Liczba wykonywanych w Holandii eutanazji – jak podaje „The Lancet” – utrzymuje się cały czas na takim samym poziomie. Jednak to tylko statystyka. Lekarze zmienili metodę uśmiercania swoich pacjentów. Zamiast wstrzykiwać im śmiercionośne substancje, zaczęli praktykować odłączanie ich od urządzeń podających wodę i pożywienie i czekać na pewną śmierć. Jeśli w statystykach uwzględnimy ten śmiercionośny proceder to odsetek pacjentów, którzy poddali się temu procederowi wzrośnie do 15 proc.
W 2001 roku, przed legalizacją eutanazji, odsetek „śmierci na życzenie” w stosunku do wszystkich zgonów wynosił 2,6 proc. W 2005 roku liczba ta spadła do 1,7 proc, ale już w 2010 z powrotem urosła do poziomu 2,8 proc.
Wesprzyj nas już teraz!
Wzrósł odsetek pacjentów, którzy mieli domagać się „śmierci na życzenie” z 4,8 proc. w 2005 roku do 6,7 proc. w 2010 roku. Lekarze też stali się coraz bardziej skłonni do wykonywania tego procederu. W 2005 roku pozytywnie rozpatrzyli 37 proc. zgłoszonych wniosków, a w 2010 roku już 45 proc.
Dr Bernard Lo, podkreśla, że czasem lekarze z opieki paliatywnej przekraczają granicę, za którą jest zabicie chorej osoby. Dzieje się tak z powodu nie do końca jasnych intencji medyków. Zamiar przyspieszenia śmierci chorego ma istotne znaczenie w holenderskiej definicji eutanazji. O tej intencji świadczą nie tylko wypowiedzi, ale podejmowane przez lekarza działania. Jeśli lekarz zwiększa ilość substancji uspokajających do nieodpowiedniej dla danego człowieka dawki, przy jednoczesnym braku objawów, które wymagałaby takiej decyzji, to znaczy, że lekarz może działać z zamiarem przyspieszenia śmierci pacjenta.
Żródło: fronda.pl
luk