29 marca 2018

Co dla nas oznacza Chrystusowe zstąpienie do piekieł?

Chrystus zstąpił nie do strefy potępienia nieodwracalnego, tylko do czegoś, czego nikt nie umiał nazwać ani sobie za bardzo wyobrazić, ale co dało się odcyfrować z faktów przed i po zmartwychwstaniu Chrystusa, z atrybutów miłosierdzia i sprawiedliwości Boga oraz nielicznych zapisów Biblii. Czym są owe nieprzeniknione otchłanie, do których uczłowieczony Syn Boży trafił po swojej śmierci a przed zmartwychwstaniem?

 

Historyk Barbara Frale, która pracuje w Archiwach Watykańskich, nie tak dawno poinformowała o odczytaniu z Całunu Turyńskiego świadectwa zgonu Jezusa. Z urywków wyrazów greckich, łacińskich i hebrajskich zrekonstruowała swoisty certyfikat pogrzebowy. Napis ten po raz pierwszy zauważono – choć nie gołym okiem oczywiście – w 1978 roku odnajdując w ciągu kolejnych lat brakujące do pełnego odczytu litery. Z dokumentu, zapewne przyczepionego jedynie do całunu, pod wpływem niewyjaśnionego promieniowania utrwaliły się na tkaninie litery, które w końcu ułożyła Frale w odtworzony zapis: „W 16 roku panowania cesarza Tyberiusza, Jezus Nazareńczyk, zdjęty rankiem po tym, jak został skazany przez rzymskiego sędziego na śmierć, gdyż władze żydowskie uznały go winnym, zostaje odesłany w celu pogrzebania go z zastrzeżeniem, że może zostać wydany rodzinie dopiero po upłynięciu  pełnego roku. Podpisano przez…”. Dokumentu nie ma, imienia urzędnika również, ale stwierdzenie zgonu pozostało w specyficznym widmie na tkaninie, jakby echo z krainy cieni.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Nieistniejący już dokument, który pozostawił zaledwie kilka widmowych śladów na płótnie, może stanowić zadziwiającą ilustrację prawdy wiary Kościoła katolickiego zwanej w Credo (Apostolskim symbolu wiary), descendit ad inferoszstąpił do piekieł (por. Ef 4, 8-10). Nie ma żadnej możliwości naukowego prześledzenia tego ruchu Zbawiciela w sferę pozaczasową w sposób dokumentujący; nie da się przeprowadzić wywiadu z kimś z otchłani, ani uczynić serii dokumentalnych zdjęć. Nie da się przeprowadzić wykopalisk archeologicznych, nie da się – niczym Otto Lidenbrock z powieści Jules’a Verne – zejść do wnętrza ziemi i stwierdzić, że trwa tam świat z przeszłości, albo udowodnić, że istnieje jakiś portal eschatologicznej czarnej dziury, zajrzeć w horyzont zdarzeń i zobaczyć na własne oczy, co naprawdę tam się działo. Nauka ostatecznie niewiele by wniosła w temat, przecież jest tylko asymptotą prawdy, wciąż się do niej przybliża i nigdy jej nie osiąga, jak przed laty to zauważył Victor Hugo. Pozostaje tylko widmo logicznych rekonstrukcji teologicznych, które w konsekwencji logicznej nie pozostawia wątpliwości.

 

