Spojrzałam na Niego. Jego twarzy była po prostu brzydka: niesymetryczna, spuchnięta, ze złamanym nosem i zmierzwionym zarostem. Zupełnie inna niż na znanych wizerunkach Umęczonego czy Zmartwychwstałego.
Na myśl przyszedł mi fragment z Księgi Izajasza, mówiący o Chrystusie jako o kimś, kto „nie miał wdzięku ani blasku, aby na Niego popatrzeć, ani wyglądu, by się nam podobał” (Iz 53.2). „Wzgardzony i odepchnięty przez ludzi, Mąż boleści, oswojony z cierpieniem, jak ktoś, przed kim się twarze zakrywa, wzgardzony tak, iż mieliśmy Go za nic” (Iz 53. 4) – pisał o Nim prorok.
Wesprzyj nas już teraz!
Dlaczego tak właśnie wygląda? – zadawałam sobie pytanie. Niezgoda na wizualny brak piękna u Mojego Boga krzyczała we mnie. Zatrzymałam wzrok na Jego oczach. Przesunęłam się w prawo, w lewo. Jego wzrok podążał za mną. Patrzył mi prosto w oczy. Ze spokojem, który dawał poczucie bezpieczeństwa. Z chwili na chwilę zaczynałam widzieć, słyszeć, czuć, łączyć fakty i rozumieć coraz bardziej, coraz głębiej, coraz szerzej: że istotą Jego Męki, Śmierci i Zmartwychwstania jest Miłość.
Dostrzegłam ją przede wszystkim w tym, jak bardzo Bóg przez wieki zabiega o to, by każdy z nas mógł mieć praktyczne, odwołujące się do zmysłów dowody na to, że On istnieje i jest nam bliski. Wie, że jako osobom podlegającym prawom fizyki łatwiej nam jest przyjąć fakty dotyczące sfery duchowej, mając konkretne, dotykalne znaki. Docierało do mnie, że wybiera przedmioty, miejsca, osoby – których działanie nie podlega naturalnym zasadom funkcjonowania świata – po to, by dać nam wyraźne dowody na istnienie świata duchowego.
– Dlatego pozwolił np., by zachowała się większość przedmiotów, będących świadkami śmierci i zmartwychwstania Chrystusa: krzyż, korona cierniowa, gwoździe, tunika i płótna, w które owinięto Święte Ciało po śmierci – myślałam.
Przypominałam sobie konkretne fragmenty z książki Paula Badde „Boskie Oblicze”, najbardziej chyba wyczerpującej monografii Wizerunku. Autor wyjaśniał, że obraz z Manopello jest jedną z tych czterech „pośmiertnych tkanin”. Chustą z Oviedo (noszącą na sobie nie odzwierciedlenie twarzy, ale strugi krwi), obwiązano zakrwawioną głowę Zmarłego. Czepkiem z Cahors przymocowano szczękę, by zapobiec otwieraniu się ust zmarłego. Całunem z Turynu owinięto całą postać. Na nią – zgodnie z żydowskim zwyczajem przykrywania twarzy zmarłego – położono chustę wystawianą dziś do publicznej adoracji w Manopello. Najprawdopodobniej należała ona do św. Marii Magdaleny.
Kolejne badania, wykonane przez s. Blandinę Schlömer, trapistkę i malarkę ikon oraz o. Heinricha Pfeiffera, jezuitę, profesora ikonografii i sztuki na Papieskim Uniwersytecie Gregoriańskim w Rzymie i badacza Całunu Turyńskiego – poświadczały, że wizerunek na „chuście z Manopello” (tak nazywa się wystawiony tu obraz) należy do tej samej osoby, co odbicie na Całunie. Zgadzają się rysy twarzy, zgadza się rozmieszczenie ran. Tyle że na pierwszym z nich mamy podobiznę żywego człowieka, które na pobicie zareagowało tak jak każde żywe ciało, natomiast na drugim – wizerunek osoby zmarłej, z ranami zasklepionymi tak, jak to się dzieje po śmierci. Każdy szczegół się zgadza. I tu znów widać delikatną dbałość Boga o to, byśmy wierzyli: o uwiecznienie szczegółów i poszczególnych momentów, jakie miały miejsce po Męce. – Właśnie stoję przed niemym świadkiem Jego przebywania w grobie i Jego zmartwychwstania. Znów: w sposób fizycznie logiczny i niezwykły zarazem – pomyślałam.
