Koniec lat 70’ w rządzonej przez komunistów Polsce to ogromny kryzys gospodarczy. Centralnie sterowana gospodarka przynosi fatalnie złą wydajność produkcji, która i tak w większej części trafia do czerwonego hegemona, czyli ZSRR. Statystyczny Polak spędza codziennie około 1,5 godziny w kolejkach i żywi się pasztetową lub salcesonem. Wobec wzrastającej zapaści gospodarczej, w grudniu 1970 roku przed Bożym Narodzeniem, PZPR decyduje się, wprowadzić podwyżki cen żywności, co przepełnia czarę goryczy. Pierwsze powstaje z kolan Wybrzeże. Strajki i protesty wybuchają w stoczniach w Gdańsku, Szczecinie i Gdyni. Komunistyczna władza w celu stłumienia protestów nie waha się użyć siły. 16 grudnia wojsko otwiera ogień do protestujących w Gdyni – ginie osiemnastu z nich.
15 grudnia 1970 roku w Stoczni im. Komuny Paryskiej w Gdyni był zwykłym dniem roboczym. Wśród pracowników wyczuwało się jednak niecodzienne napięcie i wyczekiwanie na coś, co miało się tego dnia wydarzyć. Właściwie napięcie to pojawiło się już w poniedziałek 14 grudnia. – Od poniedziałku chodziły po naszej stoczni słuchy, że rozpoczęły się protesty robotnicze w Gdańsku, przeciwko podwyżce cen. Jak wtedy żartobliwie mówiono „Wszystko podrożało oprócz lokomotyw i wagonów, które nieco staniały”. Ale komu potrzebna lokomotywa? – relacjonuje wydarzenia w stoczni Antoni Stolarski, wówczas 22 letni pracownik stoczni w Gdyni. Został w niej zatrudniony cztery lata wcześniej, w grudniu 1966 roku, kiedy jako 18 latek przyjechał tu z Białegostoku za pracą.
Jak barwnie opowiada, robotnikom się wtedy nie przelewało. – Bogato to na pewno nie było. Byłem wówczas kawalerem, młodym chłopakiem wychowanych w ubogich warunkach, więc szczególnych wymagań nie miałem. Mieszkałem w hotelu robotniczym. Pokoje były czteroosobowe. Jedliśmy w hotelowej stołówce i barze funkcjonującym w stoczni. Do dziś pamiętam, że najbardziej popularnymi daniami były kasza gryczana z kiełbasa zwyczajną i placki z jabłkami, zresztą dużego wyboru nie było. Czasem jak udało się kupić kawałek lepszej kiełbasy to kroiłem jej plasterek i przesuwałem go po kromce chleba, żeby tym plasterkiem nacieszyć się jak najdłużej – mówi Stolarski.
Wesprzyj nas już teraz!
Właściwie nic nie zapowiadało dramatycznych wydarzeń, które miały swój początek, w pamiętny dla pracowników stoczni, wtorek. – Wtedy pracowałem jeszcze jako robotnik na warsztacie, gdzie robiliśmy prefabrykaty ślusarskie. To było dokładnie 15 grudnia. Dzień był zimny, prószył śnieg, dość duży mróz. Nagle zobaczyliśmy kilkudziesięciu osobową grupę robotników stoczni, którzy szli przed siebie. Przechodząc koło nas, ktoś powiedział, chodźcie z nami, więc poszliśmy. Im dalej szliśmy, tym więcej osób się do nas przyłączało. Kiedy dotarliśmy do biurowca dyrekcji, było nas już kilkaset robotników. Ludzie cały czas się schodzili ze swoich działów, tak że ostatecznie pod biurowcem stoczni zebrało się około 2 tysięcy pracowników – wspomina tamte wydarzenia Antoni Stolarski.
Robotnicy zebrani pod biurowcem skierowali do dyrektora naczelnego stoczni postulat, aby rząd cofnął podwyżki cen, szczególnie żywności. Dyrektor odpowiedział na to krótko, że nie leży to w jego kompetencjach. – Wówczas wszyscy protestujący, i ja wśród nich, poszliśmy do ówczesnego przedstawicielstwa władz państwowych w Gdyni, czyli do Prezydium Rady Miejskiej. To był pochód, w którym brały udział masy ludzi, śpiewaliśmy pieśni patriotyczne. Inni dopingowali nam, wywieszając z okien polskie flagi i stawiając w nich święte obrazy. Tak doszliśmy do ulicy im. Czołgistów. Tam czekała już na nas milicja, ORMO, nad nami latały helikoptery – opowiada uczestnik grudniowych wydarzeń w Gdyni.