Chrystus zstąpił nie do piekła, ale do piekieł, które święty Tomasz nazywał limbus patrum – intepretując w ślad za wczesnochrześcijańską tradycją otchłań, jako stan przebywania sprawiedliwych dusz, które nie mogły dostąpić chwały Nieba z powodu winy człowieczej natury oczekującej na zbawienie. Tomasz utożsamiał ów limbus patrum z owym łonem Abrahama, o którym mówi przypowieść Jezusa, mając na myśli stan pośredni (por. Łk 16,19-31). Nie jest to jeszcze stan pełni przeżywania szczęścia na łonie Jezusa i Ojca, ale stan oczekiwania, które kończy się wraz z zejściem Jezusa do owej otchłani. Chrystus zstąpił nie do strefy potępienia nieodwracalnego, tylko do czegoś, czego nikt nie umiał nazwać ani sobie za bardzo wyobrazić, ale co dało się odcyfrować z faktów przed i po zmartwychwstaniu Chrystusa, z atrybutów miłosierdzia i sprawiedliwości Boga oraz nielicznych zapisów Biblii. Czym są owe nieprzeniknione otchłanie, do których uczłowieczony Syn Boży trafił po swojej śmierci a przed zmartwychwstaniem? To nie jest problem zadać pytanie, problem w tym, że można nie pojąć odpowiedzi, powiedział Roger Penrose.

 

Trzeba jednak podkreślić, że w naszym czasowym eonie – zarówno śmierć i zmartwychwstanie, są zjawiskami ujawniającymi się w jednostkach czasu, natomiast z perspektywy wieczności, zdarzenia te pod powierzchnią czasu są niewymiernymi przeobrażeniami egzystencji, można powiedzieć są tym samym. Nie ma dla kogoś wierzącego w Chrystusa śmierci bez zmartwychwstania, one zachodzą w tym samym procesie. Zmartwychwstanie wiernego następuje w śmierci poza wymiarem czasu. W płaszczyźnie czasowej te dwa fakty mogą być odlegle od siebie o dni, lata, tysiące lat, może nawet miliony. W śmierci i zmartwychwstaniu poza naszym czasowym wymiarem nakładają się zdarzenia być może na podobieństwo zjawisk, których fizycy się domyślają w horyzoncie zdarzeń w czarnej dziurze? Czarna otchłań śmierci nakłada na siebie zdarzenia przeszłe i przyszłe. Chrystus nie zstąpił do piekła, ale do piekieł, czyli wprost w oczekiwanie istot ludzkich, które doświadczyły śmierci mając świadomość zapowiedzianego odkupienia, ale jeszcze oczekiwały na Zbawiciela. Syn Boży osobiście musiał skonfrontować się z nimi, by mogli spełnić swoją tęsknotę, być wrzuconymi we właściwy proces zbawczy. Miały one niewzruszoną nadzieję wybawienia, trwając w zawieszaniu pomiędzy śmiercią a wybawieniem, pomiędzy zwolnieniem niespełnienia a zainicjowaniem i przyspieszeniem spełnienia. Trzeba raczej te pozycje egzystencji nazwać oczekiwaniem i spełnieniem, gdyż kategorie czasowe nie mają tam sensu.

 

