15 czerwca 2021

Co o polskiej polityce mówią wybory w Rzeszowie? [OPINIA]

(Fotograf: MACIEJ GOCLON/Archiwum: FotoNews/FORUM)

Opozycja lewicowo-liberalna ma prawo się cieszyć, Zjednoczona Prawica – obalać katastroficzne wizje, zaś Konfederacja mówić o przyzwoitym wyniku. Mimo tego polityczny obraz Polski po uzupełniających wyborach prezydenta Rzeszowa wydaje się o wiele bardziej skomplikowany.

Entuzjazm zwycięzców kontra bezduszna matematyka

Nowy prezydent Rzeszowa, cieszący się poparciem całej lewicowo-liberalnej opozycji, Konrad Fijołek, może mówić o swoim osobistym sukcesie. Wszak jeszcze pół roku temu zapewne nie myślał nawet, że przynajmniej przez 2 lata pokieruje swoim rodzinnym miastem. Jednak w szerszej perspektywie jego wynik nie może zostać uznany za bezapelacyjny triumf – jak głoszą to środowiska postępowe. Oto bowiem były przewodniczący Rady Miasta Rzeszowa co prawda zwyciężył – i to już w I turze – zdobywając ponad 56,5 proc., jednak jego poprzednik, Tadeusz Ferenc, mając poparcie podobnych środowisk (cała opozycja lewicowo-liberalna) uzyskał w roku 2018 w I turze aż 63,76 proc. Można oczywiście mówić, że walczący wtedy o kolejny wybór prezydent miał kiedy zapracować na zaufanie mieszkańców, jednak z drugiej strony – miał kiedy „podpaść”. Słowem: „świeższa twarz” Fijołka okazała się dla rzeszowian mniej atrakcyjna niż sprawdzony, choć przecież także krytykowany Ferenc.

Wesprzyj nas już teraz!

Gdy do tego dodamy fakt, że Rzeszów jest jednym z największych miast w Polsce, które to od wielu lat stanowią bastion formacji liberalnych oraz lewicowych (głównie PO), to wynik Konrada Fijołka nie jawi się już jako deklasacja rywali, a jedynie jako wykonanie zadania. Nikt zresztą nie miał wątpliwości, że to właśnie on zwycięży w wyborczej batalii. Gra toczyła się przede wszystkim o to, czy wygra już w I turze, zaś wśród pozostałych kandydatów – kto wejdzie do ewentualnej dogrywki. Jej wynik jednak i tak pozostawał bezdyskusyjny jeszcze przed „pierwszym gwizdkiem”. Warto bowiem pamiętać, że największym miastem, w jakim rządzie reprezentant PiS-u (a w zasadzie samorządowiec popierany przez partię) jest Zamość liczący nieco ponad 60 tys. mieszkańców – dla porównania: w Rzeszowie mieszka ponad 180 tys. osób. Wszystkie większe ośrodki zdominowali liberałowie i lewicowcy, więc zamiana Ferenca z PZPR-owską przeszłością na Fijołka rodem z SLD nie wydaje się istotną rewolucją w rozumieniu formacyjnym – odmienności obu panów w podejściu do wielu spraw wynikają raczej z różnicy pokoleniowej między socjalistami.

Jeśli więc ktoś spodziewał się, że taki ograniczony sukces liberalno-lewicowej opozycji zachęci do powrotu do krajowej polityki Donalda Tuska, który miałby na tej bazie cokolwiek opierać, to raczej będzie musiał odejść się smakiem. Wszak i zwycięstwo w Gdańsku Aleksandry Dulkiewicz (znacznie przecież świetniejsze niż wygrana Konrada Fijołka) nie stanowiło żadnego paliwa napędowego dla przeciwników PiS-u, a były premier to przecież gracz niezwykle wytrawny i jeśli kiedykolwiek powróci, to tylko mając solidne zaplecze i przede wszystkim pewność, że coś uda mu się ugrać – bez tego nie zaryzykuje.

