Na świecie istnieją cztery bastiony komunizmu: Korea Północna, Chiny, Kuba i Związek Nauczycielstwa Polskiego. Ile prawdy jest w tym popularnym żarcie? Historia organizacji pokazuje, że niemało. Co więcej, ZNP ciągle posiada w Polsce olbrzymie wpływy, a sympatię do „czerwonych” zastępuje wspieranie „tęczowych”.
Nauką w wiarę
Wesprzyj nas już teraz!
Dzieje zrzeszeń nauczycielskich w Polsce sięgają czasach zaborów. XIX wieku sięga również ideowa historia części takich organizacji. To wtedy bowiem, w czasach pozytywizmu, swoje „pięć minut” przeżywał scjentyzm – prąd filozoficzny stawiający naukę ponad wiarę. Takie podejście przetrwało I wojnę światową i ujawniło się w odrodzonej Polsce, stanowiąc istotny element światopoglądu wielu nauczycieli pracujących w II Rzeczypospolitej. Z błędnego założenia o niemożliwości pogodzenia wiary i rozumu wynikały konkretne konsekwencje: antyklerykalizm, a nawet niechęć wobec religii w ogóle.
– Scjentyzm, czyli tak zwana religia nauki, zaowocował pokoleniem wykształconych ludzi przekonanych, że istnieje sprzeczność wiary i nauki. Te lewicowe sympatie, głównie socjalistyczne, odbiły się na szkole. Szczególnie zarząd Związku Nauczycielstwa Polskiego miał takie skrzywienie. W prasie nauczycielskiej – przeglądałem na przykład „Ognisko Nauczycielskie” z lat 30. XX wieku – pisano w tak antyklerykalnym duchu, że spokojnie to mogłoby się ukazać w latach 50., w czasach stalinowskich – mówi w rozmowie z PCh24 profesor Mieczysław Ryba, historyk XX wieku badający między innymi zagadnienie szkolnictwa.
Od ZNP do ZSRR
Chociaż oczywiście nie wszyscy polscy nauczyciele przed rokiem 1939 mieli lewicowe przekonania, to bez wątpienia problem rewolucyjnych sympatii istniał. Otwarty konflikt władz sanacyjnych i ZNP wybuchł na tym tle w drugiej połowie lat 30. XX wieku. To właśnie wtedy w „Płomyku” – gazecie wydawanej dla dzieci i młodzieży przez Związek – opublikowano teksty poświęcone Związkowi Sowieckiemu. Nie były to jednak materiały krytyczne wobec komunistycznego państwa totalitarnego. Osobą odpowiedzialną za numer była Wanda Wasilewska – polska, a potem sowiecka działaczka skrajnej lewicy, późniejsza deputowana do parlamentu ZSRR, zaangażowana w tworzenie podczas II wojny światowej stalinowskich instytucji dla Polski, która sama zgłosiła się do Armii Czerwonej. Tak! Taka osoba była wpływowym redaktorem gazety Związku Nauczycielstwa Polskiego.
„Na okładce dwie radosne dziewczynki podpisane: Dziewczęta sowieckie. W środku list pioniera sowieckiego uzasadniający tysiące ofiar wielkich inwestycji w ZSRS i szarada ze zręcznie wplecionym nazwiskiem sławnego komunisty, zmarłego wodza rewolucji – Włodzimierza Lenina. Tak wyglądał w marcu 1936 r. Płomyk, pismo dla dzieci wydawane przez Związek Nauczycielstwa Polskiego. Zawarte w nim treści, nagłośnione procesem sądowym, dołączyły do innych zarzutów i skłoniły władze do zawieszenia Zarządu Głównego ZNP” – pisze o ówczesnym kryzysie Michał Wenklar na łamach „Dziennika Polskiego”.