Powiedzmy, posługując się analogią oczywiście, że oczekiwanie dusz sprawiedliwych w owej otchłani, można porównać do zwolnionego tempa akcji na filmie. Nagle pojawia się na ekranie slow-motion – wszystko się zwalnia, ale nie jest zatrzymane, po prostu zwalnia do niezauważalnych ruchów i w końcu na ekranie wieczności pojawia się bohater, kto uruchamia całą akcję w przyspieszonym tempie. Na filmie, czasami nawet niepozorne kadry nabierają otchłannej głębi i znaczenia pozwalającego napełnić się treścią, jeśli spowolnimy nasze nagranie w kamerze, jako slow-motion, czyli w zwolnionym tempie. Analogicznie, czy istnienie człowieka, który przeżywa inny wymiar w owym obszarze oczekiwania nie nabrało innego znaczenia, głębszego, z możliwością przyjrzenia się wszystkiemu dokładnie mając w perspektywie objawiającego się Chrystusa w owej otchłani? Głębia spojrzenia zwolnionego tempa utożsamia się według mnie ze słowem otchłań – otchłań nie jako coś przerażającego, ale jako hipergłębia nadająca znaczenie. Nawet Grecy zauważali, że czas nie przebiega jednostajnie w ściśle odmierzanych bezwzględnie jednostkach – istniała kategoria katechonu, czyli pewnego powstrzymania wydarzeń, albo kairos – czasu, który jest szansą na zmianę, obok monotonnego Chronos. Jak uważają fizycy, w chwili Wielkiego Wybuchu nie istniały „zegary”, świat nie znał więc wtedy skali czasu i przestrzeni. Jest możliwe istnienie poza zegarkami, poza czasem. Nawet apostołowie widzieli, że Jezus nienaturalnie wyprzedza ich drogę (por. Mk 10,32). Zupełnie jak w komputerach Frale nie ma już certyfikatu śmierci Chrystusa, ale pozostało widmo, z którego zrekonstruowano zapis. Nie mogę zejść do otchłani, ale mogę po faktach zresztą skromnych, odtworzyć na podstawie widma teologicznej rekonstrukcji, co się stało. Jezus jest człowiekiem, ale i Bogiem, jeśli Jego ludzkie ciało przebywało w rękach przenoszących do grobu Józefa, było balsamowane, zwinięte w płótna, przyczepiono do całunu dokument, zwalono kamienne koło na grób, to gdzie był Jezus Chrystus żywy, ten Syn Boga? Wysiadł z pontonu materii, zrobił sobie „selfie” na Całunie Turyńskim i rzucił się jak płetwonurek na dno oceanu pozaczasowości, by wszyscy, którzy przed Nim umarli, mogli wreszcie wypłynąć ze strefy otchłannej jak Piotr z jeziora? Rozpoczęła się akcja ratunkowa wydobycia ich ku niebu we właściwym tego słowa znaczeniu? Liczne wypowiedzi Nowego Testamentu, według których Jezus został wskrzeszony „z martwych”, zakładają, że przed zmartwychwstaniem przebywał On w krainie zmarłych. Takie jest pierwsze znaczenie, jakie przepowiadanie apostolskie nadało zstąpieniu Jezusa do piekieł; Jezus doświadczył śmierci jak wszyscy ludzie i Jego dusza dołączyła do nich w krainie umarłych. Jezus zstąpił tam jednak, jako Zbawiciel, ogłaszając dobrą nowinę uwięzionym duchom (por. KKK 632). Katechizm mówi o duchach, o duszach zmarłych, ale rozumie duszę, jako całego człowieka, a nie jako część eteryczną istnienia. To w Chrystusie jest wejście do tego, co współcześni Jemu rozumieli przez słowo „raj”.

 

Ileż zabiegów Boga o odzyskanie człowieka!? To zdumiewające i jeszcze raz każe nam się zastanowić nad znaczeniem cielesnego człowieka dla Boga. A może miał rację Grzegorz Palamas, twierdząc, że cielesność czyni ludzi wyższymi od niewcielonych aniołów? Jak wyższymi, skoro tak dogłębnie zapadli się po śmierci? Owe „uwięzione” dusze, wnoszą w naszą wyobraźnię obraz kogoś zamkniętego, pozbawionego wolności. Osobiście nazwałbym to innym wyrażeniem: zwolnieniem tempa istnienia. A słowo „kraina”, to pojęcie z języka geografii, ale w rzeczywistości trudno mówić o geografii poza śmiercią, w czymś, co nie jest w granicach czasu i przestrzeni, jakie znamy z naszego świata. Nie byli oni wszyscy potępieni z powodu ewidentnych nieprawości chcianych i świadomych, gdyż byli sprawiedliwi, w całym życiu nosząc w sobie nadzieję mniej lub bardziej sprecyzowaną na zbawienie przez Mesjasza Bożego, czyniąc z całych sił czyny podobające się Bogu, choć ich czyny nie mogły być do końca prześwietlone Jego chwałą i wybawczym dopuszczaniem do pełni. Zawsze niespełnieni, zawsze wyglądający Boga, zawsze tęskniący, zawsze pragnący podobać się Bogu, a jednak umarli bez pełni zjednoczenia, jakby cel ich pragnień uciekał przed nimi. „Sztuka życia jest w tym sensie umiejętnością pozostawania w harmonijnym związku z tym, co ucieka” – pisał Giorgio Agamben. Nie byli więc w piekle potępionych, więc gdzie? Jak nazwać to „gdzieś”, poza czasem a jeszcze nie w pełni nieba, jak nazwać taki stan? Starożytni nazwali to infernos, co daje mylne przetłumaczenie „piekła”, ale przecież oni nie byli ani potępieni, choć wejście do pełni nieba było dla nich otwarte w Chrystusie. Dążyli z całych sił na ekranie stworzenia do Nieba i nagle śmierć zwolniła ich bieg, kadr zwolnił tak, że wszystko dalej się działo, ale ich ruch został zawieszony w pozaczasowości. Nie mieli nic wspólnego z piekłem, ale jeszcze nie mieli pełni zbawienia, a jedyne jego tęsknotę. Zbawienie nie tylko dla nas, żywych, ale i dla nich umarłych, dokonuje się tylko w Chrystusie, i jeśli gdziekolwiek istniałyby podobne istoty w kosmosie do nas, i były skażone złem, musiałyby czekać na Chrystusa – tego jedynego a nie jakiegoś alternatywnego.

