Encyklika „Quas primas” miała uświadomić katolikom, że władza świecka jest przemijająca, ale jest byt nieprzemijający, że jest Stwórca, że jest Chrystus, że Trójca Święta panuje nad historią. Może się wszystko zmienić, ale Pan Bóg nie utracił kontroli nad swoją trzodą, nad swoim stworzeniem. To jest w ten sposób powiedziane. Encyklika „Quas primas” wyjaśnia wiernym, dlaczego Chrystus jest Królem. Pius XI wykłada tę naukę w sposób bardzo głęboki teologicznie… – mówi prof. Marek Kornat, w rozmowie z Tomaszem Kolankiem.
Szanowny Panie profesorze, czytając dokument Quas primas – encyklikę Piusa XI o ustanowieniu święta Chrystusa Króla – doszedłem do smutnego wniosku: mamy przepaść intelektualną między przedsoborowym, a posoborowym duchowieństwem i hierarchią kościelną. Powiem wprost: kiedy przed II Soborem Watykańskim papieże wydawali dokumentu, to wiedzieli, po co to robią; tłumaczyli, czemu ma to służyć; argumentowali, dlaczego jest to ważne i potrzebne powołując się na Pismo Święte, powołując się na wielkich świętych, ojców i doktorów kościoła, poprzednich papieży. A dzisiaj? No cóż… Mamy to, co mamy…
Wesprzyj nas już teraz!
Poruszył Pan Redaktor bardzo wiele wątków. W pierwszej kolejności nie mogę nie zgodzić się z tym, co Pan powiedział. Zgadzam się zwłaszcza z zasadniczą tezą. W wyniku trwającej ponad 60 lat rewolucji, która przechodzi przez Kościół, w nauczaniu jego zrywana jest ciągłość. Może nie nastąpiło to jeszcze w każdym punkcie i każdym kierunku nauczania, ponieważ póki co nie słyszałem, żeby papież i kardynałowie otwarcie popierali np. aborcję, ale to zrywanie dopełnia się na ogromną skalę. Zresztą mówiłem o tym publicznie – wielokrotnie.
Nauka o Chrystusie Królu jest szczególnie dobrym przykładem tego zerwania. Współczesna nauka o Chrystusie Królu jest wręcz modelową ilustracją zerwania, o którym mówię, a najlepszym przykładem potwierdzającym to, że moje słowa nie są jakimś wymysłem, fanaberią, gołosłowną gadką, tylko faktem jest wydany kilka lat temu list Episkopatu Polski o intronizacji Chrystusa Króla. Ten list nie zawierał ani jednego odwołania do encykliki „Quas primas”. Potraktowano ten historyczny i teologicznie doniosły dokument per non est. Nie wspomniano Piusa XI nawet czysto pro forma, tak jakby tego wiekopomnego wystąpienia, jednego z najważniejszych, jakie wydał którykolwiek przywódca Kościoła w XX wieku, po prostu nie było.
Cieszę się, że Pan profesor przywołał ten wątek. Dlaczego we wspomnianym liście Episkopatu Polski nie było ani słowa o „Quas primas” – dokumencie, w którym papież wielokrotnie podkreśla, iż nie tylko katolicy w swoich domach, nie tylko Kościół katolicki ogłasza Chrystusa królem, ale ma to zrobić każde państwo, które uważa się jeszcze za katolickie; państwo, którego prawodawstwo opiera się na Dekalogu. Mało tego: Pius XI wzywa, aby obywatele-katolicy wywarli presję na swoich przywódcach, aby ogłosili Chrystusa Królem…
Jest to pokłosie porzucenia głęboko katolickiej doktryny państwa katolickiego i samego nauczania o państwie, które rozwijało się od pontyfikatu wielkiego papieża Leona XIII. To wszystko zostało milcząco porzucone, ponieważ Kościół posoborowy – oczywiście brzydko mówiąc – kupił sobie brzydką sobie ideologię liberalizmu, która mówi, że wiarę należy zostawić człowiekowi, jako sprawę prywatną i w żadnym wypadku nie może być mowy o nauczaniu na temat państwa, które spełnia jakieś zadania w planie nauczania Kościoła, czy to w planie moralny, czy to misyjnym. Państwo ma być – jak to się dzisiaj próbuje nam wmówić – neutralne światopoglądowo. A w co ktoś wierzy – jest obojętne. Tymczasem Państwo ma obowiązki w zakresie moralnym. Nie może być tak, że służy realizacji ideologii liberalnej, a duchowni mówią, że wszystko jest w porządku, bo inaczej się nie da.
Nie dawno kard. Piero Marini – czyli główny mistrz ceremonii apostolskich przy papieżu Janie Pawle II – powiedział, że nauka o społeczeństwie chrześcijańskim musi przeminąć, bo już jest nieaktualna. Nie opisuje naszych czasów. Zdaniem Mariniego społeczeństwo jest pluralistyczne i Kościół musi się do tego dostosować. Z tych słów wynika, że Kościół posoborowy wprawdzie nie wycofuje się z tezy, że należy w Pana Boga wierzyć; że należy praktykować wiarę, chodząc do Kościoła. Że należy przynajmniej raz w roku spowiadać się, a w czasie wielkanocnym przyjąć Komunię Świętą etc., ale wszystko to jest kwestią prywatną, a resztę należy zostawić państwu, które jest świeckie, czyli liberalne.
To jest bardzo złe podejście, które prowadzi do pogłębienia dechrystianizacji, bo jakże inaczej może być w praktyce. Takie są niestety realia. Nie po to 60 lat temu rozpoczęto rewolucję, żeby to nauczanie w tak ważnym i newralgicznym punkcie nie uległo zmianie. Nastąpił więc głęboki przewrót i dlatego o takich dokumentach, o takim nauczaniu jak encyklika „Quas primas” mowy być obecnie nie może. Owszem do takich fenomenalnych wystąpień magisterium Kościoła odwołują się nieliczni księża (albo i pojedynczy kardynałowie, biskupi czy inni prałaci), którzy faktycznie mają status dysydentów.