Najważniejsze wydarzenie
– Wizerunek z Manopello to kolejny dowód na to, że „Wiara i rozum są jak dwa skrzydła, na których duch ludzki unosi się ku kontemplacji prawdy” (encyklika „Fides et ratio”) – docierało do mnie. Prezentuje sobą zjawiska z punktu widzenia rozumu niemożliwe – i możliwe zarazem. Jakby mrugał do nas porozumiewawczo okiem, mówiąc: zobacz, jestem. Pełen miłości dla Ciebie.
Interesująca jest sama technika wykonania obrazu. Wizerunek powstał na delikatnej tkaninie, wykonanej z włókien produkowanych przez małże. Łatwo można sobie wyobrazić, że nie absorbuje ona farb – nie można więc na niej malować. Badania naukowe potwierdzają: na obrazie nie ma śladu farb, pędzla czy ołówka. Wizerunek istnieje zatem i można go zobaczyć – mimo że nie ma fizycznych przesłanek do tego, by mógł istnieć.
Co ciekawe, zdjęcia wykonane aparatem cyfrowym pokazują, że wizerunek jest trójwymiarowy i łączy w sobie – niemożliwe do pogodzenia – cechy rysunku, fotografii i hologramu. O. Pfeiffer przypuszcza, że powstał on na zasadzie podobnej jak fotografia.
Obie tkaniny: Całun Turyński owijający Ciało Chrystusa i Chusta z Manopello – która leżała na nim, przykrywając twarz – były nasączone roztworem aloesu i mirry, które sprawił, że stały się materiałem światłoczułym. W momencie Zmartwychwstania (gdy światło Uwielbionego Ciała zadziałało jak naświetlenie kliszy) Całun – spełnił rolę negatywu, a oblicze na Chuście – jest widocznym dla nas do dziś pozytywem. Tkanina stała się niemym świadkiem najważniejszego wydarzenia na świecie.
Ikonograficzny wzorzec
– Twarz Jezusa wygląda jak osoba dzień lub dwa po pobiciu – wyjaśniła mi oglądająca wizerunek lekarka. – Prawy policzek mocno obrzmiały, złamany nos, górna warga spuchnięta tak, że odsłania zęby, a naciągnięta wskutek obrzmienia skóra wokół oczu sprawia, że stają się okrągłe. To wyjaśnia dlaczego na tym wizerunku Chrystus różni się bardzo od pozostałych znanych w kulturze obrazów, na których Jego twarz jest symetryczna i piękna.
Gdy schodziłam z wzniesionego nad ołtarzem w kościele oo. kapucynów w Manopello pomostu, z którego – z bliskości kilku centymetrów można oglądać chustę, rozumiałam już dużo więcej. Dialog z Bogiem, którego doświadczyłam patrząc na Wizerunek – podejmowało wiele osób, wśród nich artyści. Od starożytności w ikonografii funkcjonował model Jezusowego Oblicza, mającego te same cechy, co obraz z Manopello. Według niego malowali najwięksi mistrzowie, m.in. Pietr Cavallini – w rzymskim kościele św. Cecylii – XIII w., Mistrz z Flémalle – XIV/ XV w., Giovanni Belini – ok. 1460. Według o. Heinricha Pfeiffera ich wzorcem jest właśnie wizerunek z Manopello.
Wizerunek odbierał ogromną część w Kościele. Jest on najpewniej tym samym, który do 1608 przechowywano z ogromnym szacunkiem w bazylice św. Piotra w Rzymie. Nazywano go Prawdziwym Obliczem (Veronica od łac. Vera icona) i pokazywano ludziom tylko w wyjątkowe święta.
