Legalizacja tak zwanej aborcji to wspólny cel dla tyranii na całym świecie, ponieważ jeśli rząd może sankcjonować zabijanie najbardziej niewinnych, może też zabić każdego – pisze dr Christopher Manion na stronie prorodzinnego Instytutu Badań nad Populacją (PRI).
Opublikowany w środę artykuł zatytułowany „Aborcja i upadek legalnej władzy politycznej” został bezpośrednio zainspirowany projektem amerykańskich zwolenników legalności zabijania dzieci nienarodzonych. Tamtejsi senatorowie zagłosują 28 lutego nad „Ustawą o ochronie zdrowia kobiet”. Pod tą zwodniczą nazwą kryje się uprawnienie do pozbawiania życia dzieci poczętych aż do momentu narodzin, tak jak ma to miejsce na przykład w rządzonej przez ideowych komunistów Kanadzie.
Wesprzyj nas już teraz!
Autor odwołał się do diagnozy opublikowanej przed półwieczem przez Roberta Nisbeta. Ów socjolog zaobserwował, iż upada naturalny autorytet, na którym opiera się władza. Równocześnie jednak rządzący roszczą sobie, przy akceptacji ogółu, pretensje do poszerzania prawnych kompetencji, za pomocą których utrzymują społeczeństwo w posłuszeństwie.
„Pojęcie prawdziwego autorytetu zakłada siłę dwóch podstawowych cech społecznych — hierarchii i prywatności. Jednak obydwa znikają na naszych oczach” – uprzedzał Nisbet.
Pierwsza z wymienionych tu wartości znajduje swój właściwy wyraz w znaczeniu rodziny, ojcostwa, lokalnej wspólnoty wyznaniowej, szkoły czy oddolnych organizacji społecznych. Kierują się one wspólnym zmysłem moralnym i obywatelską cnotą, których w tej sytuacji nie musi narzucać władza centralna. Wolność i rozkwit wspólnoty zależą od harmonizacji życia z tymi podstawowymi, obiektywnymi rzeczywistościami.
Jak zauważa Christopher Manion, ludziom nie śniło się jeszcze obecne, ideologiczne i pseudorównościowe pomieszanie, kiedy cytowany naukowiec upatrywał symptomów upadku społecznego w forsowanym m.in. przez liberalną inteligencję egalitarnym programie. Ten brutalnie unicestwiał tworzoną przez organizacje, środowiska oraz jednostki bogatą, różnorodną i wielowymiarową kulturę. Strategię „zrównywania” inicjował zaś i wręcz wymuszał rosnący w siłę rząd.
Diagnozę Nisbeta potwierdziły kolejne dekady. Niszczycielski marsz w imię kulturowej urawniłowki kontynuowano konsekwentnie.
„Moralne i metafizyczne granice prawowitego autorytetu były od lat uznawane przez większość Amerykanów za oczywiste. Należą do nich: świętość życia i rodziny, niewinność dzieci oraz centralna rola wspólnot zakonnych. I nie miały one nic wspólnego z polityką. Były przedpolityczne – jak to ujął jeden z pisarzy z okresu kolonialnego, rząd powinien być tak mały, by nie miało znaczenia, kto wygra wybory” – pisze Manion.
Jednak, wskazuje, opisywane mechanizmy funkcjonowania autorytetu są uwarunkowane moralnością ludzi. Co prawda zło w postaci tak zwanej aborcji, praktyk homoseksualnych, wulgarności i pornografii było obecne, jednak pozostawało w sferze zgodnie potępianej przez przeważającą część społeczeństwa. „Niektóre stany nie miały nawet konkretnego prawa zakazującego aborcji. Zakładały, iż jest ona morderstwem, a więc po prostu wyznaczyły za nią kary” – podkreśla autor.
Moralność wolnych ludzi pozostawała zatem w sferze społecznego nawyku. Do jej obrony nie był niezbędny rząd. „Faktycznie, aż do dekady, w której trwała I wojna światowa, zauważa Nisbet, większość Amerykanów w ogóle nie potrzebowała zwracać uwagi na rząd federalny. Ich prawa stanowe i lokalne odzwierciedlały wspólne przekonania” – wskazuje Christopher Manion.
Wielu zapewne spodziewałoby się wyznaczenia cezury czasowej dla rewolucyjnej zmiany w rewolucji seksualnej lat 60. zeszłego wieku. Jednak autor przypomina, że 50 lat wcześniej prezydent Woodrow Wilson pozbawiał czarnoskórych rządowych posad, zaś założycielka Planned Parenthood Margaret Sanger ramię w ramię z Ku Klux Klanem zabiegała o to, by populacje Murzynów i mulatów nie rozrastały się zbytnio.
Jak podkreśla autor, PRI udokumentowała historię wysiłków amerykańskiej sfery medycznej, aby zalegalizować kontrolę urodzeń, a ostatecznie aborcję, na długo przed rewolucją seksualną lat sześćdziesiątych. Tak naprawdę wspomniane zmagania kontynuowane są od ponad 100 lat. Uderzają one w Dekalog, prawa chrześcijan, życie nienarodzonych, małżeństwo, tożsamość płciową człowieka.
„Dzisiaj rak nieuprawnionej [bo nie opartej na naturalnym autorytecie – dop. PCh24] władzy rozrasta się, atakując i dławiąc wszelki opór, zarówno we władzach, jak i poza nimi. A w ciągu ostatnich dwóch lat rządów pandemicznej konieczności rządy dokonały historycznego wielkiego skoku naprzód w kierunku całkowitego unicestwienia wspólnoty, praktycznie tłumiąc ją w imię utrzymania nas w bezpieczeństwie. Gdy społeczności w końcu wyłoniły się spod gruzów wirusa, rządy próbowały utrwalić publiczne nawyki ślepego posłuszeństwa, losowo narzucając niezliczone zasady, im bardziej obowiązkowe, tym lepiej” – opisuje Christopher Manion.
Nisbet już w swoich czasach dostrzegł dążenia, zarówno władzy, jak i społeczeństwa, do niszczenia autonomii oraz autorytetu. Jednak, zauważa, elity przewidują stosowanie egalitaryzmu dla zwykłych ludzi, sobie zastrzegając przywileje. Było to widoczne ostatnio w narzucaniu restrykcji sanitarnych społeczeństwu. Przedstawiciele władzy ostentacyjnie ignorowali własne zalecenia.
„Dzisiaj wysiłki niszczenia naszego zdrowego rozsądku moralnego skupiają się na rodzinie” – czytamy dalej. „To nie pomyłka, że Prokurator Generalny w Departamencie Sprawiedliwości Merrick Garland uznał rodziców [tworzących szkoły społeczne] za potencjalnych terrorystów, ponieważ odważyli się bronić praw swoich dzieci”.
Manion akcentuje, że obecnie jednak kwestia praw dziecka skupia się na nienarodzonych. Ponieważ Sąd Najwyższy rozpatruje ponownie historyczną i tragiczną zarazem sprawę Roe v. Wade, lobby proaborcyjne przystąpiło do kontrataku w postaci wspomnianej na wstępie barbarzyńskiej ustawy.
„Ten cel jest wspólny dla tyranii na całym świecie, gdyż jeśli rząd może sankcjonować zabijanie najbardziej niewinnych, może zabić każdego” – podkreśla.
„Każdy naród moralny i religijny ma prawo do obrony przed bezprawną władzą” ” puentuje autor. – „Robert Nisbet by się zgodził”.
Źródło: pop.org
RoM