Powiem jeszcze jedno. Nie przekonuje mnie teza, którą kiedyś, w rozmowie prywatnej, przedstawił mi jeden z cenionych przeze mnie i uznanych w środowisku profesorów historii. Otóż powiedział on mniej więcej, że gdyby Kościół naszych czasów poszedł w kierunku totalnego oporu wobec tendencji liberalnych i modernistycznych – to by się załamał i tym samym zszedł z pola bitwy. Alternatywą dla postawy oporu jest jednak polityka ustępstw wobec świata. Ustępując zaś, Kościół zachęca swych wrogów (zewnętrznych i wewnętrznych) do dalszych żądań. Pada jeden postulat za drugim. I tu nie ma końca. Tak idziemy w przepaść.
Ogromne znaczenie ma też kwestia jedności nauczania Kościoła. Jeżeli jeden hierarcha wypowie się publicznie w duchu liberalnym, to niewielkie są szanse, aby drugi, broniąc nauki Kościoła, mógł liczyć na większą skuteczność swojego nauczania. Bo media wchodzą od razu do dyskusji, mówiąc mniej więcej tak: „Popatrzcie, jaki ten przywódca i pasterz jest otwarty. Trzymajmy się takich jak on. Ignorujmy tych, którzy mówią inaczej niż on”. Tu kłania się casus metropolity Jędraszewskiego, którego godne uznania z powodu swej mądrości nauczanie moralne – tak właśnie jest kontrowane przez wrogów Kościoła.
Powiem więcej, Panie profesorze: to co powiedział kard. Marini wydaje mi się być zaprzeczeniem całego Objawienia i tego, czego naucza nas Chrystus Pan i czego przez wieki nauczał Kościół. Syn Boży swoim nauczaniem złamał przecież wszystko, co ówczesne państwo – Imperium Rzymskie – głosiło…
No cóż… Chrystus Pan powiedział: „Królestwo moje nie jest z tego świata; gdyby moje królestwo było z tego świata, moi słudzy by walczyli, abym nie został wydany Żydom; a zatem moje królestwo nie jest stąd” (J 18, 36). W związku z tym wielu współczesnych duchownych z upodobaniem głosi, iż Królestwo Chrystusa Króla zostanie ustanowione po paruzji i na końcu czasów, a co za tym idzie nie trzeba, a nawet nie należy go realizować na ziemi, na ile się da.
Kiedy odrzucamy np. tranzycję płci człowieka, kiedy stajemy przeciw liberalizmowi, który w życiu gospodarczym głosi darwinizm społeczny, kiedy potępiamy hasło głoszące, że wszystkie religie są dobre, kiedy sprzeciwiamy się tezie, że państwu wolno wszystko – w ten sposób właśnie przykładamy ręki do krzewienia Królestwa Chrystusa. Oczywiście to Królestwo budowane jest wtedy, kiedy ten nasz opór wobec sił zła daje efekt.
Moim zdaniem, jest to kardynalny błąd mówić, że na ziemi nie da się wcielać w życie idei Królestwa Chrystusa. Tak nie uczył na pewno Pius XI. Zresztą Kościół przez wieki nauczał, że nie można istotnie przekształcić stosunków ziemskich, stosunków między ludźmi w Królestwo Chrystusowe, ale jednocześnie trzeba wdrażać ideę Królestwa Chrystusowego na ziemi po to, aby umożliwić ludziom zbawienie. Innymi słowy państwo, jeśli pozwala Kościołowi na nauczanie w szkołach; jeśli pozwala Kościołowi na posługę w szpitalach etc. – to jest to już jakiś punkt wyjścia. Jeśli państwo tego zabroni to będzie tylko gorzej.
W związku z powyższym ze świadomością, że Królestwa Chrystusowego nie da się w pełni urzeczywistnić na ziemi należy realizować jego idee. Tak uważano do II Soboru Watykańskiego. Po II Soborze Watykańskim Kościół od tego milcząco odstąpił, twierdząc, że należy porzucić naukę o Królestwie Chrystusowym jako urzeczywistnianym chociażby częściowo tu na ziemi. Duchowni i teolodzy uznali, że należy powiedzieć, iż jest to kwestia tylko eschatologiczna.
Encyklikę „Quas primas” Pius XI ogłosił w 1925 roku. Ile było wówczas na świecie liczących się monarchii katolickich?
Monarchia katolicka była wówczas w Hiszpanii, ale czy była to licząca się monarchia, w której w dodatku tron się „chwiał”? Zastanawiam się jak sklasyfikować Włochy. Włochy pod dynastią sabaudzką zostały zjednoczone wbrew Kościołowi i przez konflikt z Kościołem. Włochy monarchią katolicką nie były, ale jednocześnie naród włoski był niemal w stu procentach katolicki. Niestety ateistyczny, masoński i liberalny rząd, który rządził Włochami do 1922 rugował religię ze szkół. Faszyści z tym zerwali, szukając ugody ze Stolicą Apostolską. Nie wiem jak sklasyfikować również Belgię, która staje się państwem coraz bardziej liberalnym, którego obywatele odchodzą od Kościoła (już wówczas), nie mówię bowiem o tym co dzieje się tam dzisiaj. Polska nie była wówczas monarchią, tylko republiką, w której obywatele w ponad siedemdziesięciu procentach byli katolikami (w dwóch obrządkach: łacińskim i unickim).
Nie bez znaczenia pozostaje jeszcze (a może przede wszystkim) jedna sprawa. Otóż wypaczenie istoty władzy politycznej osiągnęło w XX wieku swój szczyt. Laickiemu republikanizmowi świeciła przykładem Francja. Rozdzi się totalitaryzm, osiągając w postaci sowieckiej swój prawzór. Upada doktryna prawa naturalnego. Idea suwerenności ludu nabiera cech dogmatu. Innymi słowy – większość może wszystko. Nacjonalizm głosi ideał państwa narodowego, którego władze nie muszą być związane ani normami prawa naturalnego, ani przestrzegać prawa Bożego. To wszystko jest wielkim wstrząsem. Oczywiście rozmaite procesy ciągnące się przez historię od czasów Renesansu i Oświecenia przygotowały ten przewrót. Papież Leon XIII zareagował na to swoimi wspaniałymi encyklikami, definiując obowiązki państwa w zgodzie z nauką katolicką. Pius XI idzie dalej i wykłada naukę o Chrystusie Królu.