Vera icona zostało przypuszczalnie skradziona podczas przebudowy bazyliki – trafiła do niewielkiej miejscowości nad adriatyckim wybrzeżem Włoch, niedaleko Pescary.
Kult Volto Santo trwa w Manopello od kilkuset lat. Przybywają tu pielgrzymki z różnych stron świata. Dwa razy w roku obraz jest przenoszony w uroczystej procesji do pobliskich miejscowości. Od 1690 r. czyni się to 6 sierpnia – w święto Przemienienia Pańskiego, a od 1712 r. – także w trzecią niedzielę maja.
Papież Paweł VI opisywał sanktuarium jako „klinikę dla ducha”, a Jan Paweł II „miejsce przemiany, pojednania z Bogiem oraz oazę pokoju”.
Od 1906 r. opiekujący się sanktuarium kapucyni wydają biuletyn poświęcony najważniejszym wydarzeniom związanym z kultem Świętego Oblicza, historie uzdrowień i najnowsze wyniki badań. W skarbcu klasztornym znajdują się wota zdjęcia i inne pamiątki, pozostawiane przez pielgrzymów.
Szczególnie interesującą postacią, która doświadczyła cudu wiążącego się tematycznie z wizerunkiem z Manopello, był o. Domenico (zm. w 1978 r.). Jako dziesięciolatek, w 1915 r., został wraz z tatą zasypany w kościele, podczas trzęsienia ziemi. Spod gruzów wydobył ich nieznany mężczyzna z zakrwawioną twarzą. Chłopiec nie wiedział, kim on był. Dopiero po prawie pięćdziesięciu latach, gdy jako kapucyn przybył z pielgrzymką do Manopello, patrząc na Święte Oblicze zawołał: To przecież On! To ten człowiek mnie uratował! Poprosił wówczas przełożonego o przeniesienie do sanktuarium, gdzie przez resztę życia zajmował się propagowaniem kultu Volto Santo.
Całun wystawiono na widok publiczny dopiero w połowie ubiegłego stulecia. Wcześniej był przechowywany w skarbcu, a potem w mrocznej kaplicy, gdzie znajdujące się na nim rysy były niewidoczne. Obecnie wystawiany nad ołtarzem, na pomoście z którego można go dokładnie z bliska obejrzeć – przypomina o momencie Zmartwychwstania.
To przecież On!
„Lecz On był przebity za nasze grzechy, zdruzgotany za nasze winy. Spadła Nań chłosta zbawienna dla nas, a w Jego ranach jest nasze zdrowie” (Iz. 53,5). „Dręczono Go, lecz sam się dał gnębić” (Iz 53.7). „Zacny mój Sługa usprawiedliwi wielu, ich nieprawości On sam dźwigać będzie” (Iz 53.11).
Jak wspomniałam, Jego oczy są pełne spokoju. Jakby mówił: „weź go ode mnie, żyj dobrze, ciesz się życiem – bo pomimo wszystkich trudności, problemów i pokus, których doświadczasz – już zyskałeś największe dobro: szczęście wieczne. Wystarczy byś – poprzez swoją decyzję, postepowanie i zaufanie – przyjął ten dar”.
W Jego oczach na uwiecznionych na chuście w Manopello można dostrzec to, o czym mówią Ewangelie: Bóg nie potępia, nie uzależnia, nie zawłaszcza. Dał się przybić do krzyża – z własnej woli – byśmy mieli pełnię duchowego szczęścia. Bez oczekiwań, bez żalu, pretensji i wypominek.
Z czystej MIŁOŚCI. Z życzliwego pragnienia, by każdy z nas mógł doświadczyć pełni szczęścia.
Teologia rozróżnia dwa pojęcia określające to, co stało się efektem Męki i Śmierci Jezusa: „odkupienie” i „zbawienie”. Już jesteśmy odkupieni – bo przez Mękę i Zmartwychwstanie drzwi do nieba są otwarte dla każdego. To ode mnie zależy, czy przyjmę Jego zaproszenia dla mnie do spotkania w wieczności.
Dorota Niedźwiecka
Fot. Dorota i Andrzej Niedźwieccy