7 sierpnia 2017

Co się stało z młodzieńcami i pannami? Kidults – życie pasożyta

(fot. barnimages.com/Roman Drits)

Dorosłość jest be, dzieciństwo cacy – tak w największym skrócie przedstawia się fundament mentalności lawinowo rosnącej rzeszy darmozjadów.

 

W krajach tak zwanych rozwiniętych masowo pojawia się nowe zjawisko społeczne – pasożytniczy single, nazywani też kidults. Są to osoby formalnie dorosłe, lecz żyjące na koszt rodziców – jak dzieci. Jeśli pracują i zarabiają, pieniądze przeznaczają na własne rozrywki, niekoniecznie dokładając się do budżetu domowego. Nie zakładają rodzin, choć miewają dłuższe lub krótsze „przygody erotyczne”. Zjawisko to, mimo iż coraz bardziej rozpowszechnione, nadal budzi zdziwienie. Jak to: dorosły, który nie zakłada rodziny, a nawet nie utrzymuje się samodzielnie? Dziwactwo.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Warto sobie jednak uświadomić, że jeszcze kilkadziesiąt lat temu tak samo dziwacznym i trudnym do zrozumienia zjawiskiem było coś, co dziś uznaje się za normę, mianowicie nastolatek – osoba rozwinięta fizycznie i zdolna do podejmowania odpowiedzialności, lecz traktowana jak nieporadne dziecko. Oczywiście już wtedy młodzieńcy i panny uczyli się w tym bardziej ekskluzywnych szkołach, im bogatsi byli rodzice, jednak przeciętna osoba w wieku piętnastu lat już pracowała, choćby w gospodarstwie, łącząc obowiązki z nauką.

 

Wiele lat temu, pracując w korporacji, miałam okazję wysłuchać historii mojego przełożonego (zarabiającego wtedy w miesiąc tyle co ja przez rok). Człowiek sukcesu, doskonały w kontaktach międzyludzkich, potrafiący uszanować pracę każdego podwładnego, łącznie ze sprzątaczką. Okazało się, że pochodził ze wsi. Rodzice mieli gospodarstwo rolne, na którym pracowali wszyscy: zarówno dorośli, jak i dzieci. Gdy był w liceum, wskutek niesprzyjających okoliczności rodzina straciła niemal wszystko. Zamiast się załamać i pójść na zasiłek, po prostu zaczęli wszystko od nowa. Wszyscy wstawali o czwartej rano i po kilku godzinach pracy na gospodarstwie nastolatkowie biegli do szkoły, by po powrocie i odrobieniu lekcji dalej pomagać rodzicom. Rodzina odbiła się od dna, a nawyki skutecznej organizacji pracy i samodyscyplina zaowocowały udaną karierą biznesową. Po usłyszeniu tej historii zaczęłam patrzeć na mojego szefa jak na kogoś absolutnie wyjątkowego. Dopiero później uświadomiłam sobie, że dziś za wyjątkowość i heroizm uchodzi coś, co kiedyś było normą.

 

Zabawki diabła

 

Kiedy powstało zjawisko nastolatka? Pojęcie teenager pojawiło się w roku 1941 w „Readers Digest” w USA. Zaistniała bowiem potrzeba pojęcia opisującego wynik zmian społecznych. W Polsce określenie „nastolatek” weszło do użycia jeszcze później. Po raz pierwszy w roku 1959 w tekście Autentyczny widz, zamieszczonym przez Władysława Kopalińskiego w niedzielnym wydaniu „Życia Warszawy”.

Źródła tej przemiany opisuje Jeffrey A. Tucker w artykule z grudnia 2016 roku zatytułowanym Let the Kids Work na łamach portalu Foundation for Economic Education. Autor nawiązał do publikacji „Washington Post” wychwalającej zakaz pracy dzieci, ilustrowany zdjęciami młodocianych robotników z początku XX wieku. Owszem, widzimy na nich „małych starych”, czasem bez obuwia, czasem w brudnych ubraniach. Znamy opisy zniekształceń ciała, garbów czy utraty kończyn wskutek pracy. Trzeba sobie jednak uświadomić, że jest to skutek nie tylko długotrwałej pracy w ciężkich warunkach, lecz generalnie niskiego poziomu zdrowia w tamtejszym społeczeństwie – niewłaściwego odżywiania i zaniedbywania higieny. Były to wszak czasy, kiedy na przykład z reguły nie myto zębów. Jeffrey A. Tucker zwraca jednak uwagę na twarze tych dzieci, z których bije pewność siebie i zdecydowanie. To nie są dzieci, które wpadają w histerię, bo mają publicznie powiedzieć wierszyk, a wszyscy patrzą. To ludzie wiedzący kim są i znający własną wartość.

