Święty Jan Paweł II wielokrotnie podkreślał, że jedną z największych chorób duchowych współczesności jest życie w taki sposób, jakby Boga nie było. Świat rzeczywiście coraz nachalniej promuje ateistyczny sposób życia. Czasami sprzeciw wobec religii przybiera na sile, innym razem upodabnia się do cichej apostazji: nominalnie ludzie jeszcze wierzą, aczkolwiek ich wiara jest jedynie deklaratywna, bez żadnego odniesienia do realnego kształtu życia. Krótko mówiąc, laicyzacja świata postępuje…
Chrześcijaństwo jest dziś spychane coraz bardziej w sferę teorii, staje się co najwyżej „prywatnym poglądem” z zakazem wstępu do przestrzeni publicznej. Niemniej jednak – pocieszają się niektórzy – jest w człowieku taka sfera, która zawsze pozostanie nienaruszalna: sfera wewnętrznej ludzkiej wolności.
Czy jednak w procesie sekularyzacji chodzi tylko o spychanie religii do coraz ciaśniejszych i wewnętrznych przestrzeni ludzkiego życia, czy też może o zmianę charakteru i smaku chrześcijaństwa? Czy owo nawoływanie świata: Żyjmy tak, jakby Bóg nie istniał! dotyka tylko tych już zateizowanych, czy raczej może ono dotykać również tych chrześcijan, którzy mniemają, że w sercu, a może i nawet zewnętrznie, są katolikami zaangażowanymi? Spróbujmy sobie zatem zadać pytanie, czy możliwa jest wersja chrześcijaństwa, w której nieistnienie Boga wiele by nie zmieniło?
Wesprzyj nas już teraz!
Miłość uniwersalna
Wydaje się, że z wielu elementów chrześcijaństwa niechybnie w takiej perspektywie pozostałaby miłość bliźniego. Większość katolików, nawet gdyby Bóg nie istniał, uważałaby, że warto być dobrym człowiekiem. Bycie dobrym człowiekiem nie jest bowiem wynalazkiem chrześcijan, ale jest dziedzictwem ogólnoludzkim.
Gdyby jednak Bóg nie istniał, zmieniłby się charakter miłości bliźniego. Chrześcijanin bowiem ostateczny argument i cel miłości bliźniego znajduje w Chrystusie – w Bogu. Kocham, gdyż w człowieku widzę oczyma wiary nie tylko człowieka, ale widzę dziecko Boże. To sprawia, że chcę go nakarmić nie tylko jako człowieka, ale jako dziecko Boże. I chcę go nakarmić nie tylko, by był najedzony, ale by następnie wydobyć z niego godność dziecka Bożego – uświadomić mu, że Bóg jest mu Ojcem; by go obdarzyć wiarą i ewangelizować.
Chrześcijański misjonarz udaje się na misję nie tylko, żeby budować sierocińce i studnie, ale żeby je budować dla tych, których chce uczynić dziećmi Bożymi. Bez Boga dobroczynność nadal miałaby sens. Ale czy sens miałaby na przykład działalność misyjna?
Mogłoby się wydawać, że nie… Jednak nawet bez Boga nadal można byłoby prowadzić misje dobroczynne: budować studnie, zakładać szpitale – bez konieczności ewangelizacji. Można byłoby bardziej otwarcie i bardziej świadomie dbać o rozwój rdzennych tradycji religijnych tych, do których się udajemy: w duchu tolerancji i prawdziwego dialogu religijnego – bez cienia prozelityzmu. Codzienna miłość bliźniego mogłaby zaś stać się mniej restrykcyjna, wymagająca i obwarowana presją nawrócenia. Miłość mogłaby być po prostu bardziej miła dla miłowanych. Wszak jej jedynym kryterium byłaby osoba obdarowywanego człowieka, a nie wola transcendentnego Boga.