Czy dokument, o którym rozmawiamy nie był swego rodzaju ubolewaniem Piusa XI, że w świecie nie ma już żadnego liczącego się państwa katolickiego, monarchii katolickiej, która pomogłaby ludziom kroczyć ku zbawieniu?
Jeżeli przyjmiemy tezę, że republika, która przestrzega prawa naturalnego i nie występuje przeciwko Prawu Bożemu może również uczestniczyć w kształtowaniu Królestwa Chrystusowego na ziemi to sprawa trochę się zmienia. Moim zdaniem papież Pius XI myślał właśnie w tych kategoriach. Kiedy mowa o encyklice „Quas primas”, to jednym z decydujących impulsów do jej wydania było potężne wrażenie, jakie wywołała I wojna światowa. Imperia się rozpadły, niektóre państwa zostały zlikwidowane, kolejne wniesione na nowo. Świat znajdował się w stanie głębokich przeobrażeń rewolucyjnych i to nie tylko społecznie, ale także geopolitycznie. Chodzi zwłaszcza o Europę naszego regionu, czyli Środkowo-Wschodnią. Pius XI próbował za sprawą „Quas primas” powiedzieć światu, że królestwa i państwa przemijają, a Królestwo Chrystusa nie przeminie.
Teraz rozumiem… Po przeczytaniu „Quas primas” odniosłem wrażenie, że jest to encyklika wyrażająca ból Piusa XI, że Europa się rozpadła, a ostatnia licząca się monarchia katolicka, czyli Austro-Węgry zniknęła z map świata…
Pius XI nie patrzył na to w ten sposób. Papież chciał pokazać wszystkim narodom katolickim, że jest Królestwo Chrystusowe. To Królestwo buduje Kościół. Kościół może być prześladowany, może być zwalczany, ale nie wyrzeknie się swojej roli. Panowało wówczas przekonanie, że wszystko może się zmienić. Może odstąpić od wiary kapłan, może odstąpić od wiary nawet biskup, ale nie może porzucić wiary Stolica Apostolska. Papież jest bowiem niewzruszonym sługą Chrystusowym. Tak właśnie powinniśmy na to patrzeć, to wyrażała ta encyklika zaraz po ogłoszeniu której opublikowano nową, piętnastą prefację w Mszale. Potem już nie układano żadnych prefacji aż do rewolucji liturgicznej po ostatnim soborze.
Prefacja, o której mówię wyrażała myśl, że istnieje królestwo „powszechne i wieczne”, „królestwo świętości i łaski”, „królestwo prawdy i życia”, „królestwo sprawiedliwości, miłości i pokoju”. Społeczeństwa i państwa mogą się zmieniać i przemijać, być rozbierane, likwidowane i wznoszone na nowo, ale Królestwo Chrystusowe nie przeminie i państwo ma obowiązek uznać tę prawdę poprzez swoich przywódców. A forma ustrojowa, czy to monarchia, czy republika schodzi tu na dalszy plan. Kościół dostosowuje się pod tym względem do realiów czasu, ale nie traci z pola swojego widzenia, swojej misji najistotniejszych, esencjonalnych założeń swojej nauki.
Encyklika „Quas primas” miała uświadomić katolikom, że władza świecka jest przemijająca, ale jest byt nieprzemijający, że jest Stwórca, że jest Chrystus, że Trójca Święta panuje nad historią. Może się wszystko zmienić, ale Pan Bóg nie utracił kontroli nad swoją trzodą, nad swoim stworzeniem. To jest w ten sposób powiedziane. Encyklika „Quas primas” wyjaśnia wiernym, dlaczego Chrystus jest Królem. Pius XI wykłada tę naukę w sposób bardzo głęboki teologicznie…
Ale jednocześnie prosty. Pius XI, tak jak już powiedziałem, opiera się na Piśmie Świętym, na wielkich papieżach i na świętych Kościoła katolickiego…
Dokładnie! Kościół nigdy nie stosował nauczania przez „trudny język”, czyli taki, który niczego nie wnosi, tylko zaciemnia sprawy, a jeśli już to ten język rozumieją tylko specjaliści.
W „Quas primas” kluczowy przewód myślowy wyraża się w tym, że Chrystus ma trzy powody, aby być Królem. Po pierwsze, jest Synem Stwórcy. Stwórca stworzył świat, a więc Syn go dziedziczy, jak w ziemskim wymiarze tak i tutaj w niebiańskim porządku Królestwo obiecane i przydzielone przez Ojca. Po drugie: Pan Jezus na krzyżu pokonał uzurpatora, który zawłaszczył świat, czyli szatana za sprawą grzechu pierworodnego. Poprzez Ofiarę Krzyża i pojednanie ludzi z Bogiem Chrystus odbudował i odzyskał dla Ojca Królestwo. Po trzecie: Chrystus założył Kościół, a Kościół jest królestwem powszechnym i wiecznym, co jest jeszcze jednym tytułem do uznania królewskiej godności Syna Bożego. Mamy więc potrójny tytuł mesjański świadczący o Królestwie Chrystusowym na ziemi. Pius XI tę naukę bardzo mocno wykładał.
W liturgii uroczystość Chrystusa Króla zawsze miała być odprawiana w niedzielę poprzedzającą uroczystość Wszystkich Świętych, bo Pan Jezus wszedł do Królestwa Niebieskiego przed wszystkimi świętymi a poza tym warunkiem i podstawą jego królewskiego panowania jest zmartwychwstanie i wniebowstąpienie.