 

Wrócę jeszcze raz do łacińskiego infernum. Z perspektywy nas żyjących, Jezus spotkał w ciągu ponad trzydziestu lat najwyżej kilkadziesiąt tysięcy ludzi; od Jego Wniebowstąpienia, zapewne kilka miliardów ludzi słyszało o Nim, mogło się opowiedzieć, ale tam, w tej przestrzeni, którą nazywamy otchłanią, musiało się z Nim skonfrontować również setki milionów ludzi. Co możemy odcyfrować z tekstu katechizmu? Krainę zmarłych, do której zstąpił Chrystus po śmierci, Pismo święte nazywa piekłem, Szeolem lub Hadesem, ponieważ ci, którzy tam się znajdują, są pozbawieni oglądania Boga. Taki jest los wszystkich zmarłych, zarówno złych, jak i sprawiedliwych, oczekujących na Odkupiciela, co nie oznacza, że ich los miałby być identyczny, jak pokazuje Jezus w przypowieści o ubogim Łazarzu, który został przyjęty „na łono Abrahama”. „Jezus Chrystus, zstępując do piekieł, wyzwolił dusze sprawiedliwych, które oczekiwały swego Wyzwoliciela na łonie Abrahama”. Jezus nie zstąpił do piekieł, by wyzwolić potępionych, ani żeby zniszczyć piekło potępionych, ale by wyzwolić sprawiedliwych, którzy Go poprzedzili (por. KKK 633). Credo więc mówi: „Zstąpił do piekieł a trzeciego dnia zmartwychwstał”. Trzeba wziąć pod uwagę fakt, że słowo „piekieł”, brzmi po grecku hades, zaś hades, podobnie jak Szeol w Biblii mogą oznaczać najpierw „grób”, choć w wielu miejscach Biblii rozumie się ów Szeol jako obszar egzystencji cieni, czyli dusz. Język hebrajski jest bardzo konkretny, zgodnie z biblijnym znaczeniem tego słowa, Pan Jezus zstąpił do grobu, z którego zmartwychwstał trzeciego dnia, odczytując tekst nazbyt dosłownie, jak to rozumieją na przykład chrystadelfianie. Ale już Stary Testament mówi o umarłych, jako istniejących a nie unicestwionych zupełnie śmiercią. Szeol, to miejsce pobytu umarłych, nieskonkretyzowane, ale nazwane, gdzie umarli pozbawieni są możliwości życia doczesnego, mniej jednak istnieją. Zmarli w Szeolu nie mają takich możliwości jak żywi, ale nie są pozbawieni możliwości oddawania czci Bogu i oczekują pojawienia się Mesjasza. Po powrocie z wygnania babilońskiego poważnie ukonkretnia się idea Szeolu, uważano, że inaczej przeżywali go sprawiedliwi, inaczej bezbożni. Szeol zaczyna być pojmowany jako miejsce przechowywania dusz oczekających na rozstrzygniecie losów ludzkich w sposób już definitywny. Apostoł Piotr (1 P 3,19) podobnie widzi Szeol, hades, jako miejsc oczekiwania na zbawienie dla dusz zmarłych osób. Jezus zapowiada, że musi tam zejść, by zmarłym zamanifestować zbawienie: „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam, że nadchodzi godzina, nawet już jest, kiedy to umarli usłyszą głos Syna Bożego, i ci, którzy usłyszą, żyć będą (…). Nadchodzi bowiem godzina, w której wszyscy, którzy spoczywają w grobach, usłyszą głos Jego: a ci, którzy pełnili dobre czyny, pójdą na zmartwychwstanie życia; ci, którzy pełnili złe czyny – na zmartwychwstanie potępienia” (por. J 5, 24-29). Jak widzimy, Chrystus ogłasza konieczność swojego zejścia do miejsca przebywania dusz, które zmarły przed Jego pojawianiem się w świecie ludzi. Czy Jezus więc jedynie zstąpił tylko do grobu, czy jeszcze niżej niż grób, czy Jego śmierć była tylko śmiercią, czy raczej wejściem w nieznane obszary przebywania ludzi zmarłych przed Jego wcieleniem? Czy Jego zejście do piekieł było jedocześnie śmiercią i życiem na podobieństwo paradoksu „kota Schrödingera”, z którego wynika, że po pewnym czasie istota żywa może się znaleźć w superpozycji stanów: martwy i jednocześnie żywy?

