Nikt nigdy nie widział Boga. Od początku wieków kultury i narody starają się Go dosięgnąć swoją refleksją. Tworzą mity, legendy, opowieści, religie. Żadna z nich nie jest prawdziwa. Ukazują one jedynie niedoskonale odległego i wciąż nieznajomego Boga, każda w innej wrażliwości i odmiennym języku. Tak sądzi chyba kardynał Cristóbal López Romero – pasterz marokańskiej diecezji Tangeru. Hierarcha ten przekonywał jakiś czas temu, że w erze dialogu międzyreligijnego trzeba zdecydowanie odejść od „koncepcji religii prawdziwej”. Ale czy taki krok da się pogodzić z wiarą, że „światłość prawdziwa” przyjęła ciało i zamieszkawszy wśród ludzi pouczyła nas o tym, co o widziała u Ojca?
Pod koniec października bieżącego roku wybiła 60-rocznica wydania przez Sobór Watykański II deklaracji „Nostra aetate”. Wedle słów Pawła VI dokument ten potwierdzać miał jedyną prawdziwość religii katolickiej, wzywając przy tym do poszanowania innowierców i budowania z nimi pokojowych, braterskich stosunków.
W sześć dekad po wydaniu soborowej publikacji arcybiskup Tangeru, kard. Cristóbal López Romero, opublikował tekst w „L’Osservatore Romano”, w którym wzywał, by zupełnie już odejść od uznawania którejkolwiek religii za prawdziwą. Wszystkie z nich zawierają według niego część prawdy, ale pełni – żadna. Artykuł to o tyle godzien uwagi, że L’Osservatore to, jak wiadomo, nie jakieś postępowe pisemko – ale oficjalne medium Stolicy Apostolskiej. Przedstawiana tam opinia – i to kardynalska – siłą rzeczy wydaje się stanowiskiem, które w Kościele jak najbardziej można – a może nawet dobrze jest przedstawiać.
Wesprzyj nas już teraz!
Wiek relatywizmu miłuje ciemności
Chcąc odpowiedzieć na te zatrważające słowa odrobiną pocieszającego humoru, można by stwierdzić, że ten kardynał Bożego Narodzenia chyba nie obchodzi. Wiadomość o Narodzeniu Pańskim niefortunnie musiała uronić się z jego znajomości dziejów zbawienia. Przesada? Jego Eminencja historyczności Chrystusa nie zaprzeczył? Oczywiście. A jednak nasz żart wydaje się kierować uwagę ku całkiem poważnemu problemowi.
Z przyjściem Pana na świat wiąże się bowiem nieodzownie Objawienie, czyli nie mniej ni więcej przekazanie przez Boga ludzkości… religii prawdziwej. Chrystus, sam będąc Prawdą, wkroczył w ludzką historię, ucząc nas o Ojcu, a następnie posłał na świat uczniów, by rozszerzyli tę naukę na ludzi każdego miejsca i czasu. Mówi o tym Ewangelia, mówi Urząd Nauczycielski Kościoła.
Relatywistyczne potraktowanie tej prawdy dręczy, co przykre, cały Kościół. To nie jakaś osobista przypadłość kardynała Lopeza Romero. Purpurat przemawia po prostu głosem wieku, którego wiarą najwyraźniej zachwiało 2025 lat, jakie minęło od narodzenia Zbawiciela. Tym bardziej warto przypomnieć sobie, z uwielbieniem patrząc na Dziecię narodzone w Stajence, że chrześcijaństwo jest religią objawioną. To znaczy religią prawdy. A nadto Prawdy Wcielonej, namacalnej i nie zostawiającej miejsca dla powątpiewania.
Nadprzyrodzone światło objawienia
O blasku boskiego objawienia, jaki Chrystus przyniósł światu, mówi już prolog Ewangelii Janowej. Św. Jan, w tradycji Kościoła nazywany często Teologiem, opowiada o Słowie, przez które wszystko się stało, które zstąpiło z nieba i zamieszkało między ludźmi. Ciemności świata nie ogarnęły jego jasności. Przeciwnie: „Oglądaliśmy Jego chwałę, jaką Jedynorodzony otrzymuje od Ojca, pełen łaski i prawdy”, czytamy na kartach Pisma świętego. „Boga nikt nigdy nie widział. Ten Jedynorodzony Bóg o nim pouczył”, pisał święty Jan. A także: „Wszystkim, którzy Je [Słowo] przyjęli dało moc, by się stali dziećmi Bożymi, którzy wierzą w Imię Jego”. Wreszcie, jak powiada św. Jan, „podczas, gdy prawo zostało nadane przez Mojżesza, łaska i prawda przyszły przez Jezusa Chrystusa”.
