Nierozerwalnym miało być małżeństwo wszędzie i zawsze, ale namiętność ludzka ma swoją logikę i dlatego zjawiły się rozwody i wielożeństwa nie tylko u pogan, ale nawet u żydów. Dopiero Chrystus Pan, przyszedłszy naprawić, co się zepsuło, powiedział stanowczo, „że od początku nie było tak… Co Bóg złączył, człowiek niechaj nie rozłącza” (Mt 19, 6.8) i podniósł małżeństwo do godności sakramentu.
Małżeństwo pozostało wprawdzie jak dawniej umową, przez którą oblubieńcy nawzajem się sobie oddają, ale w tej umowie występowała znowu jasno nieodwołalna sankcja Stwórcy. Ta umowa stała się z woli Chrystusa Pana sakramentem wielkim i nietykalnym (Ef 5, 32). Odtąd nie można oddzielać umowy małżeńskiej od sakramentu. I jak bez umowy nie ma sakramentu, tak bez sakramentu nie ma owocnej umowy.
Kiedy nowożeńcy, podawszy sobie dłonie u stóp ołtarza, przyrzekają sobie miłość, wiarę i uczciwość, równocześnie unosi się ponad nimi błogosławiąca dłoń Jezusa Chrystusa i zlewa na nich łaskę sakramentalną, zlewa na nich podwójną miłość wychowawczą, jedną względem własnych osób, drugą względem potomstwa. Równocześnie z ust Jezusowych padają wyrazy nieodwołalnego wyroku: „Opuści człowiek ojca i matkę i złączy się z żoną swoją i będą dwoje w jednym ciele… Co Bóg tedy złączył, człowiek niechaj nie rozłącza” (Mt 19, 5-6). Jeżeli małżeństwo było dotąd nierozerwalnym ze względu na swoje cele, to odtąd stało się nietykalnym ze względu na swoją świętość sakramentalną. Ono miało odtąd wyrażać ten żywy i nierozerwalny związek, jaki zachodzi między Jezusem a Jego Kościołem.
Konstanty Michalski, Wierność w małżeństwie, w: Nova et vetera, Kraków 1998, s. 221.