 

Katechizm posługuje się wspomnianym obrazem jakże biblijnym i zapewne nieprzypadkowym, jakim jest „łono Abrahama”, bowiem łono to miejsce czułości, miłosierdzia, pozycja doznawania nadziei i dorastania. Na łonie dziecko dojrzewa do pełni dojrzałości i czeka. Owe „łono Abrahama” to miejsce sąsiadujące jednak z otchłanią, w której przebywał bogacz, skoro możliwe były pogaduszki tegoż bogacza z Abrahamem. Ale łono to również miejsce przygotowujące do zrodzenia. Czy dzieci w łonie noszą zegarki? Jak przeżywa czas płód ludzki? A z drugiej strony, jest to „łono Abrahama”, a więc oczekiwane na zrodzenie dla tych, którzy mieli wiarę Abrahama i mieli postawę Abrahama. Ilu Abrahamów było od początku świata nieznających się osobiście? Jeden na pewno. A może tylko o jednym wiemy? Ilu pojawiło się ludzi dziedziczących naprawdę wiarę Abrahama? Ilu było nominalnych Abrahamów, a ile prawdziwych? Możemy z tego widma domysłów, przewidzieć, że byli tacy ludzie i im się należało spełnienie. Ale trzeba przypomnieć, że sam Jezus – jaz zauważył to Ratzinger – nie spoczywa na łonie Abrahama, ale jest na łonie Ojca, a Jan w czasie Wieczerzy spoczywa na łonie Jezusa. (por. J 1, 18; J 1, 23). Dlaczego nie mogłyby istnieć aż trzy łona, aż trzy światy, skoro na przykład dla kogoś takiego jak Penrose istnieją także trzy światy: najbardziej prymarny, matematyczny, na którym stacjonuje świat fizyczny, na którym z kolei opiera się najbardziej polimorficzny świat umysłowy, przy czym umysłowy nie oznacza mniej konkretny niż fizyczny. To tylko ilustracja porównawcza dla lepszego zrozumienia, jeśli ono polepszenie, jakości tej idei jest w ogóle możliwe. Czy metafizyka może szukać obrazów w fizyce?

