Współczesne kino to nie tylko filmy erotyczne czy też wydumane dziełka sączące lewicową wizję świata. Coraz popularniejsze stają się obrazy ukazujące walkę bohaterskich jednostek z totalitarnym państwem wcielającym w życie ponure idee ateizmu, kolektywizmu czy egalitaryzmu. Przykładem są choćby „Dawca pamięci”, „Igrzyska śmierci” czy „Niezgodna”. Filmy, które powstały na kanwie powieści łączy dystopijna tematyka.
Niedawno wprowadzony do kin film „Dawca Pamięci” to ekranizacja powieści Lois Lowry pod tym samym tytułem. Przedstawia zmagania kilkunastoletniego Jonasa, który żyje w (anty)utopijnym świecie przyszłości. Świat ten jest spełnieniem snów lewicowych – choć nie tylko – marzycieli. Tym, co go charakteryzuje jest jednorodność, kolektywizm i egalitaryzm. Nie ma w nim miejsca ani na tradycję, ani na rodzinę, ani na własność. Ubiór i jedzenie racjonowane są odgórnie przez państwo. Dzieci zostają poczęte metodą przypominającą in vitro i nie mieszkają z biologicznymi rodzinami. Są natomiast przydzielane do tzw. jednostek rodzinnych.
Wesprzyj nas już teraz!
Cena wolności, cena miłości
Reżyser pokazuje, do czego prowadzi konsekwentny egalitaryzm. Wszystkie budynki są jednakowe i zbudowane na idealnie równym planie. Życie jest całkowicie zorganizowane przez społeczność. Każda aktywność – sen, rozrywka, praca – ma swój ściśle określony czas, niczym w wielkim zakonie, do którego przynależeć muszą wszyscy. Głosy z megafonów przypominają o tym, co w danej chwili mają robić obywatele, kontrolują i upominają w przypadku łamania zasad. Szarzy ludzie muszą brać codzienne zastrzyki, które zagłuszają w nich uczucia i uniemożliwiają rozpoznawanie kolorów. Miłość jest tu czymś nieznanym, sprzecznym z tzw. precyzją językową. W świecie tym nie ma religii. Zastępują ją świeckie ceremonie, a znajomość przeszłości jest przywilejem tytułowego dawcy pamięci.
Tylko on, a także jego następca – wspomniany Jonas mają wgląd w minione czasy – zarówno poprzez książki, jak i specjalną technikę odczytywania wspomnień. To dzięki nim Jonas odkrywa piękno i miłość, ale także mroczne aspekty przeszłości – wojny czy głód. Utopia i ścisła kontrola społeczna służą właśnie wyeliminowaniu tego zła. Czy jednak cena, którą przychodzi za to zapłacić nie jest zbyt wysoka? Tak twierdzi filmowa przywódczyni państwa. Jednak tytułowy dawca pamięci pozwala sobie na odmienne zdanie, twierdząc, że istnienie „miłości, nadziei i wiary” jest bezcenne. Dyskusja tych dwojga nasuwa na myśl debaty teologiczne. Ateiści, podobnie jak wspomniana przywódczyni także twierdzą, że dobry Stwórca nie mógłby dać wolności człowiekowi i dopuścić zła. Jednak wymowa filmu jest inna. Wskazuje na cierpienie jako cenę, którą warto zapłacić za wolność i miłość. Fakt, że przesłanie to, choć niedosłownie, znalazło się w hollywoodzkim blockbusterze, może tylko cieszyć.
Krwawy „Big Brother”
Pod pewnymi względami podobny do „Dawcy pamięci” jest film „Igrzyska Śmierci” wyreżyserowany przez Gary’ego Rossa. Powstał również na kanwie powieści pod tym samym tytułem, autorstwa Suzanne Collins. Zarówno pierwsza (z 2012 r.), jak i druga, o rok młodsza część obrazu („Igrzyska śmierci – w pierścieniu ognia”) stały się światowymi hitami, popularnymi zwłaszcza wśród ludzi młodych. Obydwie opowiadają o młodej, wrażliwej, a przy tym dzielnej bohaterce Katniss. Jest ona zmuszana do brania udziału w brutalnych igrzyskach – tytułowych hunger games, których uczestnicy mają ze sobą walczyć i ginąć jako ofiary na rzecz państwa. Przetrwać ma tylko zwycięzca. Choć władza oczekuje od Katniss bezwzględności i respektowania zasad, wybiera ona inne rozwiązania, kierując się ludzkimi odruchami przyjaźni oraz pragnieniem zachowania niezależności.