Kiedy pochód dotarł pod budynek Prezydium Rady Miejskiej, do robotników wyszedł jej przewodniczący Jan Mariański. Mariański jako jedyny przedstawiciel oficjalnych władz i członek PZPR przyjął delegację protestujących robotników. Oni przekazali mu, zapisane na papierze, osiem głównych postulatów. Wśród postulatów były m.in. dostosowanie płac robotników do ostatniej podwyżki cen, podwyższenia minimalnego wynagrodzenia (w szczególności najmniej zarabiających kobiet) zredukowanie rozpiętości zarobków robotników z zarobkami pracowników umysłowych.
Niestety Mariański nie mógł zrealizować ich najważniejszego postulatu, czyli dokonania obniżki cen, co wywołało oburzenie. – Mariański wyszedł do nas z megafonem. Mówił całkiem do rzeczy. Suma summarum, on również nie był w stanie spełnić naszych postulatów. Po zakończeniu rozmów, milicja kazała nam się rozejść. Ale nikt nie miał zamiaru tego zrobić. Wówczas milicja zaczęła „pruć” do nas z armatek wodnych, z helikopterów rzucano nam pod nogi granaty dymne. Tłum zaczął się powoli rozchodzić. Jednak nie wszyscy wrócili do domów, niektórzy wdali się w ostrą rozróbę z milicją – relacjonuje Antoni Stolarski.
Walki i przepychanki z milicją w Gdyni trwały, aż do wieczora 16 grudnia. W wiadomościach telewizyjnych określono te wydarzenia, jako atak warchołów ze stoczni na niewinną milicję. Po wiadomościach wystąpił w telewizji Stanisław Kociołek I sekretarz Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Gdańsku i członek Biura Politycznego KC PZPR, a także wicepremier PRL, który był współodpowiedzialny za późniejszą masakrę robotników Wybrzeża w grudniu 1970 roku. Namawiał robotników, aby nie strajkowali, ale wrócili do pracy. Nocą SB aresztowała członków komitetu strajkowego w Gdyni.
17 grudnia Antoni Stolarski, nie wiedząc, że stocznia jest zamknięta z powodu strajku, jak zwykle rano pojechał kolejką elektryczną do pracy. Gdy tylko wysiadł usłyszał informację, nadawaną przez megafon, że stocznia jest zamknięta i pracy dziś nie będzie. – Poszliśmy z kolegami rozejrzeć się, jaka jest sytuacja. Wokół stoczni było wielu ludzi. Na ulicach dojazdowych stały czołgi i transportery wojskowe. Kiedy doszliśmy do ulicy im. Jana z Kolna, usłyszeliśmy strzały z broni palnej. Tam było dużo żołnierzy i sprzętu wojskowego. Wtedy cofnęliśmy się do ulicy Czerwonych Kosynierów i tamtędy przeszliśmy do Szkoły Morskiej. Ciągle słychać było strzały i świst pocisków. Przy Szkole Morskiej leżeli ranni i zabici. Jeden chłopak z ślusarni lekkiej, gdzie pracowałem właśnie tam został zastrzelony. Leżał cały we krwi. Nie zapomnę tego strasznego widoku – mówi ze smutkiem Antoni Stolarski.
W centrum miasta uformowano pochód z biało-czerwonymi flagami, który ruszył ulicami 10 Lutego i Marchlewskiego w kierunku przystanku Gdynia-Stocznia, gdzie starł się z wojskiem. Pochód zebrał się ponownie na ul. Czerwonych Kosynierów i ruszył do centrum Gdyni. Na czele pochodu niesiono na drzwiach ciało zabitego młodego mężczyzny – Zbyszka Godlewskiego. Za nim niesiono pomazane krwią narodowe flagi. Pochód ten doszedł do urzędu miejskiego, gdzie doszło do kolejnych starć. W Gdyni od kul sił komunistycznych 17 grudnia zginęło 18 osób. W grudniu 1970 roku w wyniku pacyfikacji protestów na Wybrzeżu, w Gdańsku, Gdyni, Szczecinie i Elblągu śmierć poniosło łącznie 45 osób. Ponad 1160 osób zostało rannych.
– Po tym „czarnym czwartku” 17 grudnia 1970 roku, jak się obecnie nazywa ten dzień, stocznia była zamknięta gdzieś około tygodnia. Później kazano nam wracać do pracy i wszystko się w robocie jako tako unormowało. Toczyła się normalna produkcja – aż do sierpnia 1980 roku – wspomina Antoni Stolarski.
Adam Białous