 

Mamy prawo myśleć, że istnieje stan oczekiwania na zbawienie po tamtej stronie dla ludzi, którzy umarli przed Chrystusem, w wierze Abrahama, a w jego tęsknocie za Mesjaszem i stan ludzi, którzy umarli w Chrystusie, spoczywający na łonie Chrystusa, a dzięki Niemu mający łączność z łonem Ojca. Zstąpienie do piekieł jest całkowitym wypełnieniem ewangelicznego głoszenia zbawienia (1 P 4,6). Jest ostateczną fazą mesjańskiego posłania Jezusa, fazą skondensowaną w czasie, ale ogromnie szeroką w swym rzeczywistym znaczeniu rozciągnięcia odkupieńczego dzieła na wszystkich ludzi wszystkich czasów i wszystkich miejsc (por. KKK 634). Czy łotr z krzyża, który błagał Jezusa o pamięć o nim, dostał się do Nieba w chwili śmierci na krzyżu, czy też Chrystus tylko tego dnia mu przyrzekł, że będzie z nim w niebie? To stary problem, ale nawet gdyby miał być „dziś” zbawiony, nie oznacza to, że po godzinie śmierci, wszedł do pełni zbawiania, ponieważ niebo przeżywa się na miarę swych doświadczeń będących sumą wszystkich danych z okresu życia na ziemi. Czy jeden akt wiary wypowiedziany w desperacji umożliwia przygotowanie odpowiedniego uprzestrzennienia w duszy kogoś, by mógł pomieścić chwałę nieba? Czy naparstek może zmieścić ocean? Może trzeba jeszcze jakiegoś łona Abrahama, by embrionalne możliwości przeżywania szczęścia stały się dojrzałe (por. Łk 23,43)? Z widma liter z Pisma Świętego można zaledwie zrekonstruować domyślną wizję, gdyż wprost nie jest zapisana, pozostaje bardziej niepoznawana niż rozpoznana, a jednak daje się zobaczyć jak certyfikat Frale. Ratzinger pisze o raju, jako miejscu przebywania samego Mesjasza, który oczekiwał na swoją godzinę i do którego znowu powróci. Tak wierzyli Żydzi. Kiedy więc Jezus mówi do łotra o raju, składa mu obietnicę zabrania go do miejsca, które jest Jego własnym przeznaczeniem. Zaskakujące jest jednak to, że raj był miejscem przeznaczenia dla sprawiedliwych i męczenników. Czyżby męczeństwo łotra przeżywane z Jezusem, zrehabilitowało całe łotrowskie postępowanie tego krzyżowanego? Raj więc otwierałby się jedynie w Jezusie. Nawet prawy Szczepan prosi Jezusa o przyjęcie jego duszy, bo poza Jezusem nawet dla tak prawego człowieka nie ma raju. Stan pośredni i zmartwychwstanie stają się tym samym punktem w pozaczasowości, choć w linii czasowej mogą być od siebie oddalone. To znaczy, że Chrystus mógł poza światem zegarków, jednocześnie być w otchłani ze sprawiedliwymi, pokazać się Marii Magdalenie, być w łonie Ojca a Jego ciało w grobie mogło przebiegać z szybkością większą niż fotony we wszystkie wymienione punkty. Jeżeli kiedyś ludzie postawią nogę na Marsie, to my na Ziemi dowiemy się o tym najwcześniej po około trzech minutach, a jeżeli Chrystus chciałby postawić swoja nogę w otchłani i jednocześnie rozmawiać z Magdaleną, to czy mógł mieć problem z czasem? Co znaczą słowa: „Albowiem jak Jonasz był w brzuchu wieloryba trzy dni i trzy noce, tak i Syn Człowieczy będzie w łonie ziemi trzy dni i trzy noce” (Mt 12,40). Co to jest łono ziemi? Tylko hebraizm odnoszący się do grobu, czy też aluzja do rodzenia, dojrzewania, nabierania przestrzeni w naturze ludzkiej, by w pełni zasymilowała nieograniczoność boskiej natury? Dlaczego Jezus po zmartwychwstaniu powiedział do Magdaleny: „Nie dotykaj mnie, bo jeszcze nie wstąpiłem do Ojca” (J 20, 19). Dlaczego jako człowiek jest jeszcze w procesie wstępowania do Ojca? Przecież zawsze był w życiu doczesnym jedno z Ojcem. Czy to sugeruje, że musiał jeszcze wchłonąć swoją ludzką naturę jako Bóg, by w pełni doznawać Nieba jako człowiek, z którego zstąpił w kenozę? Mówi więc Magdalenie, że jeszcze musi wstąpić do Ojca, a z drugiej trony łotrowi mówi: już dziś będziesz w raju? Czyżby łotr miał większe szanse na przeżywanie Nieba, nie czekając na wstąpienie do Ojca, niż Jezus, który nie chce by Magdalena Go zatrzymywała, bo jeszcze musi dokonać się proces wstąpienia do Ojca? To absurd pojawiający się jedynie w świecie zegarków. Czy łotr i Jezus, potrzebowali zharmonizować swoją ludzką naturę do wejścia w niebo w pełni w taki sam sposób? Ale przecież można mieć Niebo już na ziemi, skoro wielu świętych mówiło, że jest w niebie, gdy przeżywali ekstazę. Wszystkie te ekstazy były jednak przeżywane na miarę ludzkich i doczesnych możliwości. Tym bardziej dusze, które zmarły przed pojawianiem się Jezusa Chrystusa, choć nie pretendowały w żaden sposób do opętańczego strącenia w otchłań demonów, musiały spotkać Jezusa w swoim nieposzerzonym stanie istnienia, by On je uczynił zdolnymi do pełni szczęścia. Fizycy już wiedzą, że skala procesów zachodzących w neutrinach jest czasowo niewiarygodna i możliwa tylko do zapisania w cyfrach, a nie do zauważenia wzrokiem.

