Idea rozwiązywania globalnych problemów w sposób autorytarny i technokratyczny, z pominięciem obowiązujących procedur i podstawowych praw obywatelskich, to żadna nowość. Nasze zaskoczenie wynika jednak z faktu, iż skutki polityk serwowanych od dziesięcioleci w krajach „trzeciego świata”, dzisiaj odczuwamy na własnej skórze.
Jakież oburzenie wywołuje w nas rzeczywistość, w której „demokratycznie wybrani politycy”, skonfrontowani z ogromem swojej niekompetencji przerzucają odpowiedzialność podejmowania decyzji na rzecz niewybieralnych gremiów międzynarodowych i skonsolidowanych grup eksperckich. A te, zamiast pomstować i przerzucać się odpowiedzialnością, sprawiają wrażenie jakby tylko na to czekały. Zakasując rękawy testują nowe rozwiązania realizując cele niemożliwe do osiągnięcia w normalnych warunkach. Jednocześnie ubijając przy tym interes życia. A wykorzystując siedzące w ich kieszeniach autorytety, zdobywają istotny wpływ na centra decyzyjne poszczególnych państw.
Mniej więcej w takiej rzeczywistości przychodzi nam funkcjonować już od co najmniej dwóch lat. Przy czym „tyrania ekspertów” – termin ukuty przez amerykańskiego ekonomistę Williama Easterly’ego w książce pod tym samym tytułem, to system znany światu od co najmniej wieku. Problem w tym, że to, co stanowiło codzienność obywateli Etiopii, Kenii czy RPA, tym razem zapukało do drzwi bogatych i rzekomo „niezależnych” demokracji.
Wesprzyj nas już teraz!
Dotychczas systemy opierające się na, w mniejszym lub większym stopniu, podstawowych prawach i wolnościach skutecznie odrzucały autorytarne sposoby rozwiązania problemów. Zachodnie demokracje zazwyczaj odpowiednio wcześnie „dziękowały” panom ekspertom, nawet po krótkim okresie zachwytu nad ich totalistycznymi pomysłami.
Aż nadeszła pandemia koronawirusa i wychowane w dostatku i beztrosce społeczeństwa bogatego Zachodu, gremialnie porzuciły swoje prawa na rzecz ułudy bezpieczeństwa. Tym samym stając w jednym szeregu ze – zredukowanymi do roli „błądzących we mgle dzieci” – mieszkańcami Afryki, którymi musi zająć się ktoś starszy i mądrzejszy.
Technokratyczna iluzja
Podejście stosowane przez rządy poszczególnych państw oraz indywidualne podmioty takie jak Fundacja Rockefellera, już od co najmniej 1919 r. charakteryzuje się wiarą w „technokratyczną iluzję”, czyli przekonanie, że bieda, kryzys zdrowotny czy środowiskowy „stanowi problem czysto techniczny; rozwiązywalny za pomocą nawozów, antybiotyków czy suplementów diety”. I choć Easterly skupia się w swoich publikacjach głównie na kwestiach ekonomicznych, technokratyczne podejście dzisiejszych „Rockefellerów”, to fundament działalności również w innych dziedzinach; medycynie, energetyce czy edukacji.
Technokratyzm nierozerwalnie łączy się z koncepcją „niezapisanej karty”, czyli ignorowaniem czynników wynikających np. z historii, kultury czy tradycji. Coraz lepsze rozwiązania techniczne, zdaniem autokratycznych ekspertów, umożliwiają w wielu dziedzinach pójście „na skróty” w rozwiązywaniu złożonych, skomplikowanych i wymagających głębszego spojrzenia problemów. Jak przekonywał jeden z czołowych agitatorów autorytarnego technokratyzmu, Gunnar Myrdal – „wszystko można zbadać”.
„Możemy swobodnie poszerzać i udoskonalać naszą wiedzę o świecie, będąc ograniczonymi jedynie liczbą pracujących naukowców i oczywiście stopniem bystrości ich umysłu” – mówił odbierając Nagrodę Nobla w 1974 r. Od tego czasu minęło trochę lat i w miarę postępu technologii, do niebotycznych rozmiarów wzrosła wiara w możliwości ludzkiego umysłu, a także – niestety – przekonanie, że głównie rozwiązania techniczne naprawą trapiące świat problemy.
Przykłady takiego podejścia dostrzegamy chociażby w programach walki ze „zmianami klimatu”, w strategii „walki z pandemią”, czy staraniach na rzecz zahamowania wzrostu światowej populacji. Najpełniej jednak ideę technokratycznego podejścia dostrzegamy w propozycjach Światowego Forum Ekonomicznego, gdzie technologiczne osiągnięcia czwartej rewolucji przemysłowej mają nawet umożliwić człowiekowi wejście na wyższy stopień ewolucji.
Część ludzi być może zapyta, dlaczego nie spróbować? Być może warto, zwłaszcza w sytuacjach kryzysowych, wymagających szybkich reakcji, poświęcić nieco z osiągniętych praw na rzecz lepszego jutra? Po co martwym prawa i wolności? Problem jednak w tym, że – jak dowodzi Easterly – cechujące się etatyzmem, chęcią jak największej kontroli i centralnym podejściem rozwiązania po prostu nie działają. Totalitarni planiści nigdy nie zgromadzą wszystkich informacji, nie zawsze odpowiednio zareagują na niespodziewane zmienne, a ich równania zbyt często bazują na błędnych danych wejściowych. W przypadku ekonomii zaś, owe rozwiązania, stanowią wręcz jeden z głównych czynników generujących biedę.
Być może dlatego również i terapia firmowana nazwiskami Fauci’ego, Gnebreyesusa czy Fergusona zmaga się z zarzutami o wywołanie skutków ubocznych „gorszych od samej choroby”? Jednak pełni zaufania we własne możliwości „mędrcy” nigdy nie dopuszczają do siebie możliwości błędu czy porażki. A im wyżej w hierarchii, tym ciężej dostrzec im oczywiste, ale widoczne z innego punktu widzenia, prawdziwe przyczyny pewnych zjawisk.
Dyktatura ekspertów, oprócz groźby katastrofy, stanowi również ogromne zagrożenie dla wolności. Dzisiejsi „władcy świata” chcą się nam ukazać jako bezinteresowni dobroczyńcy czy filantropi, ale – jak wyjaśniał już Friedrich August Hayek w The Road to Serfdom – w systemie autokratycznym „istnieją szczególne możliwości dla ludzi bezwzględnych i pozbawionych skrupułów”. W owym systemie „gotowość do czynienia złych rzeczy staje się drogą do awansu i władzy”.
„Dlaczego więc uważamy, że przywódca, który w takim systemie kończy na szczycie może być dobrotliwy? Dlaczego uważamy, że pozostanie dobrotliwy, skoro utrzymanie władzy wymaga od niego tej samej gotowości do czynienia złych rzeczy?” – pyta już sam Easterly. Odnosząc te słowa do rodzimych „autorytetów” z dziedziny pandemii, widzimy jak w miarę kruszenia się oficjalnej narracji, ich postawy cechują się tym większą butą, zarozumiałością i bezczelnością. Przy czym odpowiada za to nie stres, przemęczenie, czy frustracja, ale prawda, ujawniająca – jak śpiewał Phil Collins – ich „prawdziwe kolory”.
Piotr Relich