Święto Chrystusa Króla opiewają psalmy 71 i 72 – psalmy mesjańskie. Ten drugi między innymi zawiera słowa:
O Boże, przekaż Twój sąd królowi
i Twoją sprawiedliwość synowi królewskiemu.
Niech sądzi sprawiedliwie Twój lud
i ubogich Twoich – zgodnie z prawem!
Niech góry przyniosą ludowi pokój,
a wzgórza – sprawiedliwość!
Królestwo Mesjasza nie przeminie. Królestwo Mesjasza będzie się rozciągać od morza do morza jak głosił graduał. I to jest istota tej wspaniałej liturgii. No i oczywiście trzeba pamiętać o epistole z Listu św. Pawła do Kolosan. Głosi ona, że ”On jest obrazem Boga niewidzialnego – Pierworodnym wobec każdego stworzenia, bo w Nim zostało wszystko stworzone: i to, co w niebiosach, i to, co na ziemi, byty widzialne i niewidzialne, czy to Trony, czy Panowania, czy Zwierzchności, czy Władze. Wszystko przez Niego i dla Niego zostało stworzone. On jest przed wszystkim i wszystko w Nim ma istnienie. I On jest Głową Ciała – Kościoła. On jest Początkiem. Pierworodnym spośród umarłych, aby sam zyskał pierwszeństwo we wszystkim”.
Papież bardzo szczegółowo wyjaśnia również różnicę między dwoma tytułami Pana Jezusa: Pan i Król. Moim zdaniem to bardzo ważna kwestia, ponieważ coraz rzadziej słyszymy o Jezusie Królu, a nawet o Panu Jezusie. Nagminnie wszyscy, łącznie z hierarchami powtarzają Jezus…
Dla mnie również jest to bardzo rażące. To bardzo propagują tzw. ruchy charyzmatyczne w Kościele. Osobiście nie uznaję tego. Chrystus jest Panem. Chrystus jest Królem. Chrystus jest Zwycięzcą śmierci, piekła i szatana, a nie naszym kolegą. Jest zbawicielem i trzeba o tym pamiętać, a nie powtarzać tylko „Jezus”. Niestety w posoborowym Kościele tak niestety to wygląda… Mam na myśli zwłaszcza tych księży, którzy prowadzą liberalne nauczanie „na luzie”.
W uroczystość Chrystusa Króla, o tym, że jest on Królem czytamy wyraźnie w Ewangelii świętego Jana podczas przesłuchania Syna Bożego przez Piłata. Nomen omen – przed II soborem watykańskim podczas liturgii odczytywano właśnie ten fragment Ewangelii. Obecnie zostało i to zmienione. Po II soborze watykańskim możemy usłyszeć w uroczystość Chrystusa Króla fragment Ewangelii, w którym Pan Jezus zapowiada sąd ostateczny, ukaranie grzeszników i nawrócenie sprawiedliwych. Moim zdaniem ten fragment za bardzo nie pasuje do uroczystości Chrystusa Króla. Królestwo Chrystusowe ujawnia się bowiem właśnie przez wyznanie przez Chrystusa Pana przed Piłatem: „Tak, jestem Królem”.
Można w ogóle powiedzieć jeszcze, że „Quas primas” to ostatni akt interwencji papieskiej polegający na wprowadzeniu nowej uroczystości, która doszła do tak wielkiej rangi w Kościele, że nie można się bez niej obejść.
O tym jeszcze porozmawiamy. Pius XI w „Quas primas” cytuje Leona XIII:
„Panowanie Jego mianowicie nie rozciąga się tylko na same narody katolickie lub na tych jedynie, którzy przez przyjęcie chrztu według prawa do Kościoła należą, chociaż ich błędne mniemania sprowadziły na bezdroża albo niezgoda od miłości oddzieliła, lecz panowanie Jego obejmuje także wszystkich niechrześcijan, tak, iż najprawdziwiej cały ród ludzki podlega władzy Jezusa Chrystusa”. Niektórzy współcześni hierarchowie na pewno oburzyliby się tymi słowami i stwierdzili, że niektórzy ludzie nie wierzą w Chrystusa, a Kościół im wmawia, że Chrystus ma nad nimi panowanie…
Jeżeli powiemy, że Pan Jezus jest tylko królem wierzących, to znaczy, że jest przywódcą, czy przewodniczącym jakiegoś zgromadzenia czy stowarzyszenia, które założył, a dalej jego władza się już nie rozciąga. Ale to samo w sobie jest absurdalne, ponieważ Stwórca i Pan ma prawo do wszystkiego, do całego stworzenia. W związku z powyższym, czy człowiek uznaje Jego Boską władzę, czy też nie, to nie ma to żadnego znaczenia. Prawo jest prawem, norma jest normą, Objawienie jest Objawieniem. Jeśli ktoś tego nie honoruje to poniesie za to konsekwencje na Sądzie Bożym. W istocie rzeczy nie liczy się bowiem prywatny interes, czy dobra wola. Liczy się fakt stworzenia i Odkupienia, który ma znaczenie powszechne i nieprzemijające. Taka jest odwieczna nauka Kościoła. Innej nauki być nie może.
Tak jak w królestwie, które jest suwerenne, królowi podlega wszystko: wojsko, sądy, poddani etc. tak Pan wszelkiego stworzenia piastuje godność królewską a w chrześcijaństwie wyraża się to przez Tajemnicę Krzyża. Tylko tak trzeba to rozumieć i od tego nie wolno nam odstąpić. A że jest to sprzeczne z liberalnym wyobrażeniem społeczeństwa, jako zbiorowiska ludzi, gdzie każdy ma inne poglądy, to nie oznacza, że Kościół musi to uznawać i musi porzucić swoją naukę tylko dlatego, żeby zadowolić innych, a konkretnie tych, którzy są poza Kościołem, albo tych, którzy Kościół chcą zniszczyć. Nie ma to żadnego uzasadnienia i bez wątpienia Pius XI zdawał sobie sprawę, że potężne siły ruszyły do walki, że potężne siły się sprzysięgają przeciwko Kościołowi. Nie uznał tego jednak za powód, żeby te siły zadowolić, a wyznawców ideologii a-chrześcijańskich jakoś popierać, czy szukać z nimi zgody.