Wstęp do Ewangelii umiłowanego ucznia przywodzi na myśl również późniejsze słowa Zbawiciela: „Wszystko przekazał mi Ojciec Mój. Nikt też nie zna Syna, tylko Ojciec, ani Ojca nikt nie zna, tylko Syn i ten, komu Syn zechce objawić”. Oba te miejsca w Piśmie świętym wskazują na Chrystusa jako dawcę religijnej prawdy, niedostępnej poza Nim.
Niejako z tych przywołanych fragmentów wyrasta katolicka nauka o relacji rozumu i wiary, wyłożona m. in. przez Sobór Watykański I w konstytucji dogmatycznej „Dei Filius”. Jak uczą ojcowie soborowi, o ile przyrodzony rozum może zdobyć pewną wiedzę o Bogu przez kontemplację stworzenia, o tyle z zasady jest przeznaczony do pojęcia jedynie natury. Nadprzyrodzone prawdy, które nie są jej częścią, pozostają poza naszymi odkrywczymi zdolnościami. W końcu świat poznajemy przede wszystkim przez zmysły. Nawet świadomość abstrakcyjnych zasad – jak reguł matematyki – nabywamy za pośrednictwem słuchu, czy wzroku w czasie nauki. Bóg zaś – bezcielesny i nadprzyrodzony nie daje się ujrzeć, usłyszeć (poza cudownymi wyjątkami), ani tym bardziej poddać eksperymentowi, czy naukowej obserwacji. Toteż „Boga nikt nigdy nie widział”.
O własnych siłach człowiek nie byłby w stanie „opracować” religii prawdziwej, zostając jedynie z „przebłyskami” prawdy, rozsianymi po różnych wyznaniach. W tym właśnie tkwi sedno. Bóg zechciał, by stało się inaczej.
Stało się – a wszystko za sprawą narodzenia w cielesnej postaci Tego, który sam jest Prawdą. Bóg- człowiek zamieszkał między ludźmi, bo chciał wyjść naprzeciw naszym ograniczeniom i mimo nich pozwolić człowiekowi poznać Stwórcę i umiłować go. W taki sposób wykłada tę naukę Sobór Watykański I, we wspomnianej już konstytucji o wierze katolickiej:
„Jednakże spodobało się Jego mądrości i dobroci inną, nadprzyrodzoną drogą objawić rodzajowi ludzkiemu siebie i odwieczne postanowienia swej woli, zgodnie ze słowami Apostoła: Wielokrotnie i na różne sposoby przemawiał niegdyś Bóg do ojców przez proroków, a w tych ostatecznych dniach przemówił do nas przez Syna. Temu objawieniu Bożemu należy wprawdzie przyznać, że to, co w sprawach Bożych samo przez się nie jest niedostępne dla rozumu ludzkiego, także w obecnym położeniu rodzaju ludzkiego może być poznane przez wszystkich bez trudności, z niezachwianą pewnością i bez domieszki jakiegokolwiek błędu. Nie z tego powodu jednak należy uznawać objawienie Boże za absolutnie konieczne, ale dlatego, że Bóg z nieskończonej swej dobroci skierował człowieka do celu nadprzyrodzonego, czyli do udziału w Bożych dobrach, które zupełnie wykraczają poza zdolność pojmowania ludzkiego umysłu, bowiem ani oko nie widziało, ani ucho nie słyszało, ani serce człowieka nie zdołało pojąć, jak wielkie rzeczy przygotował Bóg tym, którzy Go miłują”.
Jedna i pewna prawda – dla wszystkich
Szczególnie ważne wydaje się to końcowe wskazanie ojców soborowych. Podanie przez Boga prawdziwej religii było konieczne, byśmy mogli mieć udział w przekraczających naturę dobrach bożych. Jak wyraźnie współgra to przekonanie z lekcją prologu ewangelii Janowej: wszystkim, którzy je przyjęli, Wcielone Słowo dało moc, by się stali dziećmi Bożymi „tym, którzy wierzą w imię Jego, którzy ani z krwi, ani z żądzy ciała, ani z woli męża, ale z Boga się narodzili”.