Modlitwa absurdalna
Niewiele jednak mamy w chrześcijaństwie elementów o takim uniwersalizmie humanistycznym jak miłość bliźniego. Weźmy na przykład modlitwę. Bez istnienia Boga modlitwa stałaby się absurdem. Różaniec byłby postrzegany jako powtarzanie martwych formułek. Zatem modlitwa bez wiary w Boga niechybnie nie mogłaby istnieć.
Chociaż nie… Można sobie wyobrazić praktykę modlitewną, która nawet bez istnienia Boga da się uzasadnić. Na przykład modlitwa rozumiana jako praktyka psychologiczna dająca wewnętrzne ukojenie. Albo praktyka medytacyjna, która pozwala rozwijać samoświadomość. Praktyka, która daje emocjonalny profit. Można byłoby przecież powiedzieć: Modlę się wtedy, kiedy czuję taką potrzebę, czy jakoś podobnie. Nawet lektura Pisma Świętego nie straciłaby całkowicie sensu. Można byłoby czytać Biblię w taki sposób, by odkrywać w niej ukrytą prawdę psychologiczną o człowieku – o jego skrytych pragnieniach, o dojrzewaniu, o męskości, kobiecości, relacjach i tym podobnych.
No dobrze, modlitwa ze względu na swój wewnętrznych charakter mogłaby w jakiś sposób ostać się w świecie bez Boga. Ale na przykład liturgia? Czy chodzenie na Mszę miałoby jakikolwiek sens? Wydaje się, że bez Boga taki akt byłby już naprawdę absurdem. Ale chyba nie… Oczywiście bez sensu byłoby iść na Mszę ze względu na Ofiarę Chrystusa, w której na Mszy my włączamy siebie i nasz świat w akt oddania Ojcu.
Jednak sam rytuał wydaje się pomocny człowiekowi. Człowiek ze swojej natury lubi rytuały, zbiorowe happeningi i tym podobne. Liturgia oczywiście wtedy nie mogłaby być zbyt wzniosła i niezrozumiała. Musiałaby być bardziej przyziemna, ludzka i powszednia. Mogłaby stanowić okazję do wzajemnej integracji, do budowania wspólnoty i jedności. Byłaby taką wspólną zabawą, która dawałaby poczucie uczestniczenia w czymś jednoczącym, dobrym i radosnym. Zresztą przecież ludzie mają wiele takich świeckich liturgii, wieczerzy, imprez…
Znajomy obrazek
Zarysowaną tutaj analizę moglibyśmy z powodzeniem kontynuować jeszcze długo. Co jednak ciekawe, mówimy o strasznej hipotezie chrześcijaństwa bez Boga, a mimo wszystko obraz tak paradoksalnego chrześcijaństwa wydaje się bardzo znajomy. Jest to przecież obraz chrześcijaństwa humanistycznego, otwartego, radosnego, wyzbytego z krzyża; w którym człowiek jest najważniejszy i to on jest ostatecznym uzasadnieniem Ewangelii – człowiek właśnie.
W związku z tym nasuwają się dwie refleksje. Po pierwsze, obraz chrześcijaństwa nowoczesnego i liberalnego rzeczywiście jest obrazem chrześcijaństwa doskonale dopasowanego do współczesnego, zlaicyzowanego świata – i tutaj liberałowie mają rację: znaleźli sposób adaptacji formy religijnej tak, aby była ona spójna z duchem świata. Po drugie, odnalezienie takiej formy jest skutkiem już postępującego braku wiary w Boga. Można być bowiem przywiązanym do wielu elementów, ba, filarów życia chrześcijańskiego, jak miłość bliźniego, modlitwa czy nawet liturgia – i obyć się bez wiary w Boga. Zmieni się wtedy „jedynie” charakter tych elementów. Jedynie i aż – bo to już nie będzie chrześcijaństwo.
O. Jan Strumiłowski OCist
Tekst pochodzi z magazynu „Polonia Christiana”. Numer 86. Maj – czerwiec 2022.