Dodam jeszcze, że Królestwo Chrystusa Pana nie jest zniewalające. Wspaniale wyrażała to kolekta Mszy Świętej w uroczystość Chrystusa Króla. Celebrans prosił bowiem Boga, żeby wszystkie narody rozdarte grzechem i przez to skłócone z radością poddały się pod słodkie jarzmo Chrystusa Króla. Jarzmo Chrystusa Króla istotnie jest słodkie i dlatego też z uległością i radością mają się mu poddać wszystkie narody, aby przywrócić jedność, bowiem w skutek grzechu i przestępstw świat zostaje rozdarty i skłócony, co tak dobitnie ujawniło się w czasie Wielkiej Wojny (1914—1918) a jeszcze dużo mocniej w tej drugiej (1939—1945).
W tym miejscu przypomniały mi się słowa ks. prof. Jana Strumiłowskiego, który powiedział, że jeśli trafimy do nieba, to będą tam z nami tylko katolicy. Nie będzie protestantów, islamistów, buddystów etc., ale tylko katolicy.
Nadzieję zbawienia wiecznego ma ten, kto ortodoksyjnie wyznaje świętą wiarę katolicką. Heretycy nie mają nadziei na zbawienie. To jest punkt widzenia, który musi być utrzymany. W przeciwnym razie przyjmiemy koncepcję, że wszystkie wiary są dobre. Jeśli ulegniemy stanowisku głoszącemu tezę o wszystkich religiach, jako środkach zbawienia – nieważne w co kto wierzy, byle wierzył – to idziemy w kierunku samozagłady naszej wiary, tracimy tożsamość, upadamy w przepaść i to jest koniec.
Nasza wiara musi być ocalona za wszelką cenę. Nie wolno jej skazić. Tu jest istota problemu, który wykładali wciąż na nowo kolejni papieże w swoim nauczaniu, w swoich dokumentach pontyfikalnych. Takim dokumentem jest bez wątpienia encyklika „Quas primas”. Nie jest to dokument mający per se rangę nieomylności, ale papież naucza w nim tak dogmatycznych treści, że odrzucenie tej encykliki czyni człowieka bez wątpienia heretykiem. Dziś niestety mało kto sobie specjalnie z tego zdaje sprawę…
A co, jeśli ktoś mówi, że jest ortodoksyjnym katolikiem, a nie uznaje władzy papieskiej?
Taki ktoś nie jest ortodoksyjnym katolikiem. Dogmat o nieomylności papieskiej i prymacie jurysdykcyjnym należy do depozytu wiary. Wciąż obowiązuje bulla „Unam sanctam” mówiąca, że bez dochowania posłuszeństwa Biskupowi Rzymskiemu niemożliwe jest zbawienie.
Oczywiście mówimy o sytuacji normalnej, bo w dzisiejszych warunkach sam papież mówi różne rzeczy. Mamy więc problem dodatkowy, którego poprzednie pokolenia katolików w ogóle nie widziały. To jest coś niebywałego. Przez wieki trudno było komukolwiek wyobrazić sobie, aby papież doszedł do konkluzji, że w Kościele jest miejsce dla każdego, a więc również i dla „sodomitów”. Takich rzeczy nigdy Kościół nie nauczał ustami swoich przywódców, a jeśli by się pojawił heretyk, który tak uczył, to pociągnięto by go do odpowiedzialności karnej.
W encyklice „Quas primas” Pius XI wyjaśnia jak ma wyglądać w praktyce uznanie Chrystusa Pana za Króla. Papież szczegółowo opisuje jak ma wyglądać kult Chrystusa Króla zarówno prywatnie jak i publicznie. Przywołuje m. in. to, co głosił św. Paweł Apostoł, który „nakazał żonom, aby w mężach swych, a sługom, aby w panach swych Chrystusa czcili, to jednak polecił im, aby im byli posłuszni nie jako ludziom, lecz jedynie dlatego, iż oni zastępują Chrystusa, gdyż nie godzi się, aby ludzie przez Chrystusa odkupieni służyli ludziom”. Dzisiaj te słowa mogą być niezrozumiane… „A jak mąż jest pijakiem i bije żonę, to jak można w nim widzieć Chrystusa Pana?”, zapytają jedni. „A jak pracodawca wykorzystuje pracownika, to jak można w nim widzieć Chrystusa Pana?”, zapytają inni…
Kościół katolicki nigdy nie był nieczuły na krzywdę ludzką i na przykład dopuszczał separację. To samo tyczy się pracodawców stosujących wyzysk – Kościół wielokrotnie piętnował takich ludzi i nawoływał ich do zaniechania takich praktyk. Największe nierówności społeczne były tam, gdzie dominowali nie-katolicy. Uprzemysłowienie Anglii i to co pisał Engels o wyzyskiwaniu robotników w Manchesterze, to przecież nie jest przykład ze świata katolickiego, bo Anglia odpadła od Kościoła w I połowie XVI wieku. Zatem nauczanie papieskie do nie-katolików często jest z natury rzeczy nieskuteczne, ale musi być. Kościół nie może go zmienić.
Kościół nigdy na pewno nie był obojętny na wyzysk człowieka przez człowieka, jak twierdzą marksiści. Wręcz przeciwnie. Kościół to widział, piętnował i potępiał. Kościół nie jest siłą sprawczą procesów gospodarczych nowożytnego świata. Kościół nie jest organizatorem produkcji i w związku z tym nie może tego zabronić. Może tylko potępiać i wzywać do nawrócenia. To po pierwsze. Po drugie: Kościół nigdy nie głosił, że należy czcić człowieka. Człowiek jest bowiem tylko człowiekiem. Jak się pomyli stworzenie ze Stwórcą, to jest to kardynalny błąd…
Ale przecież po II soborze watykańskim Kościół „otworzył się na człowieka”…
Jest prawdą, że tak się dzieje. To jednak nie jest zdrowe nauczanie. Sam widzę i słyszę to, o czym Pan redaktor powiedział. Treści doktrynalne zajmują dzisiaj w większości kazań w kościołach maksymalnie 10 proc. całej wypowiedzi prezbitera, który to kazanie głosi. Reszta to są rzeczy czysto ludzkie. Najczęściej mówi się o tym jak ludzie powinni być wobec siebie dobrze usposobieni, co powinni sobie mówić, jak pomagać etc. Powinno być odwrotnie! 90 proc. kazania powinny zawierać treści doktrynalne, bo ludzie na to zasługują.
