Internet pozwala na dostęp do informacji i komentarzy z całego świata. W przeciwieństwie do mediów tradycyjnych, umożliwia też każdemu na wyrażanie swej opinii bez pośrednictwa wydawców i redaktorów. Nasila się chaos, ale i wolność. Jednak stosowane przez internetowych gigantów algorytmy sprawiają, że ta ostatnia staje się ułudą. W imię lepszego dostosowania do naszych zainteresowań zamykają nas bańkach osób myślących, czujących i zachowujących się tak samo.
4 lata temu – 2016 rok. Świat niby podobny, a jakże różny od naszego. Ku zdumieniu analityków, badaczy, elit medialnych fotel prezydenta Stanów Zjednoczonych obejmuje niepoprawny politycznie biznesmen Donald Trump. Celebryci przecierają oczy ze zdumienia. Analitycy marszczą brwi z niedowierzaniem. Gadające głowy tracą mowę. Jak to? – zapytują. Wszak wszyscy nasi znajomi mówili jednoznacznie – tylko Hilary. Zwycięstwo miała w kieszeni. Przecież nikt nie mógł poprzeć Trumpa.
Wesprzyj nas już teraz!
Nikt…
No właśnie nikt z drobnego wycinka osób, z którymi kontaktujemy się na co dzień i obserwujemy w internecie – a nie z całego narodu amerykańskiego. Ale nie śmiejmy się z lewicowych mądrych głów w USA. Po prostu znaleźli się oni w bańce filtrującej, podobnie jak ogromna masa internautów. O co chodzi? Pokażmy na przykładzie. Działacz społeczny Eli Pariser na łamach prezentacji TED zauważył, że pewnego dnia Facebook wykasował linki do jego konserwatywnych znajomych. Pariser częściej klikał bowiem w strony polecane przez lewicowców.
Czy to problem tylko zalogowanych na Facebooku? Czy po wylogowaniu odzyskujemy wolność? Odpowiedź brzmi: nie. Wszak jak zauważył Pariser, istnieje 57 wskaźników, używanych przez Google podczas podpowiadania wyników wyszukiwania – choćby lokalizacja czy rodzaj używanego komputera. Personalizacji dokonuje także szereg firm, a jak powiedział kiedyś Eric Schmidt z Google, w przyszłości ciężko będzie oglądać czy konsumować jakąkolwiek niespersonalizowaną treść. Algorytmy zastępują w pewnym sensie redaktorów i wydawców, dawnych strażników treści. To od nich zależy, co czytamy czy oglądamy. Wpływ algorytmów na nasz sposób myślenia jest więc niebagatelny, a człowiekowi trudno się przed nim obronić. Mechanizmy te znają go niemal lepiej niż on sam. Cóż, jak zauważył Arthur C. Clarke „każda wystarczająco zaawansowana technologia jest nieodróżnialna od magii”.
Świat mediów społecznościowych i baniek filtrujących to zadziwiająca mieszanka hipernowoczesności z quasi-magicznymi rytuałami plemiennymi – takimi jak gromadne potępianie inaczej myślących. Ten cybertrybalizm prowadzi do neobarbarzyństwa. I w efekcie do zubożenia człowieka. Jednak problem wykracza poza jednostkową psychologię i generuje poważne problemy społeczne. Szczególnie w obecnym systemie politycznym zakładającym pewne kompetencje społeczne i intelektualne u obywateli. Jak bowiem zauważają Engin Bozdag i Jeroen van den Hoven na łamach pisma „Ethics and Information Technology”, internauci zamykają się w tzw. bańkach filtrujących – grupkach podobnych sobie osób i portali. Prowadzi to do zawężenia horyzontów i zamknięcia na osoby o innym światopoglądzie. „W przypadku politycznej informacji może to prowadzić do sytuacji, w której użytkownik nigdy nie dostrzega odmiennych światopoglądów w kwestiach politycznych i moralnych. […] To odbija się w konsekwencji na jakości poznawczej informacji, ze szkodą dla różnorodności perspektyw i dyskursu publicznego” – twierdzą Bozdag i Hoven. Oto ładne określenie głupoty.
Bańki filtrujące prowadzą zatem do ograniczenia wolności wyboru obywateli i ich autonomii. Brak „narażenia” na inne opinie pogłębia ignorancję. Sprawia, że nie tylko nie przyjmiemy zdania przeciwnika, lecz również nie udoskonalimy naszej argumentacji. Tymczasem konflikt, dyskusja czy polemika stanowią – choćby zdaniem zwolenników tzw. demokracji agonistycznej – element niezwykle istotny do dobrego działania mechanizmu politycznego. I trudno się z tym nie zgodzić. W systemie totalitarnym nie ma bowiem sporu. Nie ma jednak również wolności.
Co więcej, usunięcie politycznych przeciwników z pola widzenia wbrew pozorom nie zwiększy wzajemnej sympatii. Człowiek pewny, że wszyscy jego znajomi, wszyscy dobrzy ludzie podzielają jego przekonania, gdy natrafi na osobę inaczej myślącą, uzna ją za dziwadło lub człowieka złej woli. Stwierdzi, że zamiast na argumenty (których często brak) zasługuje on wyłącznie na agresję lub atak osobisty. W efekcie „dyskusja” w mediach społecznościowych pomiędzy członkami różnych baniek sprowadzi się do wyzwisk.
Zatem gdy współcześnie dochodzi już do zderzenia osób o odmiennych światopoglądach, przybiera ono często formy mniej lub bardziej prymitywnego obrażania. Ten werbalny brutalizm natrafia na tak zwane pokolenie śnieżynek, cechujące się nadmierną wrażliwością. Mechanizm psychologiczny skłania śnieżynki do dalszego zamknięcia się na świat, głębszego pogrążenia się w swej bańce i silniejszego potępienia osób inaczej myślących.
Czy da się wyjść z bańki?
Istnieją różne metody opuszczenia bańki. Ot, choćby nawyk czytania opinii znajomych, publicystów i dziennikarzy o sprzecznych z naszymi opiniach. Albo lektura książek ponadczasowych, wolnych od chwilowych wahań opinii. Co, gdy kusi nas wzięcie wówczas telefonu? Dobrym rozwiązaniem jest skorzystanie z metody przedstawionej w netflixowej produkcji „Social Dillema” Jeffa Orlowskiego i tymczasowe odstawienie telefonu. Całkowite odcięcie się od nowych technologii jest w dzisiejszym świecie trudne i mimo wszystko niekoniecznie pożądane. Lepiej postawić na umiar.
Z kolei wspomniany wcześniej Pariser zasugerował niewyrażanie zgody na cookies, czyszczenie historii przeglądania czy używanie trybu incognito. Inne rozwiązania to wpisywanie na chybił trafił wyników wyszukiwania. Jednak zdaniem Engin Bozdaga i Jeroen van den Hovena to rozwiązanie dość toporne. Istnieją jednak inne. Ot, choćby dodatek do wyszukiwarki śledzący nawyki czytelnicze użytkowników i pokazujący ich uprzedzenia (na przykład korzystanie wyłącznie z prawicowych lub wyłącznie lewicowych portali). Albo inny dodatek (booble) pozwalający na porównywanie rezultatów wyszukiwania z wynikami innych osób wpisujących to samo hasło. Chodzi o uświadomienie tego, jak dalece posunięta jest personalizacja w Google. Z kolei narzędzie wykonane przez Sayooran Nagulendręa i Julitę Vassileva pomaga w zwizualizowaniu metod działania bańki filtrującej w sieciach społecznościowych. Chodzi nie tylko o uświadomienie zawartości bańki (znajomi z social media), lecz również pokazanie metod jej opuszczenia.
To opuszczenie często nie będzie łatwe. Wszak zjawisko bańki informacyjnej przypomina platońską jaskinię. Uwięzieni w niej ludzie przykuci kajdanami żyją w świecie cieni-iluzji i dają sobie bezwartościowe nagrody (lajki) za wyrażenie właściwych – w tym świecie cieni – poglądów. Wyciągnięcie ich z jaskini, aby ujrzeli świat w świetle słońca, w jego pełnej różnorodności sprawia ból. Pewnie dlatego tak wielu uważa, że lepiej tkwić w bańce. Na pewno wygodniej.
Marcin Jendrzejczak