 

Możemy więc sobie coś próbować wyobrazić, ale litery, a tym bardziej postrzeganie tych procesów, pozostawią w tym świecie zawsze więcej do życzenia. Pani Frale odczytała treść liter ze świadectwa śmierci Chrystusa, ale jakie widmo utrwali się dzięki temu w naszej wierze? Szczęśliwe widmo wiary, jaką pojął David Flusser stojąc przed reklamą ateńskiego banku, która jest zaufaniem niewzruszonym w przysięgę Chrystusa? Wiarę większą niż pewność naukowa konieczną dla naszego rozwoju w celu przebóstwienia nas przez Chrystusa. Obietnice Chrystusa są więcej warte niż przysięgi, a te uzmysławiają, że przy-sięgać – to być „przy”, czyli blisko osiągniecia celu. Przysięgać to jeszcze nie osiągnąć, ale już sięgać. Jak oni wszyscy w otchłani musieli mieć silne zaufanie do Boga w wierze, skoro nie mając żądnych teologicznych wyjaśnień pragnęli przybycia Zbawcy, który wydobędzie ich do pełni życia w Bogu z niepełni utraconego życia doczesnego? Czy nie większą od nas?

W przededniu zmartwychwstania przypominam sobie słowa Jezusa: „Pójdź za mną, a umarli niechaj grzebią umarłych” (Mt 8,22). Jezus nazwał „umarłymi” tych, którzy nie idą za Nim, a nie tych, trzy leżą na cmentarzach.

 

Augustyn Pelanowski OSPPE

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(0)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie

Udostępnij przez

Cel na 2024 rok

Skutecznie demaskujemy liberalną i antychrześcijańską hipokryzję. Wspieraj naszą misję!

mamy: 105 295 zł cel: 300 000 zł
35%
wybierz kwotę:
Wspieram