 

Jeffrey Tucker przypomina, w jaki sposób zakończyła się praca dzieci w amerykańskich fabrykach. Wskutek rozwoju technologii. The Economic History Association wykazuje wprost, że stopniowe ograniczenie w USA pracy zarobkowej dzieci, które pozwoliło ich rodzicom na luksus zatrzymywania dzieci w domu na dłużej, spowodowały: podwyższenie ogólnego dobrobytu społeczeństwa i rozwój technologiczny w latach 1880–1940. Nie oznaczało to odbierania dzieciom odpowiedzialności, po prostu zaczynały one zajmować się pracami lżejszymi, okołodomowymi, zyskując jednocześnie szansę na naukę pozwalającą zdobyć dobry fach. Gdyby dziś zniesiono ograniczenia dotyczące pracy młodocianych, nie oznaczałoby to powrotu do fabryk i ciężkich robót fizycznych, gdyż nie ma takiej potrzeby rynkowej. Młodzi wybieraliby raczej pracę w sklepach czy zakładach rzemieślniczych, handel internetowy i tym podobne.

 

Oficjalny zakaz pracy dzieci nie był zatem przyczyną, a ukoronowaniem procesu. Jednocześnie wprowadzono w USA coś innego – przymus szkolny. Zamiast nauki przez działanie – nauka przez siedzenie w ławce. Zamiast efektywnego spędzania czasu – lekcje, z których połowę zajmuje sprawdzanie obecności i próby spacyfikowania tych uczniów, którzy siedzą w szkole tylko dlatego, że muszą, a zatem nawet nie próbują się czegoś nauczyć. Jeffrey Tucker podsumowuje to następująco:

„Gdy byłem dzieckiem, można było obejść obowiązujące prawo, jeśli znało się właściwych ludzi. Można było skłamać w kwestii wieku. Tego już nie ma. Prawa bezwzględnie się przestrzega, a pracodawca, który by je przekroczył, podlega surowym karom. W teorii można pracować od czternastego roku życia, jednak możliwości są bardzo ograniczone, a papierologia tak rozległa, że w praktyce odstrasza. Podobnie, gdy się ma piętnaście lat. Szesnastolatek może rozpocząć pracę w ograniczonym wymiarze godzin, ma też niewielki wybór rodzajów pracy. Człowiek nie jest tak naprawdę wolny, póki nie skończy osiemnastu lat, a do tego czasu zdąży odkryć tyle różnorodnych propozycji rozrywek, że nawet nie myśli o pracy. Czy kogoś dziwi, że młodzież woli muzykę, popkulturę, alkohol, promiskuityzm seksualny, trolling internetowy i tym podobne rzeczy? Bezczynne dłonie są zabawką diabła – mówi przysłowie”.

 

O matko Dunko…!

 

Wygląda na to, że zjawisko pasożytniczych singli stanowi logiczną konsekwencję i rozwinięcie zjawiska odsuwania młodzieńców i panien od odpowiedzialności. Kidult to ewolucja nastolatka – czy taka postawa za chwilę stanie się normą?

 

Jednak sam „nastolatek” też ewoluuje. Kiedy pyta się rodziców o obowiązki ich nastoletniego dziecka, okazuje się, że z reguły mieści się w nich tylko nauka, sprzątnięcie od czasu do czasu własnego pokoju, ewentualnie wyniesienie śmieci, nakarmienie psa czy opróżnienie zmywarki. Innymi słowy, obowiązki z którymi daje sobie radę sześciolatek. Ponadto mówimy tu o zaangażowanych rodzicach, którzy w ogóle stawiają jakiekolwiek wymagania.

 

Aktualnie bestsellerami są poradniki antypedagogiczne – jak choćby twórczość duńskiego autora Jespera Juula. Wśród szeregu jego książek skierowanych do nieradzących sobie z dziećmi rodziców znajduje się pozycja zatytułowana: Nastolatki – kiedy kończy się wychowanie. W książce tej opisuje on między innymi historię Kacpra, który się nie uczy, oszukuje matkę, ucieka z domu, obrzuca matkę obelgami (opowieść nawet nie porusza takich tematów jak sprzątanie po sobie czy inne obowiązki domowe).

