Pan Bóg nie zmienia tego, co sam stworzył. Może zatrzymać, może zawiesić, ale istota stworzonego przez Pana Boga świata pozostaje ta sama. Rzeczą fundamentalnie ważną jest zdolność naszej interpretacji tej rzeczywistości, zdolność otwierania się na znaki, które powinny prowadzić nas do Pana Boga, bo są one wyciągniętą przez Boga ręką w naszą stronę i dają nam szansę zbliżenia się do Niego – mówi w rozmowie z PCh24.pl ks. prof. Paweł Bortkiewicz TChr.
Tomasz D. Kolanek: Wielebny Księże profesorze, po co katolikowi cuda?
Wesprzyj nas już teraz!
Ks. prof. Paweł Bortkiewicz TChr: Cuda są znakami pomagającymi wierzyć – tak bym to najkrócej powiedział. Wyjątkowość i znaczenie cudów nie polega na tym, że one są czymś nadzwyczajnym, ale są znakami, które pomagają człowiekowi zbliżyć się do Boga. Cudem może być bardzo prosta, pozornie banalna rzecz, która w określonym kontekście staje się znakiem świadczącym o bliskości Boga, o Jego opiece, o Jego działaniu w naszym życiu i w tym sensie cuda są nam potrzebne.
Cud jest to akt, zjawisko, skutek pod zmysły podpadający, nadzwyczajny, przewyższający siły całego stworzenia, przez Boga samego tylko zdziałany. Taka jest katolicka definicja cudu. Czy ludzie w ogóle znają tę definicję biorąc pod uwagę jak często słowo „cud” pojawia się w przestrzeni publicznej?
Raz jeszcze podkreślam: w sensie najbardziej prawdziwym, najbardziej autentycznym cud jest nadzwyczajnym działaniem Pana Boga. My żyjemy dzisiaj w takich czasach, w których po prostu spoglądamy na zjawiska przyrodnicze i traktujemy je jako coś naturalnego, będącego przedmiotem deifikowanej natury, a nie pochodzącego od Stwórcy.
To jest pierwsza płaszczyzna, którą trzeba zauważyć rozmawiając o cudach. Dla człowieka wierzącego wszystkie zjawiska pozornie naturalne mogą i powinny być znakami Pana Boga.
Przypomnę trochę zapomniany dzisiaj wiersz Juliusza Słowackiego:
„Przez wszystko do mnie przemawiałeś – Panie,
Przez ciemność burzy, grom i przez świtanie;
Przez przyjacielską dłoń w zapasach z światem,
Pochwałą wreszcie – ach! – nie Twoim kwiatem…”
Nasz wielki rodak w tych pięknych słowach przypomina nam, ze Pan Bóg może do nas przemawiać przez absolutnie każdy znak. Problem jest w tym, że dzisiaj rozdzieliliśmy nadprzyrodzoność od przyrodzoności tak dalece, że w ogóle zarzucamy wymiar nadprzyrodzony i próbujemy wszystko interpretować naturalistycznie i scjentystycznie.
Z drugiej strony rzeczywiście w wyniku tego procesu kreujemy cuda, które są najczęściej wytworami naszych rąk. To się przejawia w naszym języku, chociażby kiedy mówimy, że jakiś wytwór jest cudowny, boski, wszystkomogący etc. A więc tworzymy sferę cudowności tam, gdzie jej nie ma, bo jest dziełem człowieka. Natomiast tam, gdzie mamy do czynienia z faktycznym działaniem Boga przemawiającego do nas przez cuda, zamykamy wzrok na to Jego działanie.
Odnoszę wrażenie, że jeśli chodzi o cuda większość myśli, że aby do nich doszło, to muszą zostać złamane prawa natury, prawa fizyki etc. Kościół katolicki uczy nas, że Pan Bóg nie łamie praw, jakie nadał światu i Wszechświatowi. Gdyby tak było byłby Bogiem niezrozumiałym, ponieważ z jednej strony byłby On stwórcą obdarzonych intelektem ludzi oraz Wszechświata z tymże intelektem sprzecznym, którego nie da się zrozumieć, bo nieustannie wszystko się w nim zmienia. Kościół głosi, że prawa fizyki, prawa natury nie zostają przez Boga złamane, tylko jakby zawieszone na ten jeden moment, na tę jedną chwilę, aby dokonał się cud…
Dokładnie! Pan Bóg nie zmienia tego, co sam stworzył. Może zatrzymać, może zawiesić, ale istota stworzonego przez Pana Boga świata pozostaje ta sama. Rzeczą fundamentalnie ważną jest zdolność naszej interpretacji tej rzeczywistości, zdolność otwierania się na znaki, które powinny prowadzić nas do Pana Boga, bo są one wyciągniętą przez Boga ręką w naszą stronę i dają nam szansę zbliżenia się do niego.
