Czy niemieccy biskupi w imię dobra dusz zrezygnowaliby z podatku kościelnego? Do tego wzywa Mathias von Gersdorf. Tłumaczy przy tym, że tamtejsi prałaci nie boją się pustych świątyń.
Mathias von Gersdorff zwraca na swoim blogu uwagę na badanie ewangelickiej agencji informacyjnej IDEA dotyczące odpływu wiernych z Kościoła katolickiego i wspólnot protestanckich. Statystyki zatrważają: w latach 2004 – 2014 z Kościoła odpłynęło 7,9 proc. wiernych, ze wspólnot protestanckich 11,7 proc. „Liczby te pokazują jednoznacznie: liberalny kurs nie jest w stanie przekonać ludzi do pozostania w Kościele” – pisze von Gersdorff.
Wesprzyj nas już teraz!
„To właściwie logiczne: panujący kurs liberalny obu niemieckich Kościołów odpowiada przede wszystkim ludziom usposobionym liberalnie. Ci jednak kładą duży nacisk na wolność i dostępność wielu alternatyw. Niemiecki system podatku kościelnego zwraca się w zasadzie do niewłaściwej grupy docelowej” – dodaje autor.
W Niemczech zarówno katolików jak i protestantów obowiązuje tak zwany podatek kościelny, pobierany przymusowo przez państwo od wszystkich, którzy przynależą do Kościoła katolickiego lub „Kościoła” ewangelickiego. Hierarchowie z obu wyznań przyznają, że podatek ten ma znaczący wpływ na coroczną masową apostazję setek tysięcy wiernych.
„Wiele osób występuje ze swojego Kościoła prawdopodobnie nie dlatego, że stało się ateistami czy ludźmi niereligijnymi. Nie chcą być po prostu związani z konkretnym Kościołem, któremu muszą co miesiąc płacić. Odrzucają skostniałą formę finansowania. Chcą sami decydować, gdzie i kiedy dadzą pieniądze” – pisze von Gersdorff. „Bez wątpienia jest też wielu konserwatywnych chrześcijan, którzy w ogóle nie chcą płacić podatku kościelnego i występują z Kościoła. Tak samo jak liberałowie, chcą decydować sami, kogo wspierają finansowo” – czytamy dalej.
„Konserwatyści przypuszczają zazwyczaj, że Kościoły muszą wyraźniej prezentować konserwatywny profil, by zahamować falę apostazji. Rzeczywiście, badania statystyczne ze Stanów Zjednoczonych pokazały, że konserwatywne kościoły (w sensie moralno-teologicznej surowości, jasnego języka, wyraźnej krytyki współczesnego świata itd.) rozwijają się lepiej i potrafią silniej przywiązać do siebie wiernych, niż [wspólnoty] liberalne. Kościoły definiują już z góry – być może nieświadomie – jakich chcą mieć członków, a jakich nie. Nie mogą lub w ogóle nie chcą skupiać przy sobie wszystkich” – pisze von Gersdorff. Autor wskazuje, że bardzo podobnie jest w gruncie rzeczy w amerykańskim Kościele katolickim, gdzie, tak jak w Polsce, panuje model dobrowolnego finansowania.
„W szczytowym punkcie kryzysu katoliccy obywatele USA wydali 300 miliardów dolarów na instytucje kościelne. System na bazie dobrowolności prowadzi do tego, że obok bardzo liberalnych parafii są też parafie bardzo konserwatywne. Mówiąc czysto ekonomicznie, ma to sens: Dzięki tej wolności w Stanach Zjednoczonych wzrasta liczba ludzi, którzy nazywają się katolikami (nieważne, czy liberalnymi, konserwatywnymi, tradycjonalistycznymi czy jeszcze innymi)” – wskazuje von Gersdorff.
Jeżeli w Niemczech chciano by zmaksymalizować liczbę wiernych pozostających w Kościele, to episkopat powinien wybrać model dobrowolnego finansowania, twierdzi Gersdorf. Jednak dla wpływowych niemieckich biskupów grubość ich własnego portfela jest bardziej istotna od tego, czy wierni odchodzą z Kościoła, czy do niego przychodzą. „Jest nieprawdopodobne, by kardynał Marx i spółka zmienili niemiecki model finansowania. Zniesienie podatku kościelnego doprowadziłoby na początku do uszczuplenia ich finansowej siły” – tłumaczy.
Źródło: mathias-von-gersdorff.blogspot.de
pach