Numer „Płomyka” został skrytykowany przez krakowski „Ilustrowany Kurier Codzienny”. W odpowiedzi wydawca gazety Związku Nauczycielstwa Polskiego wytoczył „IKC-owi” proces. I przegrał. Sąd stwierdził między innymi, że „Płomyk” pokazuje Związek Sowiecki w „niezmiernie korzystnym świetle”, gdy tymczasem „o tym, że obraz taki nie jest zgodny z rzeczywistością nie trzeba mówić tym, którzy w przeciwieństwie do dzieci V i VII oddziałów Szkoły Powszechnej mogą choćby z codziennej prasy i innych źródeł czerpać wiadomości”. Wątpliwości w sprawie nie miał także Sąd Apelacyjny, który o głośnym numerze „Płomyka” pisał wprost: „Podejście do dzieci z takimi artykułami i fotografiami, jakie zamieszczone są w N. 25 Płomyka jest sączeniem jadu bolszewickiego, zatruwaniem dusz dziecięcych, a więc jest zbrodnią z punktu widzenia polskiej racji stanu”. Po latach zresztą sama Wasilewska przyznała, że „Ilustrowany Kurier Codzienny” „miał stuprocentową rację ze swojego punktu widzenia, bo to była bezczelna sowiecka propaganda”. Przy okazji w wywiadzie udzielonym już w latach 60. XX wieku komunistka wyraziła zdziwienie, że za ów numer „Płomyka” nikt nie trafił do więzienia.
Niestety, w przedwojennym starciu z nauczycielskim związkiem władze popełniały błędy. Najpoważniejszym było wyznaczenie kuratorem w ZNP Pawła Musioła – niegdyś związanego z ONR działacza prosanacyjnego Związku Młodej Polski. Ten niefortunnie opieczętował kasę zarządu ZNP pieczątkami swojej organizacji. Gdy zdjęcia tak zabezpieczonej kasy przedostały się do prasy, nauczycielska lewica mogła otwarcie mówić o faszystowskim ataku na związki. Utrudniło to władzy działania zmierzające do oderwania niekomunistycznej przecież większości nauczycieli od skrajnej „góry” Związku Nauczycielstwa Polskiego, szczególnie, że przywódcy instytucji celnie wyczuli nastroje społeczne i postawili na podkreślanie motywów patriotycznych, czy oddawanie honorów Józefowi Piłsudskiemu. W końcu władze odwołały Musioła, a w sporze zawarto „kompromis”. Trafniejszym określeniem byłby jednak „remis ze wskazaniem” na korzyść ZNP. Sanacji udało się „ugrać” niewiele – jedynie nie dopuszczono „do powrotu do pracy w zarządzie i pismach ZNP dwóch osób – Wasilewskiej i Broniewskiej” – pisze Wenklar w tekście pt. „Czerwony Płomyk i wielki strajk”. Warto przy tym odnotować, że mocno zaangażowana w ów nauczycielski protest żona poety Władysława Broniewskiego również „robiła karierę” w „polskich” instytucjach w Związku Sowieckim i w powojennej, „czerwonej” Polsce.
Związek Rewolucjonistów Polskich
Wydarzenia z lat 1936-38 dobitnie pokazują silnie lewicowe – a niekiedy nawet komunistyczne – oblicze ideologiczne niektórych działaczy Związku Nauczycielstwa Polskiego. Część nauczycieli przedwojennej Polski reprezentowało różne odcienie poglądów lewicowych, z antyklerykalizmem włącznie.
– Oczywiście nie wszyscy członkowie ZNP byli antyklerykałami, ale elita związkowa rzeczywiście miała profil bardziej przypominający stanowisko francuskie. Na niektórych zjazdach ZNP pojawiały się postulaty, ażeby znieść okólnik premiera Bartla, który po zamachu majowym utrzymał religię w szkołach oraz praktyki religijne związane chociażby z rekolekcjami – przypomina prof. Mieczysław Ryba zauważając, jak wielka – w obliczu takiego światopoglądu niemałej grupy nauczycieli – była potrzeba kształcenia katolickiej inteligencji. Służył temu między innymi powstały tuż po odzyskaniu niepodległości w roku 1918 Katolicki Uniwersytet Lubelski. A problem lewicowości nauczycieli był głęboki.