W filmie zarysowana jest wizja państwa powstałego na gruzach Stanów Zjednoczonych. Jego mieszkańcy żyją w trzynastu przypominających obozy koncentracyjne dystryktach otoczonych drutem kolczastym pod napięciem, a ich zadanie ogranicza się do ekonomicznego utrzymywania uprzywilejowanej elity. To państwo jest swego rodzaju amalgamatem trzech dominujących w XX wieku systemów: faszyzmu, komunizmu i demoliberalizmu. Z tego pierwszego wzięto kult brutalności i symbolikę, z drugiego zaś kolektywistyczną gospodarkę (np. przydziały żywności). Jednak twórcy nie oszczędzili także demoliberalizmu. Same igrzyska nasuwają na myśl reality show, w których przestają obowiązywać zasady moralne, a ważniejsza jest popularność i sława. Z pozoru wszystko musi w nich wyglądać pięknie. Idący w większości na śmierć uczestnicy ze sztucznymi uśmiechami i odziani w piękne stroje biorą udział w pełnej przepychu ceremonii otwarcia. Dowożeni są luksusowymi pociągami, w których muszą „imprezować”, pić i jeść wykwintne potrawy. Igrzyska służą tu jako narzędzie kontroli społecznej. Mają na celu odwrócenie uwagi od rzeczywistości, w której biedni zamknięci w „dystryktach” obywatele żyją w nędzy i pozbawieni są swobód obywatelskich.
Na 21 listopada br. zapowiedziana jest trzecia część filmowej sagi „Igrzyska Śmierci – Kosogłos” – także na podstawie książki Collins. Zapewne i ona zgromadzi liczną, zwłaszcza młodą widownię, chętną do ujrzenia walki indywidualistów z totalitarnym państwem.
Na przekór systemowi
Za konkurencję tej serii uważany jest film „Niezgodna” z 2014 r. Jest on ekranizacją książki Veroniki Roth i podobnie jak „Igrzyska…” porusza temat totalitarnego państwa przyszłości i buntu jednostki przeciwko niemu. Państwo to ma być oczywiście remedium na wojnę i chaos, które panowały przed jego powstaniem.
Większość obywateli łyka oficjalną propagandę, tylko nieliczni wyłamują się sztywnym schematom i poprzez swoją niezależność stanowią zagrożenie dla systemu. Przykładem jest tytułowa „Niezgodna” – dziewczyna, która ze swoim charakterem nie pasuje do żadnej kategorii, na podstawie których decyduje się o przyszłym zawodzie – tzw. frakcji. W takich frakcjach, będących w istocie kastami, panują kolektywizm, jednolity ubiór i sztywne zasady. Ich przedstawiciele są odcięci od innych, np. wojownicy nie mogą spotykać się z farmerami. Zgodnie z prawem po uzyskaniu pełnoletności każdy obywatel musi jednak do którejś z tych kategorii trafić. Niczym w platońskim „Państwie”, gdzie władza wmawia obywatelom, że przynależność do konkretnej kasty wynika z tego, z czym są zmieszane ich dusze – ze złotem, srebrem czy brązem i żelazem.
Tutaj jednak mitologiczne, szlachetne kłamstwa zostają zastąpione przez badania naukowe. Zdarza się, że te nie potrafią wykazać, do której konkretnie grupy przynależy obywatel. Niezgodni, „bezfrakcyjni”, jako wymykający się sztywnym schematom są pogardzani i postrzegani jako zagrożenie dla władzy, która przy okazji walki z nimi chce jeszcze bardziej zwiększyć kontrolę nad społeczeństwem.
Niektóre motywy w opisanych filmach są odległe od konserwatywnej wizji państwa, chociażby fakt, że w „Dawcy pamięci” i „Niezgodnej” na czele państwa stoją kobiety, a mężczyźni odgrywają bardziej pasywną rolę. Z kolei w „Dawcy Pamięci” pozytywnie przedstawione zostały religie niechrześcijańskie. Ale w ogólnym rozrachunku wszystkie te filmy stanowią pochwałę zdrowego indywidualizmu, różnorodności, szlachetności, a zarazem ostro krytykują lewicowy utopizm. Ich popularność świadczy o tym, czego boi się współczesna młoda publiczność. Bynajmniej nie jest to „homofobia” czy „fundamentalizm”, ale wcielanie w życie ideałów skrajnej lewicy, która w imię całkowitego wyzbycia się zła tworzy tak naprawdę totalitaryzm.
Marcin Jendrzejczak