Krótko mówiąc: w Boże Ciało nie można mówić o braterstwie ludzi nawet jeśli są to w swej treści słuszne. Trzeba mówić o Eucharystii, o Tajemnicy Przeistoczenia i o tym wszystkim, czego Kościół naucza o Komunii Świętej. Dzisiaj niestety to należy do rzadkości. Coraz mniej mamy w Kościele posoborowym kazań, które byłyby zbudowane tak, że dotyczą najpierw Pana Boga, Tajemnicy Objawienia, Tajemnicy Zbawienia, grzechu, nieba, piekła etc. Najczęściej słyszy się kazania dotyczące wskazówek odnośnie życia ludzkiego i między ludźmi, w duchu miłości, współpracy, czy szacunku. Nie uważam, że to samo w sobie źle, ale to nie wystarczy.
To jest droga wytyczona przez rewolucję, którą Kościół przechodzi. Cóż więcej powiedzieć? To nie jest dobre, to nie jest zdrowe i nikt normalny nie powinien tego pochwalać. Jeżeli czynimy coś dobrego dla bliźniego, to czynimy to przede wszystkim ze względu na Pana Boga i o tym właśnie w wyżej zacytowanym fragmencie „Quas primas” pisze Pius XI. Wszystko wiec trzeba oprzeć o wielkie prawdy teologiczne.
Co najmniej kilkukrotnie słyszałem sugestię w posoborowym Kościele, że jeśli pójdziemy do nieba, to będziemy bogami, albo równi Panu Bogu…
Dawno nie słyszałem czegoś równie bezsensownego… Nawet nie chce mi się wierzyć, aby tak było…
Dopowiedzmy może, że wiedza katechizmowa, gdzie konkretnie są ułożone prawdy wiary i konkretnie podane treści dogmatyczne, jest u ludzi słaba i w związku z tym mogą „kupić” taką heretycką narrację. Kościół posoborowy dał się tak bardzo przemodelować.
Pius XI zwraca również uwagę jak mają działać pracodawcy względem pracowników, mężowie wobec żon etc. Nie można wykorzystywać pracowników, nie można robić z żon niewolnic, nie można stosować manipulacji i złych metod. Prawowici przełożeni, jak podkreśla papież, muszą również działać na rzecz Królestwa Bożego i Ewangelii Chrystusa Króla.
Tak, to się nazywa spełnianiem przez ludzi (katolików) obowiązków stanu. To nie jest żadne odkrycie. Tak po prostu musi być. To obowiązuje wszystkich – przełożonych i podwładnych, wielkich tego świata i małych. Jeśli przyjmiemy pogląd, że ta wyżej opisana prawda działa tylko w jedną stronę i można żądać od człowieka, który jest zależny od swego pana przestrzegania etyki Chrystusowej, a od tego pana już nie – to mamy do czynienia z wypaczeniem moralności katolickiej.
Jeśli będziemy tak postępować zapanuje „pokój i miłosierdzie”. W dalszej części „Quas primas” Pius XI zwraca uwagę na błędy heretyków, którzy w tamtym czasie poszukiwali „historycznego Jezusa”. O samym Panu Jezusie mówili: „Co to za Król? To zwykły syn cieśli, który porwał tłumy”. Zdaniem heretyków być może Pan Bóg chciał po prostu poprzez „historycznego” Jezusa coś pokazać światy, ale „sam Jezus” ani nie był Synem Bożym, ani tym bardziej nie był i nie jest Królem…
To były typowe tezy modernistyczne. Przeciwstawienie „Chrystusa wiary Jezusowi historycznemu”, bo tak mówili moderniści i inni heretycy. Tak głosił odstępca Loisy. Tak dzisiaj uczy u nas ten ksiądz, którego nazwiska nie będę wymieniał, aby nie robić reklamy, a który chciał zdobyć habilitację z teologii na podstawie bezprecedensowej rozprawy. Ona bowiem „dowodzi”, że Chrystus nie zmartwychwstał. Autor – wciąż nieekskomunikowany – referuje afirmatywnie poglądy heretyków i odstępców. Poza tym gwałtownie atakuje Benedykta XVI.
Modernizm bez wątpienia nie narodziłby się, gdyby nie było wcześniej protestantyzmu. To protestantyzm zrodził modernizm. Modernizm był wielokrotnie potępiony przez papieży, oczywiście również przez Piusa XI. W encyklice „Quas primas” papież ten bez wątpienia kierował się przekonaniem, że modernizm został osądzony i potępiony przez najwyższe autorytety w Kościele, ale uznał za stosowne, że należy to powtórzyć.
Szczególnie ważne jest też, żeby powiedzieć, iż encyklika „Quas primas” stanowi dokument mający na celu – nie odkrywając niczego nowego – przypomnienie ludziom w XX wieku w czasie gwałtownych zmian politycznych, społecznych i gospodarczych królewską godność Mesjasza.
Mesjasz jest bez wątpienia nauczycielem. Mesjasz jest bez wątpienia prorokiem. Mesjasz jest bez wątpienia kapłanem-ofiarnikiem. Mesjasz wreszcie jest Królem i to miało szczególnie mocno wybrzmieć w tej encyklice i wybrzmiało, i jest to wielka zasługa Piusa XI przed Kościołem i przed trybunałem historii. Moim zdaniem, jest to największe osiągnięcie tego papieża w całym 17-letnim pontyfikacie przypadającym na dobę międzywojenną.