Chcąc uczynić uczestnikami tych dóbr możliwie każdego człowieka, Bóg nie tylko ustanowił religię chrześcijańską – skuteczną drogę ku Niemu – ale również obdarzył ją znakami autentyczności, które „także w obecnym położeniu rodzaju ludzkiego mogą być poznane przez wszystkich bez trudności, z niezachwianą pewności i bez domieszki jakiegokolwiek błędu”.
„Aby posłuszeństwo naszej wiary pozostawało w zgodzie z rozumem , dla poparcia swego Objawienia Bóg raczył połączyć z wewnętrznymi pomocami Ducha Świętego zewnętrzne argumenty, którymi są dzieła Boże, przede wszystkim cuda i proroctwa, które – choć wybitnie pokazują wszechmoc i nieskończoną wiedzę Boga – są najpewniejszymi znakami Bożego objawienia i odpowiadają zdolności rozumienia wszystkich [ludzi]”, czytamy w „Dei Filius”.
Prawda chrześcijaństwa nie tylko istnieje, ale jest też dostrzegalna i namacalna, tak, jak widzialny stał się Chrystus, stąpający po ziemi i ogłaszający boską naukę swoim uczniom. Jego przyjściu towarzyszyły wielkie cuda i spełnione proroctwa. Z nich magowie, pastuszkowie i naród Izraela mógł poznać, że Mesjasz już przyszedł, by ustanowić na miejsce Starego Przymierza, Nowy, doskonały Zakon.
Czy to, że Chrystusa Pana już nie ma pośród nas, skazuje ludzi XXI wieku powtórnie na ciemności religijnej ignorancji? Przecież „nikt nie zapala światła, aby je postawić pod korcem”. Zbawiciel po to wykształcił swoich uczniów i dał im apostolską władzę, by światło prawdy wciąż płonęło dla świata. Również my możemy je dojrzeć. Dwa tysiące lat później dostęp do niego daje nam zapalony przez Boga świecznik. To oczywiście Kościół, podobnie jak Słowo Wcielone nadprzyrodzony – ale również widzialny i konkretny, by nikt nie wątpił, gdzie trwa apostolska wiara.
„Byśmy zaś mogli spełnić obowiązek radosnego przyjęcia prawdziwej wiary i wytrwania w niej bez wahania, przez swojego jednorodzonego Syna Bóg ustanowił Kościół i wyposażył go w wyraźne znamiona swego ustanowienia, aby wszyscy mogli go rozpoznać jako opiekuna i nauczyciela objawionego słowa. Wszystkie bowiem [te rzeczy], tak liczne i tak zdumiewające, które zostały przez Boga rozporządzone ze względu na widoczne uwierzytelnienie wiary chrześcijańskiej, odnoszą się tylko do Kościoła katolickiego”, uczy Sobór Watykański I.
„Oświadcza święty Sobór, że sam Bóg ukazał ludzkości drogę, na której Jemu służąc ludzie mogą osiągnąć w Chrystusie zbawienie i szczęśliwość. Wierzymy, że owa jedyna prawdziwa religia przechowuje się w Kościele katolickim i apostolskim, któremu Pan Jezus powierzył zadanie rozszerzania jej na wszystkich ludzi, mówiąc Apostołom: Idąc tedy nauczajcie wszystkie narody, chrzcząc je w imię Ojca i Syna i Ducha Świętego, ucząc je zachowywać wszystko, cokolwiek wam przykazałem” (Mt 28, 19-20). Wszyscy ludzie zaś obowiązani są szukać prawdy, zwłaszcza w sprawach dotyczących Boga i Jego Kościoła, a poznawszy ją, przyjąć i zachowywać, mówił z kolei Sobór Watykański II w „Dignitatis Humanae”.
Światłość w ciemności świeci
Smutne, że kolejni hierarchowie, obdarzeni misją świadczenia o Światłości, już w te słowa soborowej deklaracji wierzyć nie chcą. Ba – podważają wyjątkowość religii katolickiej i zaprzeczają temu, że objawienie, którego mają strzec, rzeczywiście na świat zstąpiło.