Jak pisał prof. Ryba w tekście pt. „W okowach ideologii” („Nasz Dziennik”), Zjazd ZNP w Lublinie w roku 1931 domagał się nie tylko usunięcia nauczania religii ze szkół, ale też odebrania Kościołowi majątków i przeznaczenia ich na cele oświaty. Choć tamtejsze struktury Związku można uznać za szczególnie zradykalizowane, to i tak słowa niektórych aktywistów o „zasadniczym konflikcie społecznym” między nauczycielami a „wsteczną grupą społeczną duchowieństwa” oraz o walce z Kościołem jako głównym celu programowym nauczycielstwa związkowego rzucają się cieniem na historii instytucji. Niestety przed wybuchem II wojny światowej nie udało się rozwiązać problemu antyklerykalnych, radykalnie socjalistycznych, a niekiedy nawet komunistycznych przekonań ludzi, którzy odpowiadali za kształcenie pokoleń Polaków.
Ludzie listy piszą. Do Stalina
Po latach okupacji, gdy wielu nauczycielom – jako przedstawicielom polskiej elity – przyszło cierpieć z rąk najeźdźców, gdy też niejeden wykazał się prawdziwym heroizmem, nadeszły czasy „Polski ludowej”. Państwo komunistyczne uczyniło ze Związku Nauczycielstwa Polskiego narzędzie w swoich rękach.
– ZNP powoli stawał się narzędziem partii do ideologizacji szkoły, wpisywał się w promocję kultu Stalina – tej, tak to nazwijmy, religii komunizmu. O ile trudno powiedzieć, że przed wojną ZNP był komunistyczny (choć oczywiście były takie odłamy), był on wtedy bliższy socjalizmowi w wydaniu PPS, to dziedzictwo PRL-u to już jest skrajna ideologia, skrajne uprzedmiotowienie, skrajne upartyjnienie – zauważa historyk z KUL.
Związek Nauczycielstwa Polskiego do tego stopnia stał się instytucją zideologizowaną, że Zarząd Główny ZNP wystosował nawet list do Józefa Stalina z okazji 70. urodzin sowieckiego dyktatora. Przywódca ZSRR jest w nim określany jako „drogi nauczyciel”, który poprowadził swój naród do zwycięstwa nad faszyzmem, dając Polsce możliwość „wstąpienia na szeroki socjalistyczny szlak”. Dalej czytamy, że imię Stalina to „symbol pokoju”, zaś on sam jest „Nauczycielem [z wielkiej litery!] naszych czasów”. To jednak nie koniec. „Szczęściem jest dla nas, nauczycieli polskich, że w trudnej pracy wychowawczej możemy czerpać w pełni niezawodne wskazania z wielkiego Twego życia i Twej twórczości naukowej” – czytamy w liście podpisanym przez Eustachego Kuroczkę (sekretarza generalnego ZNP) i Wojciecha Pokorę (prezesa ZNP). Dalej natrafiamy na zapewnienie, że dołożono sił, „by wychowywać nasze młode pokolenie w duchu najgłębszej przyjaźni z narodami Związku Radzieckiego i ofiarnej walki o pokój i socjalizm”. Można oczywiście tłumaczyć tak skandaliczny list prywatnymi poglądami autorów, trudnymi czasami, koniecznością radzenia sobie w nowej, komunistycznej rzeczywistości lub funkcjonowaniem w sytuacji pełnej instrumentalizacji ZNP. Czy jednak Związek po upadku PRL odciął się od swojej kompromitującej przeszłości?
Czerwień wyszła z mody. Czas na tęczę!