Czy papież miał tego świadomość?
Moim zdaniem to kwestia drugorzędna. Wiemy, że za swój największy tytuł uznał on pojednanie z Włochami, czyli zawarcie traktatów laterańskich. Moim zdaniem jednak nieprzemijającą zasługą Piusa XI jest encyklika „Quas primas” i to pomimo złośliwych głosów, że Kościół posoborowy tego nauczania się milcząco wyrzekł.
Można powiedzieć, że Pius XI przewidział, że tak sprawy mogą się potoczyć. W encyklice „Quas primas” pisze on przecież o „katolickich heretykach”, którzy krytykowali pomysł nowej uroczystości. Ich zdaniem w Kościele zupełnie wystarczała uroczystość Najświętszego Serca Pana Jezusa i uroczystość Ciała i Krwi Pańskiej…
Te głosy dochodziły przede wszystkim z krajów, gdzie liberalizm zaczynał przeważać i to przeważać dosyć stanowczo. Mam tutaj na myśli Niemcy Weimarskie, Francję, Belgię, Holandię i inne rejony tej części Europy w znaczeniu przestrzeni cywilizacyjnej.
Uroczystość Najświętszego Serca Pana Jezusa nie jest tym samym, co uroczystość ku czci Chrystusowej godności królewskiej. Uroczystość Najświętszego Serca Pana Jezusa jest najściślej związana z objawieniami świętej Małgorzaty Marii Alacoque i chodzi tu o nic innego, tylko przesłanie, że pokuta poprzez zwrócenie się do Najświętszego Serca Pana Jezusa jest skuteczna i ci, którzy szczerze pokutują dostąpią Miłosierdzia. Takie było przesłanie, jakie usłyszała święta Małgorzata Maria Alacoque od Zbawiciela. Bez wątpienia było to remedium na jansenizm, czyli perfidną herezję twierdzącą, że są ludzie, którzy choćby chcieli, choćby szczerze żałowali za grzechy, choćby z całą mocą i wiarą spełnili warunki dobrej spowiedzi to i tak zostaną potępieni, bo zbawienia dostąpią nieliczni wybrani. Jansenizm zbliżał się do nauki o predestynacji i w związku z tym była to potworna herezja i trucizna. Notabene bp Cornelius Jansen prawdopodobnie miał dobre intencje, ale nic dobrego z jego nauki nie wynikło. Powstała herezja prowadząca do odcięcia ludzi od sakramentów, bo jej istotą był skrajny pesymizm w rozpoznaniu natury ludzkiej, połączony z wielkim naciskiem na niegodność człowieka.
Jeśli chodzi zaś o uroczystość Bożego Ciała, to jego wprowadzenie miało na celu zadośćuczynienie za Ofiarę Eucharystyczną, za ofiarę krzyża, których nie da się odprawić osobnym świętem, bo zaraz po Wielkim Czwartku jest Wielki Piątek, a potem Wielka Sobota i Niedziela Zmartwychwstania. Było więc przekonanie, że trzeba ogłosić nowe święto, nową uroczystość, która zadośćuczyni. To zadośćuczynienie zostało wyrażone właśnie w uroczystości Ciała i Krwi Pańskiej.
Nie ma więc tutaj możliwości podciągnięcia pod te dwie uroczystości święta doktrynalnie wyrażającego naukę o Chrystusie Królu. Potrzebne było absolutnie nowe święto. Papież mógł oczywiście wybrać dowolny dzień, aby ogłosić nową uroczystość. Wybrał niedzielę, co było ze wszech miar słuszne. Papież doszedł bowiem do wniosku, że mnożenie świąt w dni powszednie może nasunąć trudności w ich sprawowaniu w niektórych krajach (tj. niekatolickich). Mam tutaj na myśli obawy, że niektóre władze polityczne podejmą kroki, aby skutecznie uniemożliwić wiernym udział w uroczystości w dzień powszedni.
A czy nie jest tak, że uroczystość Chrystusa Króla została wprowadzona, aby wynagrodzić Panu Bogu wszystkich grzechów, jakie wówczas pleniły się po świecie? Zacytuję fragment: „Jeżeli więc teraz nakazaliśmy czcić Chrystusa – Króla całemu światu katolickiemu, pragniemy przez to zaradzić potrzebom czasów obecnych i podać szczególne lekarstwo przeciwko zarazie, która zatruwa społeczeństwo ludzkie. A zarazą tą jest zeświecczenie czasów obecnych, tzw. laicyzm, jego błędy i niecne usiłowania; wiadomo Wam zaś, Czcigodni Bracia, że zbrodnia ta nie naraz dojrzała, lecz już od dawna ukrywała się w duszy społeczeństwa”.
Z całą pewnością, ale moim zdaniem na pierwszy plan wysuwa się tutaj inna kwestia. Nowe święto miało być remedium na szalejący laicyzm, na ideę świeckości państwa, na ideę pojmowania państwa jako umowy społecznej według nauki Rousseau. Na to – moim zdaniem – należy położyć akcent. Uroczystość Chrystusa Króla jest zwrócona do całych społeczności, do całych narodów, a nie do człowieka jako jednostki tylko. To cały naród, całe państwo ma oddawać cześć Chrystusowi jako Królowi.
„Przez oddawanie tej czci publicznej Królowaniu Pańskiemu muszą sobie ludzie przypomnieć, że Kościół, ustanowiony przez Chrystusa jako społeczność doskonała, żąda dla siebie z prawa mu przysługującego, którego zrzec się nie może, pełnej wolności i niezależności od władzy świeckiej, i że w wypełnianiu powierzonego sobie przez Boga posłannictwa – nauczania, rządzenia i prowadzenia wszystkich do wiecznej szczęśliwości, którzy do Królestwa Chrystusowego należą, nie może zależeć od czyjejś woli”…
Ten fragment jest potwierdzeniem prawdy, którą Kościół zawsze głosił. Kościół zawsze trzymał się koncepcji wolności swojej misji w społeczeństwie uznając, że nie może od tego odstąpić i przez wieki nie odstąpił. Od czasu walki o inwestyturę IXI wiek) do czasu, kiedy nastał XX wiek w zasadzie nic się tutaj nie zmieniło. Zmieniały się czasy, zmieniały się formy, ale nie zmieniła się istota rzeczy, czyli pragnienie zabezpieczenia pełnej wolności Kościoła, żeby religia katolicka cieszyła się wolnością.