Ale przecież właśnie dlatego tak cieszy narodzenie Chrystusa – że zrywa zasłonę religijnej ignorancji i rozwiewa mrok niepewności. Na ich miejsce Narodzenie Pańskie pozwala nam kontemplować wcieloną Prawdę we własnej osobie. Dzięki zstąpieniu z nieba Zbawiciela ci, którzy chcą, znajdują do Boga drogę „bez domieszki błędu” ani żadnego braku. W sposób mistrzowski opisał to w kazaniu o św. Janie Kantym św. Józef Sebastian Pelczar:
„Jam jest światłością świata. Jam prawdą – tak mówi Chrystus Pan do całej ludzkości, Przed Jego przyjściem ciemno było na ziemi, bo człowiek w słabym świetle rozumu nie mógł dobrze poznać ni Boga, ni siebie, pozostałe zaś promyki pierwotnego objawienia zginęły prawie w pomroce błędu. Lecz oto w pełności wieków przychodzi Światłość na ziemię. Jest nią Słowo, które od wieków było u Boga jako Jedynorodzony Syn Boży, a które w czasie stało się ciałem i mieszkało między nami, pełne łaski i prawdy. To Słowo Wcielone, czyli Jezus Chrystus, jest według św. Bonawentury jakby lampą zawieszoną nad światem i ciągle płonącą, której oliwą Jego Bóstwo, a naczyniem człowieczeństwo, Ono bowiem przyniosło ludziom światło objawienia, czyli prawdę nadprzyrodzoną, którą złożyło pod strażą Kościoła uczącego. Ta prawda jest iście Boską i nieomylną, bo wyszła z ust Mądrości Najwyższej, bo ją głosi Kościół, który jest filarem i utwierdzeniem prawdy. Ta prawda jest doskonałą i niezmienną, iż nic z niej ująć, ani nic dodać nie można. Ta prawda jest wszechstronną i powszechną, iż na kształt słońca oświetla doliny i szczyty – prostaczków i mędrców. (…) Ta prawda przyjęta przez wiarę rozszerza dziwnie widnokrąg rozumu: a jako astronom, stojący na wysokiej górze widzi przez dalowid [teleskop] gwiazdy, których gołym okiem nie dostrzeże, tak chrześcijanin wierzący w świetle wiary poznaje to, czego mądrość wszystkich filozofów odkryć nie zdołała. Nie dziw więc, że za tym światłem wzdychał sam ich wielki książę Platon i oczekiwał objawienia jakby bezpiecznego statku, który by nas przewiózł przez morze błędów. O, gdyby on teraz powstał z grobu i przeczytał nasz katechizm, jakżeby głęboko uczcił Tego, który sam jeden mógł powiedzieć: Jam światłością świata”.
Wierzącym w Narodzenie na świecie Tego, który jest Prawdą, dziwnie czytać, że dysponujemy jedynie przebłyskami wiedzy religijnej. Tym, którzy zaufali Jezusowi, który uczył nas: „Ja jestem drogą (…) nikt nie przychodzi do Ojca inaczej, jak tylko przeze mnie” – tym dziwnie słyszeć, że wiele dróg prowadzi ku Bogu i nie ma żadnej właściwej. Smutne to zdziwienie, kiedy takie słowa nie przychodzą z zewnątrz, ale rozbrzmiewają na wyżynach hierarchii Chrystusowego Kościoła.
Taki widok triumfu relatywizmu nie może nie boleć….A jednak – niezależnie od tego, jak postawieni nad nami rządcy wywiązują się ze swojej misji, dzięki Bogu radość z przyjścia na świat Syna Bożego nie da się zmącić. Jej źródło to fakt, że „światłość w ciemności świeci, a ciemność jej nie ogarnęła”. Korców można na Ewangelię kłaść, ile kto sobie życzy, ale nic nie zmieni Tego, że Bóg nawiedził lud swój i przekazał nam prawdę o Sobie w sposób niezawodny i niezbity. Wierzmy tylko. Bez relatywizmu. Bez powątpiewania. Bez podważania niezmiennej prawdy. A i nas nie ogarną ciemności – nawet jeśli zewsząd „kryją ziemię”.
Filip Adamus