– Być może w ich prasie związkowej, w „Głosie Nauczycielskim”, takie deklaracje się pojawiały, ale z drugiej strony pojawiają się artykuły pełne zafascynowania nową ideologią rewolucji seksualnej czy poprawności politycznej. Wpadają z jednego w drugie. Nie twierdzę, że wszyscy członkowie ZNP są tak zideologizowani, ale praktyka ich działania jest taka, że nie tylko w sensie pragmatycznym – czyli że współtworzyli SLD – ale również w sensie ideologicznym są po lewej stronie sceny politycznej. Wiemy, że w szkołach dzieją się różne rzeczy, wiemy, że różne rzeczy dzieją się w harcerstwie. W Polsce trwa walka o młode pokolenie i ZNP trzyma lewą flankę – zauważa profesor Mieczysław Ryba.
Historia ZNP po roku 1989 pokazuje, że Związek cały czas nie pozostaje wolny od politycznych inklinacji i reprezentuje jasno określony światopogląd – lewicowy. O ile w przeszłości była to lewica „czerwona”, to dziś mówić możemy o sympatiach władz i części działaczy wobec lewicy nowszej – „tęczowej”. Związek, o czym warto pamiętać, współtworzył Sojusz Lewicy Demokratycznej (na początku nie była to bowiem partia, ale koalicja różnych organizacji lewicowych), a później przechodził te same ideowe fluktuacje co postkomunistyczna formacja.
Dlatego też dziś w „Głosie Nauczycielskim” – piśmie ZNP – możemy przeczytać, że „Tęczowy Piątek to świetna okazja, aby pokazać młodzieży szkolnej, a w szczególności młodzieży LGBTQI, że szkoła to miejsce, gdzie wszyscy powinni być otoczeni szacunkiem i opieką, niezależnie od tego, jakiej są orientacji i jaką mają tożsamość płciową. Ta akcja to też szansa na to, aby pokazać silne wsparcie młodzieży LGBTQI”. Widzimy więc wierne powielenie narracji, a nawet zbitek słownych, jakimi posługują się aktywiści homoseksualnej lewicy.
Co więcej, to samo pismo w roku 2018 zorganizowało wybory na Nauczyciela Roku, w którym zwyciężył homoseksualista. Podczas ceremonii wręczenia nagrody na Zamku Królewskim podziękował on… swojemu partnerowi i zaprosił go na scenę. Ponadto w tym samym roku ta sama gazeta instruowała nauczycieli, jak „zadbać” o ograniczenie religijnej oprawy Bożego Narodzenia w swojej klasie.
Zmutowany wirus ciągle groźny
Teraz, gdy trwa intensywna walka o wychowanie dzieci i kształt edukacji seksualnej, na stronie „Głosu Nauczycielskiego” trudno dostrzec jakiekolwiek stanowisko w sprawie „Karty LGBT+”. Serwis – co zrozumiałe – sporo uwagi poświęca protestowi nauczycieli. Dostrzeżemy tam też narrację, zgodnie z którą w strajku nie chodzi tylko o podwyżki, ale również o dobro dzieci. Czy można jednak o nim mówić, milcząc w sprawie próby wprowadzenia do polskich szkół zajęć sprowadzających się do homoseksualnej indoktrynacji i seksualizacji najmłodszych? A może środowisko ZNP „dobro dzieci” rozumie tak samo jak „tęczowi” aktywiści?
– Współczesny ZNP w pewnym sensie dźwiga podwójny bagaż, bo jeśli nawet nawiązywałby do okresu międzywojennego, to na pewno nie jest to dziedzictwo katolicyzmu, prawicowości czy konserwatyzmu, a jeśli nawiązuje w jakimś sposób do PRL-u, to w sensie pewnej ciągłości jest to absolutnie komunizm w czystej postaci – zauważa w rozmowie z PCh24 profesor Mieczysław Ryba.
Najwyraźniej więc Związek Nauczycielstwa Polskiego cały czas cierpi na tę samą chorobę, na którą zapadł jeszcze w XIX wieku, tyle tylko, że z biegiem lat dolegliwość nieco się przekształciła. Wirus scjentyzmu najpierw zmutował i stał się marksizmem, by dziś – po kolejnej zmianie – objawić się jako nowa lewica. Niestety w praktyce oznacza to walkę o interes homoseksualistów, a nie troskę o dobro dzieci.
Michał Wałach