Byłoby rzeczą nie na miejscu, gdyby papież nie skorzystał ze sposobności, aby w encyklice „Quas primas” jeszcze raz tego nie przypomnieć, mimo że we w niemal wszystkich dokumentach pontyfikalnych jest to niezmiennie powtarzane. Aczkolwiek trzeba sobie powiedzieć, że kiedy encyklika „Quas primas” była pisana w świecie położenie Kościoła było nienajlepsze. Ogromne prześladowania w Rosji, gdzie katolicyzm został praktycznie zlikwidowany. Ogromne prześladowania w Meksyku. Rozchwianie polityczne w Niemczech, a co za tym idzie laicyzacja i prześladowania katolików. Ciężka sytuacja we Francji poprzez narzucenie sztucznego rozdziału Kościoła od państwa. I tak dalej, i tak dalej. Prawdę mówiąc, w czasach, kiedy Pius XI wydawał encyklikę „Quas primas” jedyną „zdobyczą” Kościoła po katastrofie I wojny światowej była Polska – nowe państwo, w którym Kościół otrzymał solidne gwarancje konkordatowe swojej wolności i nikt mu nie przeszkadzał w nauczaniu, a że były nieporozumienia na linii rząd-episkopat (po 1926 r.) to już jest to temat na osobną rozmowę.
Pius XI podkreśla, że encyklika „Quas primas” jest odpowiedzią na liczne wezwania biskupów i wiernych. Cóż mogę powiedzieć? Piękna sprawa. Szkoda, że dzisiaj moderniści i rewolucjoniści powołują się właśnie na to głosząc, że skoro Pius XI odpowiadał na wezwanie wiernych, to oni też tak zrobią. Wierni chcą kapłaństwa kobiet, to się wprowadzi kapłaństwo kobiet…
Bardzo często papieże ustanawiali nowe święta i uroczystości w drodze reakcji na docierające do Stolicy Apostolskiej prośby ludu. Przede wszystkim kluczową rolę mieli tutaj do odegrania książęta Kościoła. Podobnie było przy wielkich dogmatach Maryjnych – Niepokalanego Poczęcia i Wniebowzięcia. Inaczej niestety się stało ćwierć wieku temu, kiedy do Jana Pawła II wpłynęły z całego świata petycje podpisane przez wielu biskupów i wiernych, aby ogłosił trzeci dogmat Maryjny o Wszech-pośrednictwie Łask. Niestety modernistom udało się to zablokować, a papież z Polski był w coraz gorszym stanie zdrowotnym i jakoś to się rozmyło, a potem Kościół nigdy już do tego nie wrócił.
Tak oto występuje swoista norma w Kościele. Normą tą nie są konsultacje papieskie. Papież może zwołać rozpisać swoistą ankietę, kiedy podejmuje decyzję, ale nie jest nią związany obligatoryjnie, bo jest suwerenny w swoich decyzjach, bo jest nieomylny, bo piastuje jurysdykcję nad całym Kościołem w mocy dogmatu, który ogłosił Sobór Watykański I.
Papież podkreśla, że ustanowienie nowej uroczystości ma na celu również to, co podobne ruchy jego poprzedników w przeszłości: kiedy ogłaszali nową uroczystość rosła religijność. Czy tak było również w przypadku „Quas primas” i religijność przynajmniej na jakiś czas i w niektórych miejscach się odrodziła, wzrosła?
Bez wątpienia nowa uroczystość wzmocniła Kościół dając mu poczucie, że kieruje wiernych w dobrym kierunku, w kierunku uznania tego, co nazywała teologia „panowaniem społecznym” Chrystusa Króla. Panowanie społeczne Chrystusa Króla wyraża się w przestrzeganiu Jego nauki tu, na ziemi. Tej nauki muszą przestrzegać jednostki, ale też narody i państwa.
Gdyby w 1925 roku papież nie zdecydował się na ogłoszenie „Quas primas”, tylko odczekiwał na jakieś inne decyzje, znaki, cokolwiek innego, to nadeszłaby II wojna światowa, a po niej sytuacja tak się zaczęła zmieniać, że zachodzi podejrzenie, czy to wspaniałe święto, czy ta wspaniała nauka byłyby z taką mocą wyłożone. Pius XII zastał już sytuację znacznie inną. Najpierw wyniszczająca, straszliwa wojna, a po niej ofensywa komunizmu i liberalizmu na każdym kroku. Czy w takich warunkach można byłoby ogłosić tak wzniosłe święto? Zapewne tak. Czy przyniosłoby to takie owoce, jak w 1925? Mam co do tego wątpliwości.
Dlaczego po II soborze watykańskim zmieniono datę uroczystości Chrystusa Króla?
Po to, aby stworzyć przekaz, że Chrystus Pan króluje w wieczności a w pełni jego królestwo zaistnieje przy końcu historii.
Czy możliwy jest powrót do kalendarza liturgicznego sprzed II Soboru Watykańskiego?
Tu występują dwie opcje. Na skalę maksymalną – jest możliwy, ale wymagałoby to po prostu porzucenia w Kościele mszału Pawła VI i powrotu do mszału św. Piusa V. W skali minimalnej możemy sobie wyobrazić zarządzenie papieskie (dekretem), że święto Chrystusa Króla wraca na ostatnią niedzielę października. Oczywiście obecny papież tego ani nie planuje zrobić, ani nie zrobi.
Bóg zapłać za rozmowę.
Rozmawiał Tomasz Kolanek.