Emmanuel Macron zwołał w Pałacu Elizejskim radę skupioną wokół sektora energetyki. To ostatnio doceniony przez francuskiego prezydenta sposób rozwiązywania problemów. Angażował już podobne gremia w kwestiach ekologii czy pandemii, a teraz przyszła pora na zagrożenia energetyczne. Instytucja rady była wcześniej zarezerwowana tylko do kwestii bezpieczeństwa i obrony narodowej. Nie mając większości w parlamencie, prezydent sięga po ten środek coraz częściej.
Do udziału w radzie zaproszono m.in. premier Élisabeth Borne, ministra gospodarki Bruno Le Maire’a, ministra kont publicznych Gabriela Attala, czy ministrów odpowiedzialnych za tzw. transformację energetyczną – Christophe Béchu i Agnès Pannier-Runacher. W radzie brali udział także eksperci. W tle spotkania pozostawała oczywiście wojna na Ukrainie i kryzys energetyczny. W przypadku zapasów gazu Francja nie była tak uzależniona od dostaw z Rosji (obecnie już tylko 9 procent dostaw) jak np. Niemcy. Udało się jej zgromadzić już 90 proc. zapasów na zimę, a ostatnia wizyta Macrona w Algierii pozwoliła m.in. zwiększyć dostawy tego surowca z Północnej Afryki. Magazyny do 1 listopada mają się zapełnić w 100 procentach.
Wesprzyj nas już teraz!
Kraj ma jednak problemy, bo w ostatnich latach całkowicie zaniedbano atom, który przez lata stanowił o niezależności Francji, a nawet pozwalał jej energię eksportować. Kryzys gazowy tylko uwypuklił inne problemy tego sektora.
Samobójstwo energetyczne Francji
Nie budowano nowych reaktorów, zaniedbywano stare, czekając na koniec ich eksploatacji, zamykano ostatnie elektrownie węglowe, a w ich miejsce miała wchodzić tzw. energia odnawialna z wiatraków i paneli słonecznych. To gałąź mocno dotowana i nie zapewniająca stabilności przesyłu. Obecnie część francuskich reaktorów nie działa i czeka na prace konserwacyjne. Premier Elisabeth Borne wywarła presję na EDF, prosząc 1 września o dotrzymanie harmonogramu prac aby Francja nie musiała ponownie uruchamiać swojej ostatniej… elektrowni węglowej.
Tymczasem dziesięć lat temu socjalistyczny prezydent François Hollande, któremu doradzał niejaki Emmanuel Macron, nakazał zamknięcie części floty elektrowni jądrowych. Kopiowano wówczas energiewende, najbardziej kosztowny i katastrofalny pomysł w polityce niemieckiej, która postanowiła przekierować się na „czysty” gaz z Rosji, uzupełniany OZE. We Francji też chciano zadowolić ekologów. Kolejne rządy weszły na ścieżkę „klimatyzmu”, górującą nad interesami przemysłu, gospodarki, handlu, a przede wszystkim bezpieczeństwa. Od 2017 roku ministrami zajmującymi się polityką energetyczną Francji byli „antynuklearni” ekolodzy – François de Rugy, Barbara Pompili, Nicolas Hulot i inni. Emmanuel Macron w 2018 roku nadal planował plan zamknięcia elektrowni atomowych, z Fessenheim jako pierwszą „ofiarą” (czerwiec 2020). Porzucono też Astrd, program rozwoju reaktorów tzw. czwartej generacji. Warto dodać, że ustawa o zamknięciu 14 francuskich reaktorów jądrowych nadal teoretycznie obowiązuje…
Doprowadzono do tego, że Francja z potężnego eksportera stała importerem energii elektrycznej. Od pewnego czasu Paryż musiał sprowadzać prąd z Niemiec, co było powodem kpin z wielkiej „zielonej transformacji”, która spowodowała, że Francuzi mieli prąd pochodzący z „brudnych” elektrowni węgla brunatnego sąsiednich Niemiec. Eksperymenty ekologiczne i zaślepienie ideologią klimatyzmu zrobiły tu swoje. Zamiast ekspertów, słuchano panny Thunberg.
Francja ma gaz, Niemcy moce elektryczne, czyli złapał Kozak Tatarzyna…
W tym roku może być jednak jeszcze gorzej. Macron po powrocie z wakacji ogłosił czasy kryzysu. Zwołanie obecnej rady ma za zadanie „podsumowanie sytuacji w zakresie dostaw gazu i elektryczności, aby przygotować się na wszystkie scenariusze obecnej jesieni i zimy”. Z gazem nie powinno być kłopotu, ale z elektrycznością i owszem. Rada zajmuje się też tematem „europejskiej solidarności energetycznej”, jednak pod tym eufemizmem kryje się spora różnica interesów Paryża i Berlina. Hurtowe ceny energii elektrycznej na 2023 r. w Niemczech i Francji pobiły w piątek 2 września nowe rekordy na poziomie odpowiednio 850 euro i ponad 1000 euro za megawatogodzinę (MWh).
Jak podaje np. tygodnik „Le Point”, władze obawiają się jednak pewnych napięć z Niemcami, którzy w zamian za energię elektryczną chcieliby większego dostępu do coraz bardziej deficytowego dla nich francuskiego gazu. Paryż twierdzi, że ma go tylko na swoje potrzeby. Premier Borne mówiła niedawno, że niebieskiego paliwa dla kraju wystarczy, ale pod warunkiem obniżki zużycia o 10 procent. Jeśli zima będzie mroźna, to mogą być ograniczenia, ale nie będą dotyczyły gospodarstw domowych – dodała. Tymczasem Niemcy powołują się na „gazową solidarność unijną”. Mają tu mocny argument w postaci swojej energii elektrycznej.
Berlin szuka nowych rozwiązań. Kanclerz Olaf Scholz spotykał się np. z socjalistycznym kolegą, premierem Hiszpanii Pedro Sanchezem. Tematem rozmów była budowa gazociągu MidCat Hiszpania – Niemcy. W tym przypadku chodzi także m.in. o surowiec z Algierii, więc Francja jest niechętna inwestycji. W przypadku blokady Hiszpania nie wyklucza jednak wyboru drogi przez Włochy.
Hiszpania i Portugalia mają znaczne możliwości importu gazu, także LNG. Francja sprzeciwia się poprowadzeniu rury poprzez swoje terytorium, powołując się w szczególności na koszt projektu. Sugeruje raczej wzniesienie nowych terminali LNG. Rozpoczęty w 2013 r. projekt linii biegnącej przez Pireneje miał połączyć Katalonię z południem Francji w celu dystrybucji algierskiego gazu. Zamysł został zawieszony w 2019 roku jako zbyt drogi i szkodliwy dla środowiska. Niemcy chcieliby wznowienia przedsięwzięcia i tu mamy nowy impas w relacjach Berlina i Paryża. Hiszpańska minister energetyki podała, że taki gazociąg mógłby zacząć działać już zimą 2023 r. To kolejny przykład prawdziwości sentencji o „koszuli bliższej ciału” oraz potwierdzenie faktu, że pod ładnymi nazwami jak „unijna solidarność” dominują w rzeczywistości interesy krajowe. Nie wie o tym chyba tylko część polskiej opozycji…
Bogdan Dobosz