Jak w związku z tym interpretować, jak rozeznawać cuda, żeby zbliżyć się do Stwórcy? Pytam, ponieważ coraz częściej słyszymy głosy, że wielcy święci Kościoła, którzy wstawiali się u Zbawiciela za swego życia o uzdrowienie jakiejś osoby dzisiaj są atakowani. „To nie był żaden cud. Po prostu choroba ustąpiła”, mówią wrogowie Kościoła, albo po prostu twierdzą, że ktoś został wyleczony. Wyleczenie nie może być w związku z tym cudem?
Aż prosi się, żeby odpowiadając na Pana pytanie przywołać scenę z Ewangelii, w której Chrystus Pan dokonuje cudu przywrócenia wzroku niewidomemu. Zbawiciel czyni to wielokrotnie na kartach Ewangelii, ale raz robi to w sposób dość specyficzny: bierze ślinę, robi z niej błoto i nakłada na oczy niewidomego, po czym wykonuje pewien gest, wypowiada pewne słowa. Można powiedzieć: może to była jakaś forma terapii, może to było jakieś leczenie, jakaś błotna kuracja. Ktoś może szukać tutaj czynności czysto medycznych, czysto terapeutycznych, ale w rękach Boga ta „czynność medyczna” staje się dotykiem Jego Łaski. Ona staje się po prostu Jego działaniem. Skoro to jest Boże działanie, to mamy do czynienia z cudem.
Pan Bóg może do nas przemawiać na różne sposoby. Pozwoli Pan, że wspomnę moje osobiste doświadczenie, które dla 99,9 proc. osób będzie czymś naturalnym i banalnym.
Na pierwszym roku po przyjściu do seminarium, po nowicjacie, dostałem kartę wcielenia do jednostki wojskowej. Bardzo się tego bałem. Wracając z komisji uzupełnień jechałem tramwajem. Miałem łzy w oczach, głowę opuszczoną i gorąco się modliłem. Działo się to w rocznicę założenia przez Świętego Maksymiliana Kolbego Milicji Niepokalanej, więc za jego przyczyną modliłem się do Stwórcy o pomoc.
W pewnym momencie tramwaj przyhamował. Podniosłem głowę. Na przeciwko mnie stała figura Matki Bożej Niepokalanej. Ona tam stała i stoi, bo jest to figura przy klasztorze jednego ze zgromadzeń żeńskich w Poznaniu, ale dla mnie był to wyraźny cud. Pan Bóg dał mi wyraźny znak Swej opieki, kiedy tramwaj zatrzymał się w taki sposób, że stałem twarzą w twarz z Maryją. Rzeczywiście potem kartę wcielenia do LWP wycofano.
Dla mnie przy wszystkich działaniach, jakie były podejmowane przez moim przełożonych, zwłaszcza przez śp. biskupa Stefanka, który zaangażował się w tę sprawę – niezależnie od nich dla mnie podstawowym, najkrótszym opisem tej rzeczywistości jest stwierdzenie, że to Pan Bóg wówczas zadziałał za wstawiennictwem Świętego Maksymiliana Kolbego i Niepokalanej i dzięki temu zostałem uchroniony od dwóch lat koszmarnej wyrwy w życiorysie.
Piękna historia, Księże profesorze, i założę się, że takich historii każdy mógłby nam opowiedzieć wiele. Niestety żyjemy w czasach, w których cud musi, ale to absolutnie musi być czymś spektakularnym jak „Cud Słońca” w Fatimie, bo inaczej ludzie powiedzą jak Święty Tomasz Apostoł „Nie uwierzę”.
Przywołany przez Pana „Cud Słońca” w Fatimie jest udokumentowany, widziały go tysiące osób, ale nie zmieniło to w sposób deterministyczny wiary w świecie, nawet u części ludzi, którzy byli jego świadkami.
To nie jest tak, że Pan Bóg poprzez cud nas do czegoś przymusza. Cud jest pomocą! Pomocą w tym niesamowicie wolnym dialogu człowieka ze Stwórcą, który tworzy przestrzeń wiary. A więc żaden cud nie zdeterminuje człowieka do wiary, jeśli on sam tego nie chce, jeśli nie otworzy się na Łaskę Zbawiciela.
Możemy mieć niezwykle spektakularne cuda, które działy się i dzieją się na naszych oczach. Takim cudem było odzyskanie przez Polskę niepodległości. Takim cudem było pokonanie Armii Czerwonej pod Warszawą. Takim cudem był upadek komunizmu. Było ich naprawdę wiele. Dla racjonalnie myślącego człowieka jest to Boże działanie, jest to cud.
Pozwoli Pan, że zatrzymam się na moment właśnie przy upadku komunizmu i przy tym, co działo i dzieje się w Polsce po 1989 roku. Podkreślam raz jeszcze: dla racjonalnie myślącego człowieka był to cud. Czy to sprawiło, że Polska jeszcze mocniej się nawróciła i stanęła po stronie Ewangelii? Dzisiaj obserwujemy jak bardzo wielu katolików w czasach PRL-u zaangażowanych w działalność opozycyjną, gromadzących się w Kościele, słuchających w Bogu natchnienia i azylu wolności radykalnie walczy z Bogiem, Kościołem i Ewangelią, wzywa do mordowania nienarodzonych dzieci, usuwania krzyży z przestrzeni publicznej, promocji dewiacji etc. To pokazuje, że cud jest szansą, ale jest to szansa, która może pozostać niewykorzystana, a nawet może zostać utracona. Obojętnie, czy będzie to cud spektakularny czy bardzo intymny i osobisty poprzez który Pan Bóg przemawia konkretnie do mnie.
Wydaje mi się, że dobrze w tym miejscu zacytować fragment Ewangelii o spotkaniu Zmartwychwstałego Pana Jezusa ze Świętym Tomaszem Apostołem:
„A po ośmiu dniach, kiedy uczniowie Jego byli znowu wewnątrz domu i Tomasz z nimi, Jezus przyszedł, choć drzwi były zamknięte, stanął pośrodku i rzekł: «Pokój wam!» Następnie rzekł do Tomasza: «Podnieś tutaj swój palec i zobacz moje ręce. Podnieś rękę i włóż w mój bok, i nie bądź niedowiarkiem, lecz wierzącym». Tomasz w odpowiedzi rzekł do Niego: «Pan mój i Bóg mój!» Powiedział mu Jezus: «Uwierzyłeś dlatego, że Mnie ujrzałeś? Błogosławieni, którzy nie widzieli, a uwierzyli»”.
No właśnie! „BŁOGOSŁAWIENI, KTÓRZY NIE WIDZIELI, A UWIERZYLI”. Pan Bóg nawet w sytuacji opisanej w tym błogosławieństwie daje nam pewne znaki. To nie jest przecież ujrzenie Boga twarzą w twarz. To nie jest wizja bezpośrednia. To są pewne znaki Bożej pedagogii i Bożej pomocy, która prowadzi nas do spotkania i poznania Stwórcy.
W ostatnich latach mieliśmy w Polsce dwa wielkie Cuda Eucharystyczne. Jeżeli ktoś nie wierzy w realną obecność Chrystusa w Najświętszym Sakramencie, to w Polsce ma na to realne dowody. Mimo to Polska jest krajem, w którym najszybciej spada liczba osób wierzących w realną obecność Chrystusa w Eucharystii…
To bardzo ważna sprawa, godna głębszej analizy. Zacząłbym bardzo ogólnie od przypomnienia, że od wieków mamy do czynienia z jednej strony z Bogiem, który przemawia przez wszystko, a z drugiej strony z człowiekiem, który wciąż wątpi.
Przypomnijmy sobie dzieje wyjścia z niewoli egipskiej i te wszystkie znaki, które Pan Bóg czynił, jak rozstąpienie wód Morza Czerwonego, jak ochrona narodu wybranego etc. Z czym zaś mieliśmy do czynienia po stronie Żydów? Ze sceptycyzmem posuniętym aż do niewiary, które ogarnęły nie tylko – przepraszam za wyrażenie – „szary lud”, ale również samych przywódców religijnych w tym samego Mojżesza.
To jest właśnie ten fakt, który pokazuje dramat wolności człowieka i nieustanne zmaganie miłości i cierpliwości Pana Boga z tą wolnością.
Jeśli zaś chodzi o cuda eucharystyczne: skoro są to znaki, to muszą one być odpowiedzią na pewną konkretną rzeczywistość. My rzeczywiście mamy dzisiaj do czynienia z ogromnym problemem banalizacji Eucharystii, ze znieważaniem Najświętszego Sakramentu, z aktami profanacji, z aktami świętokradczego i bluźnierczego przyjmowania Najświętszego Sakramentu przez ludzi, którzy są poza Kościołem. Mamy przypadki banalizacji Najświętszej Ofiary w postaci profanacji Mszy Świętej i właśnie dlatego Pan Bóg przypomina nam o Swojej realnej obecności w Najświętszym Sakramencie, żeby pobudzić nas do wiary, nawrócenia i pokuty.
Pozwoli Ksiądz profesor, że zacytuję fragment eseju Pana Tomasza Grzybowskiego – profesora nauk medycznych, kierownika uniwersyteckiej jednostki zajmującej się medycyną sądową:
„Sakrament Eucharystii został ustanowiony i przekazany Apostołom przez samego Chrystusa i dlatego nikt nie może do niego już nic dodać. W istocie święci, którym zdarzało się doświadczenie niezwykłych okoliczności towarzyszących sprawowaniu Mszy Świętej nie mieli przecież na temat Eucharystii innej wiary od tej, którą Chrystus przekazał Kościołowi. Dlatego też Święty Ludwik IX, król Francji, którego otoczenie zachęcało do zobaczenia domniemanego cudu eucharystycznego w jednym z kościołów miał odpowiedzieć, że wystarczy mu słowo Chrystusa, aby wierzyć w Jego obecność w Eucharystii. Na łożu śmierci natomiast Święty ten zapytany, czy wierzy, że w Hostii Świętej jest obecny sam Pan Jezus odrzekł: Wierzę nie mniej silnie, jak gdybym widział Pana w ten czas, gdy w obecności Apostołów wstępował do nieba”.
Piękne słowa wielkiego króla Francji. Obecnie mamy do czynienia z wieloma pielgrzymkami i zwykłymi wycieczkami do miejsc cudów eucharystycznych. Zastanawiam się, ile z osób, które udaje się do takich miejsc chce oddać cześć Chrystusowi obecnemu w Najświętszym Sakramencie, a ile zobaczyć „coś spektakularnego”…
Oczywiście, że motywacje tych pielgrzymek czy wycieczek są bardzo różne. Jest oczywiście jakaś tęsknota w gonitwie za sensacją i czymś nadzwyczajnym, ale tak jak widzimy w zacytowanych przez Pana słowach Świętego Ludwika IX, są ludzie głębokiej wiary, którym wystarczy Konsekrowana Hostia w czasie Mszy Świętej, czyli największy cud świata jakim jest przemiana Chleba w Ciało Pańskie i Wina w Krew Pańską. To doświadczenie Eucharystii jest dla takich ludzi wystarczające. Wystarczająca jest dla nich adoracja Najświętszego Sakramentu.
Są jednak także ludzie, którzy przy swoim sceptycyzmie potrzebują „włożenia ręki do boku Chrystusa”. Dla takich ludzi cuda eucharystyczne mogą być i zapewne są wielką pomocą.
Są wreszcie ludzie, którzy podążają za sensacją i skupiają swoją uwagę tak dalece na tej sensacji, że zapominają, iż istotą tego wydarzenia, z jakim się spotykają, nie jest sensacja, tylko cud objawiający żywą obecność Boga.
Te grupy występują z tej racji, że jesteśmy tak bardzo zróżnicowani, że mamy tak zróżnicowaną wiarę i wrażliwość duchową, że mamy tak zróżnicowaną rozumność, czy też brak rozumności, który niestety się tutaj pojawia.
Kontynuując tę kwestię: wielu ludzi udaje się w różne cudowne miejsca, przed różne cudowne obrazy, do różnych cudownych źródeł, aby prosić Maryję, Świętych Kościoła etc. o wstawiennictwo, o uzdrowienie, o rozwiązanie jakiejś trudnej, beznadziejnej sprawy. Ja oczywiście nie odmawiam im wiary ani zaangażowania, ale moim zdaniem wytwarzana jest atmosfera, że to obraz kogoś uzdrowi. Obraz, a nie Pan Bóg…
Na pewno tak się może dziać i zapewne tak się dzieje. Tutaj wkraczamy w przestrzeń, która jest zawsze podstawowa i fundamentalna. Mam tu na myśli wychowanie w wierze i rozwój wiary. To jest kwestia mądrego duszpasterstwa, które powinno przypominać, że my nie czcimy wody z cudownego źródła, tylko czcimy Boga w Trójcy Jedynego, który jest Świętym nad Świętymi, który jest Źródłem wszelkiej Świętości.
Z drugiej strony Pan Bóg w całej swojej wrażliwości dla naszej indywidualności, dla naszych cech charakteru dopuścił do tego, że mamy tak wielkie bogactwo wyobrażeń Matki Bożej i wyobrażeń Świętych, które różnymi drogami, czasem krótszymi, czasem dłuższymi prowadzą nas do Stwórcy. Na pewno jednak rzeczą podstawową jest to, żeby odróżniać i dostrzegać, co jest istotą przedmiotu kultu. Nie jest nią obraz, nie jest mniej lub bardziej udane dzieło sztuki, ale tą istotą jest żywa postać świętego, żywa postać świętej, które prowadzą nas do Pana Boga.
W pierwszym roku mojego kapłaństwa rozmawiałem z pewnym schorowanym człowiekiem, samotnie wychowującym syna. Przyszedł on do mnie po radę na temat pielgrzymki do jednego z sanktuariów maryjnych o rosnącej wówczas popularności. Powiedział mi, że był kilkukrotnie na Jasnej Górze, ale teraz ze względu na to, że jest jakieś nowe sanktuarium, bardzo popularne, to zastanawia się, czy się tam udać.
W czasie tej rozmowy, zanim zdążyłem cokolwiek mu powiedzieć, usłyszałem od niego: „Proszę Księdza, tak sobie myślę: skoro ja wierzę, skoro byłem już u Matki Bożej prosić o wstawiennictwo, to gdyby Pan Bóg chciał mnie uzdrowić, to miał ku temu niejedną okazję, więc może moim powołaniem jest życie w niepełnosprawności, opieka nad synem i może w tym właśnie muszę trwać?”.
Przyznam się, że była to jedna z rozmów, które postawiły mnie do pionu. Stoję na baczność przed mądrością tego człowieka i przed wielkością jego wiary. To jest dla mnie przykład, który zawsze będę pamiętał.
Ta gonitwa za sensacjami, za cudownościami, za jakimiś nowymi i modnymi wydarzeniami, rodzi bardzo dużo wątpliwości. A jeżeli to zostaje jeszcze bardzo mocno skomercjalizowane, no to nie trzeba już rozwijać myśli, że te wątpliwości się powiększają.
Kościół uczy nas, że „Pan Bóg daje nam tyle, ile jesteśmy w stanie udźwignąć”. Wielu z nas czasem o tym zapomina – jestem jednym z nich – i albo szuka ucieczki, albo cudu, a nie modlitwy…
Otóż to! Jednym z naszych błędów, a nawet grzechów, jest fałszywy kreatywizm w tym sensie, że z jednej strony szukamy sobie dodatkowych umartwień, jakichś atrakcyjnych sposobów duchowości, a tymczasem najbardziej sensownym przeżywaniem duchowości jest przyjmowanie tej rzeczywistości, którą Pan Bóg nam daje. Przyjmowanie jej w głębokim zawierzeniu. Naprawdę z tego czasu, który Pan Bóg nam daje, i który jest czasem z jednej strony trudnym, a z drugiej pięknym, możemy przekonać się o wielkości Boga, możemy przylgnąć do Krzyża, który On nam proponuje na miarę naszych możliwości i można jednocześnie odkrywać siłę, ufność i nadzieję, których także Pan Bóg nam nie skąpi.
Zacytuję tutaj Norwida, który w jednym ze swoich wierszy pisał:
„W tej powszedniości o, jakże tu wiele
Mistycznych rzeczy i nieodgadnionych,
Maleńkich, jako światełka w kościele
Na dzień, za dusze święcon pogrzebionych,
Czerwoną iskrą drżących chwilkę jedną
Przez to, że za dnia świeci nad powszedną…”
Nie szukajmy poza tą powszedniością, tylko dostrzeżmy Boga obecnego w naszej codzienności.
Bóg zapłać za rozmowę.
Tomasz D. Kolanek