Natomiast poparcie, jakiego nowemu prezydentowi Rzeszowa udzieliła opozycja od Włodzimierza Czarzastego, przez Szymona Hołownię i Borysa Budkę po Władysława Kosiniaka-Kamysza, wskazuje nie tylko na to, że 56,5 proc. w dużym jak na polskie warunki mieście i przy takim zapleczu to wynik ledwie zadowalający, ale również na oblicze ideowe Konrada Fijołka. Polityk zresztą swoich poglądów nie ukrywa i już dziś możemy spodziewać się, że będzie prezydentem spełniającym oczekiwania zarówno zadeklarowanej lewicy, jak i formacji centrowych o coraz wyraźniej lewicowym skrzywieniu (najmniej zadowolonym może być aspirujący do roli lidera jakieś formy polskiej chadecji Kosiniak-Kamysz). Na nastawienie Fijołka wskazuje m.in. wsparcie go przez światłych, liberalnych samorządowców z wielkich miast stanowiących – obok Senatu – ostatni bastion postępowej opozycji oraz jego słowa z wieczoru wyborczego: „i stąd zacznie się powrót do jedności, do demokracji” – jak gdyby w Polsce demokracji nie było (co stanowi istotny element narracji antyrządowej). Ponadto w rozmowie z „Gazetą Wyborczą” na pytanie o etykę, która mogłaby być „alternatywą dla narodowo-katolickiego wychowania” stwierdził, że „nie sądzi, żeby zastępowanie jednej ideologii drugą było dobrym rozwiązaniem”, zaś na pytanie o ewentualne zakazanie w Rzeszowie parady środowisk LGBT zadeklarował, że „nie zakazywałby żadnego marszu, który spełniałby formalne i prawne warunki do jego przeprowadzenia”, jednak – jak powiedział – „nie powinien patronatem jednych inicjatyw wyróżniać, a innych nie”. Widać więc wyraźnie, że Fijołek od liberalnej lewicy się nie odcina, ale woli nie epatować postępowym przekazem. Czas pokaże, czy tak będzie przez cały okres jego rządów w stolicy Podkarpacia.

Podział gorszy niż porażka

Nieco inne nastroje niż na lewicowo-liberalnej opozycji panują w obozie rządzącym. Tam jednak jako większy problemem niż kiepski wynik Ewy Leniart (23,62 proc.) jawi się fakt, że swojego kandydata wystawił nie tylko PiS, ale i… jego koalicjant – Solidarna Polska. Co prawda Marcin Warchoł startując w rzeszowskich wyborach zrezygnował z członkostwa w formacji Zbigniewa Ziobry i uzyskał poparcie byłego prezydenta miasta, lewicowego Tadeusza Ferenca, jednak opinia publiczna odczytywała start byłego członka gabinetu Mateusza Morawieckiego jako pęknięcie w obozie Zjednoczonej Prawicy. Co istotne, ów podział mógł negatywnie wpłynąć na wynik Leniart, gdyż kandydat PiS-u z roku 2018, Wojciech Buczak, uzyskał 28,86 proc. głosów, a więc o ponad 5 pkt. proc. więcej niż tegoroczna reprezentanta ugrupowania. W jakim stopniu owa utrata elektoratu spowodowana jest odwrotem rzeszowian od popierania partii rządzącej, a w jakim podzieleniem głosów między Leniart a Warchoła (10,72 proc.) – tego najpewniej się nie dowiemy.

Niewątpliwie natomiast ów dwugłos w sposób negatywny rzutuje na obraz koalicji rządzącej, która od kilku miesięcy targana jest nieustannymi sporami i przepychankami. Dotąd jednak różnice zdań nie odbijały się na wyborach lub odbijały się wyłącznie pod względem proceduralnym („kopertowe” wybory prezydenckie zablokowane przez Jarosława Gowina). Nigdy jednak od chwili powstania Zjednoczonej Prawicy obóz rządzący nie szedł do wyborów osobno. Teraz – przynajmniej w społecznym odbiorze – było inaczej.

Być może właśnie dlatego w Zjednoczonej Prawicy mówi się o rekonstrukcji rządu, o czym informowała wtorkowa „Rzeczpospolita”. Niewykluczone, że Radę Ministrów może opuścić nawet sam prezes Jarosław Kaczyński, co wskazuje na chęć dokonania istotnych zmian – choć w oparciu o dostępne dziś informacje ciężko wyrokować, czy będą one wyłącznie wizerunkowe i podporządkowane pod mocno technokratyczny charakter programu Polski Ład, czy głębsze i ideowe.

Konfederacja jak zwykle zadowolona

O niezłym wyniku (9,15 proc.) może mówić Konfederacja, którą w Rzeszowie – podobnie jak wcześniej w Gdańsku – reprezentował poseł Grzegorz Braun. Jednak i w tym wypadku chcąc pozostać uczciwym intelektualnie trudno mówić o jakimś szczególnym triumfie. Oto bowiem parlamentarzysta wybrany z Podkarpacia co prawda przebił teraz w Rzeszowie wynik uzyskany w roku 2020 w wyborach prezydenckich przez Krzysztofa Bosaka (6,78 proc.), przez całe środowisko w wyborach parlamentarnych roku 2019 (6,81 proc.), czy nawet w tychże wyborach przez Konfederację w okręgu, z którego poseł Braun „wziął” mandat (8,25 proc.), jednak do sukcesu z wyborów przedterminowych w Gdańsku (11,86 proc.) daleka droga – a pamiętajmy, że były to wybory szczególne, gdyż następujące po zamordowaniu Pawła Adamowicza. Ponadto sondaże poprzedzające elekcję w Rzeszowie wskazywały, że dwucyfrowy wynik reżysera jest w zasadzie pewny, a i osób wieszczących obecność Brauna w II turze nie brakowało.

Wydaje się więc, że nad Konfederacją powstał swoisty szklany sufit. Wbrew bowiem często prezentowanym w mediach społecznościowych środowiska grafikom sugerującym umacnianie się partii, formacja jest obecnie w stanie przekroczyć wynik 7 proc. jedynie regionalnie – tylko w niektórych częściach kraju i przy sporej mobilizacji. Oczywiście balansowanie wokół takiego społecznego poparcia to i tak bardzo dużo – jeszcze kilka lat temu środowiska „na prawo od PiS” o takim wyniku mogły pomarzyć, jednak wydaje się, że na owo osiągnięcie, nie porywające, ale solidne i – co ważne – stabilne, wpływa raczej premia za jedność, za konsolidację różnych, często bardzo odległych środowisk politycznych (przypomnijmy chociażby niedawne zamieszanie wokół grupki „tęczowych” aktywistów partii Wolność i skonfrontujmy takie poglądy z ideałami narodowców kojarzonych z blokowania „parad równości”), niż przekonywanie do idei nowych wyborców niegdyś popierających inne formacje. W pewien sposób potwierdzają to słowa, jakie z ust liderów Konfederacji padły po wyborach w Rzeszowie. W skrócie: taki wynik to bardzo dobry punkt wyjścia do dalszej pracy nad strukturami. Cóż… Ktoś śledzący losy prawej strony polskiej sceny politycznej bez trudu przypomni sobie takie słowa wypowiadane niemalże przy okazji wszystkich wyborów jakie odbywały się w ostatnich latach, jednak oczekiwanego progresu – poza dostaniem się do Sejmu dzięki konsolidacji – jak nie było, tak nie ma.

Wynik Konfederacji i osobiście Grzegorza Brauna uznać należy natomiast za kiepski, gdy weźmiemy pod uwagę ogólne (ale i potwierdzone badaniami) zmęczenie społeczeństwa sanitarnymi obostrzeniami oraz fakt, że ugrupowanie – a jego reprezentant w Rzeszowie w szczególności – jednoznacznie i od wielu miesięcy sprzeciwiali się restrykcjom. Wobec tego jako naturalny jawi się wzrost siły jedynej partii otwarcie anty-lockdownowej. Tymczasem zdobywa ona wynik, który od rezultatu z wyborów parlamentarnych 2019 w mieście Rzeszów (9,90 proc. – to najlepsze pod względem geograficznym dostępne porównanie) jest gorszy.

Polska po wyborach w Rzeszowie – bilans

Choć trudno uznać wyniki kandydatów nie-lewicowych (Ewa Leniart, Marcin Warchoł, Grzegorz Braun) za wybitne, to ich suma – 43,49 proc. – wygląda już całkiem przyzwoicie. Oczywiście do chociażby 50 proc. wszystkich głosów daleka droga, jednak należy pamiętać, że mówimy o dużym mieście. W tych zaś w całej Polsce – o czym mowa była wyżej – bezapelacyjnie dominują formacje liberalne i lewicowe. Wobec tego porównując 56,51 proc. uzyskane przez postępowego zwycięzcę oraz 43,49 proc. głosów oddanych na nie-lewicę należy stwierdzić, że triumfalizm szerokiej koalicji popierającej Konrada Fijołka jest przesadzony, zaś wieszczenia o rychłym upadku PiS-u – zupełnie nieuzasadnione. Wszak choć wybory w Rzeszowie mówią nam o polskiej polityce wiele i absolutnie nie należy ich ignorować, to również nie warto popadać w przesadę, gdyż duże miasto nie jest reprezentatywne dla całego kraju, a na najbliższe elekcje (jeśli nie dojdzie do żadnych przyspieszonych wyborów) poczekamy jeszcze kilka lat.

Michał Wałach

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij