Kiedyś popkultura zachwycała się superbohaterami, którzy zdecydowanie rozprawiali się z groźnymi przestępcami. I kto wówczas pomyślałby, że niebawem świat będzie zachwycał się tymi ostatnimi – potworami w ludzkiej skórze.
Film „Joker” został okrzyknięty arcydziełem, genialnym obrazem interpretowanym na różne sposoby. Faktycznie: to znakomicie opowiedziana historia chorego umysłowo człowieka, który z fajtłapy i totalnego outsidera staje się nie tylko okrutnym zbrodniarzem, ale idolem uciśnionych mas. Spuśćmy jednak zasłonę milczenia na kolejną produkcję, w której twórcy kina w bardzo prymitywny sposób leczą swoje kompleksy względem współczesnych obywateli państw zachodu, buntujących się często bezładnie przeciwko wszechwładnym elitom. Nie jest to wątek wart analizy. Warto przyjrzeć się natomiast temu, w jak bardzo przewrotny sposób – nie pierwszy już raz – popkultura każe nam zachwycać się zwyrodnialcami.
Wesprzyj nas już teraz!
Zachwyt, ale dlaczego?
Popkulturowe wielkie opowiastki o superbohaterach dawno już zmieniły swój charakter. Mrocznego, ale przecież twardego jak skała Batmana Tima Burtona zastąpił człowiek-nietoperz o kruchej psychice, podnoszący się z depresji, mierzący z własną przeszłością, uczuciowy i wrażliwy. Ot, superbohater na miarę współczesnych czasów, pełen niuansów i obaw. Jak James Bond grany przez Daniela Craiga czy Superman Hanry’ego Cavilla. Te konwencje są w pewien sposób zrozumiałe, a na pewno fascynujące z punktu widzenia kinomana, choć akurat uczłowieczony kosmita Superman udał się conajmniej średnio.
Jednak skłonność do dzielenia superwłosów na czworo, z czasem zaprowadziła luminarzy amerykańskiego kina rozrywkowego do ryzykownych wniosków: a gdyby tak wciągnąć widza w znacznie bardziej mroczną grę z psychopatami, którzy dotąd znani byli przede wszystkim jako ci, którzy mają siać zamęt a nawet chaos, by po kilkudziesięciu minutach napawania się dominacją, polec z rąk obrońcy uciśnionych? Może zatem warto wreszcie pochylić się nad tym, co siedzi w głowie szaleńca? Zło, co uwielbiają zresztą podkreślać aktorzy odgrywający czarne charaktery, jest znacznie bardziej fascynujące niż dobro.
To przekonanie o fascynującym okrucieństwie widać chociażby po takich telewizyjnych produkcjach, jak „Mindhunter”, którego twórcy uczynili z krwiożerczych psychopatów iście fascynujące osobowości. Nie, nie dobre, ale do szpiku złe i właśnie dlatego pociągające. Ciekawy zabieg, nieprawdaż? Na drugim biegunie majaczy nam z kolei sam szatan, który w serialu „Lucyfer” stał się nowym superbohaterem z piekła rodem. Odpowiedzialny za całe zło tego świata demon w roli nowego herosa… Jakże wiele zmieniło się od czasów, gdy pragmatyczny pan Twardowski podpisał cyrograf, by następnie postawiony przed groźbą wiecznego potępienia, wyprowadzić w pole złego ducha.
Na dużym ekranie swoją fascynację złem prezentują nam twórcy kolejnej części „Czarownicy”, gdzie baśniowy czarny charakter, staje się nagle zagubioną kobietą, która w dodatku – tego film nie ukrywa – jest po prostu diablicą, otoczoną piekielną zgrają.
Gdy czarownica w osobie Angeliny Jolie uwodzi na ekranie dzieci, dorośli udają się na „Jokera” i otrzymują obraz genialny, znakomicie opowiedziany, z wybitnym – naprawdę wybitnym! – Jaoqulinem Pheonixem w roli głównej, ale też przerażająco mroczny. Gdy już ostygniemy z pierwszych emocji po ostatniej, wstrząsającej zresztą, scenie, gdy w kinie rozbłysną nieśmiało bladożółte światła, zachwycamy się odtwórcą tytułowej roli, który dał popis wszechczasów, kręcimy z niedowierzaniem głową, jak znakomicie została opowiedziana ta historia, jak świetnie prowadzony był bohater, jak doskonale reżyser operował suspensem, przeciągał dialogi, by po chwili podkręcić akcję, jak mylił tropy, zmieniając cele okrutnych mordów i wreszcie jak umiejętnie operował realizmem i groteską… a jednak na koniec pojawia się niepokojące pytanie: ale po co to wszystko? Dlaczego? Czy naprawdę musimy przenikać do chorego umysłu psychopaty? Owszem, kino to rozrywka, ale przecież także dorobek kultury, materialny wytwór człowieka naszych czasów. Jak przez pryzmat „Jokera” na nasze czasy spojrzą kolejne pokolenia? Czy to naprawdę obraz wart pozostawienia go dla potomnych?
Dobro jest nudne
Tak, dobro jest nudne… te słowa często słyszmy z ust tych samych aktorów, którzy zachwycają się możliwością tworzenia mrocznych charakterów. To także słowa wypowiadane przez satanistycznego piosenkarza, Adama Darskiego, uwielbiającego podkreślać, jak znakomitą „figurą artystyczną” jest szatan.
No tak, zło fascynuje. Gdyby tak nie było, szatańskie podstępy na nic by się zdały. Zło obdarowuje nas wykrzywionym obrazem wolności, rozumianej jako prawo robienia wszystkiego, przekraczania kolejnych barier. Dla każdego człowieka jest to czarująca perspektywa. Przecież Raskolnikow właśnie dlatego zabił, by poszerzyć granice wolności, wynieść się ponad przeciętność, dać sobie prawo do bycia kimś więcej, niż szarym śmiertelnikiem.
W tym kontekście zbrodnia to oczywiście rozwiązanie ostateczne. Ale przecież przełamywanie barier to także wiele innych występków w życiu codziennym, związanych przede wszystkim z odrzuceniem odpowiedzialności za drugiego człowieka, zakwestionowaniem zobowiązań, słowem: z uwolnieniem się od „uciążliwych” zasad moralnych. Jest w tym pewien zamysł globalny: człowiek wyzwolony staje się idealnym konsumentem, przeżerającym popkulturową pulpę. W jakiś sposób widzimy to także w „Jokerze”. Ostatnim aktem tryumfu zbrodniarza stało się zaproszenie do telewizyjnego show na wyraźne żądanie zafascynowanych nim widzów. Eskalacja emocji, rozbudzone pragnienia, konsumpcja, dająca ułudę zaspokojenia. A potem kolejne uczucie pragnienia, kolejna chęć zaspokojenia… Bariery zostają przełamane. W tym szalonym pędzie, znudzeni dobrem i zafascynowani złem, zapominamy jednak, że skoro jest zbrodnia, musi być i kara. O ile jednak dobro nudzi twórców kina, o tyle kara zdaje się w ogóle nie zajmować ich uwagi. I na tym też polega bieda współczesnego człowieka.
Tomasz Figura