 

Co radzi Jesper Juul? Broń Boże, spróbować ukarać. To nie podziała. Trzeba więcej – trzeba przestać stawiać synowi ograniczenia, za to zaufać, że Pani syn zrobi wszystko, co w jego mocy, by dążyć do własnego dobra, mając do dyspozycji takie karty, jakie podarowało mu życie. Juul proponuje model, w którym nastolatek ma wszystkie przywileje dziecka i wszystkie przywileje dorosłego oraz żadnej odpowiedzialności. Rola rodzica ma się ograniczać do bezwarunkowej akceptacji i dbania o dobre relacje.

 

Dwunastoletni kapitanowie

 

A co na to wszystko nastolatki? Bardzo ciekawy wgląd daje twórczość Bretta i Alexa Harrisów – bliźniaków, którzy w wieku dziewiętnastu lat wydali książkę Rób trudne rzeczy. Oni także zauważyli, jak nienaturalny jest status nastolatka. Przytoczyli między innymi przykład Davida Farraguta, jednego z najwybitniejszych dowódców amerykańskiej wojny secesyjnej. David urodził się w roku 1801, niedaleko miasta Knoxville. Adoptowany przez wojskowego, w wieku dziewięciu lat zaciągnął się jako chłopiec okrętowy na statek, a w wieku lat dziesięciu został kadetem. Gdy miał jedenaście lat, po raz pierwszy zobaczył na własne oczy bitwę morską z pokładu okrętu wojennego (było to podczas brytyjsko‑amerykańskiej wojny roku 1812), a gdy osiągnął wiek lat dwunastu, powierzono mu dowództwo nad zdobytym w bitwie statkiem nieprzyjaciela. Polecono mu dostarczyć go wraz z załogą do amerykańskiego portu. Pojmany brytyjski dowódca z początku zbuntował się na wieść, że statkiem ma dowodzić dwunastolatek, jednak Davidowi szybko udało się go spacyfikować i były dowódca aż do końca podróży nie odważył się wyjść spod pokładu.

 

Oczywiście podany przykład opisuje osobę wybitną, jednak zdolność do podejmowania trudów, wyzwań i odpowiedzialności oraz osiągania realnych sukcesów przez osoby bardzo młode była kiedyś rozpowszechniona. A dziś? Dziś mamy Kacpra z książki Juula, który obrzuca matkę wyzwiskami i ucieka z domu przed straszliwymi reperkusjami w postaci rozmowy: Synu, nie czuję się zbyt komfortowo, gdy mnie wyzywasz od dam negocjowalnego afektu, ale rozumiem twoją potrzebę uwolnienia się spod mojej nadmiernej kontroli, kocham cię i ci ufam.

 

Brett i Alex doszli do wniosku, że oczekiwania i wymagania współczesnego świata wobec osób w wieku od jedenastu do osiemnastu lat są zwyczajnie żenujące. W rezultacie doszli do konkluzji dającej się streścić słowami świętego Jana Pawła II: Musicie od siebie wymagać, nawet gdyby inni od was nie wymagali. Okazało się, że ich książka przyniosła niezwykłe owoce w postaci tysięcy nastolatków zdających sobie sprawę, że ich życie nie musi polegać na odbębnianiu byle jak zadań domowych i łapaniu Pokemonów, lecz na robieniu czegoś, co ma wartość.

 

Wnioski praktyczne? Mamy realia przymusu szkolnego i zakazu pracy młodocianych, mamy poradniki dla rodziców nakłaniające, by nawet nie próbować wychowywać swoich dzieci, a co dopiero nastolatków, mamy potężną machinę marketingową nakierowaną na sprzedawanie nastolatkom rozrywek. Mamy kulturę pokazującą dorosłość jako koniec prawdziwego życia, koniec rozrywek i nieskrępowanej niczym swobody. Mamy więc stada pasożytnicznych singli (ostatnio dostałam poważne zamówienie na artykuł podpowiadający, jak nakłonić dorosłe dziecko, by wreszcie podjęło pracę).

 

Co możemy zrobić dla swoich dzieci? Może jednak zachęcać je do wychodzenia ponad przeciętność i podejmowania odpowiedzialności (w ramach obowiązującego prawa oczywiście), co pozwoli im uzyskać prawdziwe poczucie własnej wartości wynikające z kompetencji i sukcesów zamiast gonienia za lajkami przy zdjęciach na Instagramie i zdobywania kolejnych poziomów w grze komputerowej?

 Bogna Białecka – psycholog, stały współpracownik „Polonia Christiana”, redaktor portalu pytam.edu.pl.

 


Tekst opublikowano w 57. numerze magazynu „Polonia Christiana”

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij