Fundacja Republikańska opracowała raport „Zatrudnienie w administracji publicznej – dynamika i koszty”, w którym poddała weryfikacji ideę „taniego państwa”, głoszoną przez Platformę Obywatelską w czasie kampanii wyborczej w 2007 r. Wnioski końcowe nie pozostawiają na rządzących suchej nitki.
Okazało się, że, pomimo solennych obietnic walki z rozrastającą się biurokracją, w latach 2008-2012 zatrudnienie w administracji publicznej za rządów PO wzrosło o 19 285 urzędników. Można zatem przyjąć, że przez 4 ostatnie lata hydrze urzędniczej przybywało średnio 5 tys. głów rocznie. Jest to wzrost o 10,64 proc. i uwzględnia on różne formy zatrudnienia: umowy o pracę, a także umowy o dzieło czy umowy zlecenie. Według słów autorów raportu, „(…) w ciągu 5 lat rządów PO z kieszeni podatnika finansowane jest dodatkowe miasto urzędników wielkości na przykład Nakła, Pułtuska, Sulejówka lub Wieliczki”.
Wesprzyj nas już teraz!
Rzecz jasna, podobnie, jak „armia maszeruje na brzuchu”, tak urzędnicy również muszą, jak ujął to Stanisław Michalkiewicz, „rozwiązywać swoje problemy socjalne”. 20 tys. nowych etatów kosztuje 10,6 mld złotych – o taką sumę wzrosły w latach 2008-2012 wydatki na administrację publiczną. W przeliczeniu per capita, pojedynczy podatnik łoży na administrację państwową średnio 1034 zł rocznie. Jest to kwota dwa razy większa niż dodatkowe wpływy z VAT wygenerowane podwyżką z 22 do 23 proc. oraz połowa zeszłorocznych wydatków Polski na obronę narodową.
Ciekawe jest przy tym to, że państwo stosuje tzw. „moralność Kalego”. Pracodawcom i przedsiębiorcom zarzuca unikanie płacenia kosztów pracy i zwiększanie zatrudnienia nie na podstawie umów o pracę, ale o dzieło czy zlecenia, samo zaś postępuje dokładnie tak samo, zatrudniając w ten sposób nowych pracowników urzędów. Zwiększanie wydatków na administrację powinno, przynajmniej teoretycznie, powodować wzrost jej sprawności działania. W Polsce, jak w wielu innych sprawach, jest dokładnie na odwrót – w rankingu Doing Business nasz kraj w roku 2012 w porównaniu do 2011 spadł w większości badanych kategorii.
Fundacja Republikańska słusznie podkreśla, że nie da się ograniczyć biurokracji, czy też biurokratyzacji (sformułowania używanego przez Ludwiga von Misesa) bez zmniejszenia ilości spraw, którymi się zajmuje. Jest to warunek sine qua non faktycznej redukcji kosztów, w przeciwnym wypadku jest ona wyłącznie hasłem propagandowym. Odwołajmy się ponownie do słów raportu: „Skuteczne zmniejszenie ilości urzędników może nastąpić pod dwoma warunkami: po pierwsze, w wyniku ograniczenia ilości procedur prawnych, którymi obciążeni są obywatele (deregulacja) oraz po drugie, po wprowadzeniu skutecznych rozwiązań zapobiegających kreowaniu nowych obciążeń administracyjnych (likwidacja urzędów)”.
Tomasz Tokarski
Źródło: www.republikanie.org