupem” Canterbury nacisk na Kościół katolicki oczywiście wzrośnie. Anglikanie oraz progresywni katolicy będą coraz bardziej podkreślać rzekome „zacofanie” Kościoła, który nie chce jakoby odczytywać „znaków czasu” i zgodzić się na dopuszczenie kobiet do kapłaństwa. Wierzę, że Duch Święty nie dopuści do zmian w tym zakresie i ostatecznie w Kościele nie dojdzie do żadnych decyzji o diakonacie czy prezbiteracie kobiet – ale po drodze do jakiegoś ostatecznego zamknięcia tego tematu mogą być różne mniejsze i większe wstrząsy, tak jak w wielu innych kwestiach dyskutowanych w naszych czasach. Proszę się zatem spodziewać, że będziemy w najbliższym czasie coraz częściej poddawani propagandzie, mającej przekonać nas do zgody na kapłaństwo kobiet – najpierw, oczywiście, w formie diakonatu, tak, żeby zyskać przyczółek i punkt wyjścia do dalszego pięcia się po drabinie rewolucyjnych osiągnięć.
Paweł Chmielewski