PRZYPOMINAMY TEKST OPUBLIKOWANY PRZED SYNODEM AMAZOŃSKIM
„Jeśli synod w Amazonii zaproponuje wyświęcanie żonatych mężczyzn na kapłanów, to papież Franciszek prawdopodobnie to zaakceptuje” – powiedział jakiś czas temu kard. Kasper, główny autorytet teologiczny aktualnego pontyfikatu. Wprawdzie kard. Baldisseri zaprzeczył by synod miał służyć takim celom, jednak to zaprzeczenie jeszcze bardziej potwierdza, że sprawa celibatu stoi wysoko w agendzie kościelnej polityki.
Wesprzyj nas już teraz!
Można się spodziewać, że za zmianą dyscypliny w sprawie celibatu stać będzie na jesiennym synodzie Kościół w Niemczech, główna siła katolickiej autodestrukcji. Powód takiej postawy episkopatu zza Odry jest łatwy do pojęcia. Liczba powołań do seminariów zbliża się w tym kraju do zera – w roku 2018 wyświęcono tam tylko 61 kapłanów. Sądzę, że właśnie to pragmatyczne uzasadnienie jest głównym argumentem jaki miałby znaleźć się na szali ciążącej ku porzuceniu ewangelicznych źródeł związku kapłaństwa i celibatu. Ostatecznie ktoś musi zarządzać masą upadłościową tej całkiem bogatej instytucji jaką jest Kościół w Niemczech.
Kardynał Kasper na potrzeby debaty teologicznej swoje stanowisko przedstawia następująco – jeśli obowiązkiem każdego wierzącego jest coniedzielny udział w Eucharystii, a Eucharystia jest źródłem i szczytem życia chrześcijańskiego, to Kościół powinien dążyć do takiego ukształtowania dyscypliny, by dostęp do Eucharystii był jak najszerszy. Argument ten doskonale współgra zarówno z tendencją do likwidacji grzechu w sumieniach wiernych lub pogodzeniu go z liberalnym poczuciem „tego co niewłaściwe”, jak i potrzebą rozszerzenia kadry zarządzającej.
Średniowieczne, a potem potrydenckie, ścisłe powiązanie kapłaństwa i celibatu autorzy tacy jak kard. Kasper uważają za relatywne teologicznie i uzasadnione głównie potrzebą ekonomiczną oraz względami praktycznymi tamtego czasu. Jeśli ten styl myślenia wynika z zasady „nowego paradygmatu” w teologii, to za obecnymi propozycjami zmian, ubranymi w teologiczne uzasadnienia, prawie na pewno kryje się utylitarny cel uzupełnienia kadr upadającego katolicyzmu niemieckiego.
Można też zauważyć, że w dyskusji nad celibatem dominuje odwoływanie się do danych statystycznych, np. tych które mówią, że 41 proc. brazylijskich księży żyje w związkach z kobietami lub innych głoszących, że w Stanach Zjednoczonych, we Włoszech, Wielkiej Brytanii i Hiszpanii ponad 70 proc. katolików opowiada się za zniesieniem celibatu, a w Irlandii czy Niemczech już tylko co czwarty deklarujący się jako katolik chce zachowania dotychczasowej dyscyplinarny. Czy jednak socjologia i techniki zarządzania korporacją o charakterze religijnym mają być nową katolicką teologią i nowym życiem kościelnym?
Na początku swojego pontyfikatu Papież Franciszek wzywał Kościół by nie stał się on kolejną instytucją typu NGO. Jednak jeśli w myśleniu o Kościele patrzy się głównie na dane socjologiczne oraz metody zarządzania, Kościół coraz szybciej staje się właśnie tego typu instytucją. Księża w takim klimacie posługi stają się coraz bardziej urzędnikami. Czy możemy od urzędników wymagać wyrzeczeń wykraczających poza ich godziny pracy? To zupełnie odwracanie logiki katolicyzmu. Celem przestaje być zachowanie depozytu wiary, a zaczyna być zachowanie dostępu do grantów. Czy możemy mieć nadzieję, że Papież przypomni sobie własne wezwania i zatrzyma laicyzację postępującą już nie na zewnątrz, ale wewnątrz Kościoła?
W tle tych socjologicznych tropów mających rozmiękczyć do reszty katolickie myślenie o celibacie stała przez lata opinia przywołująca fragment z Listu św. Pawła do Tymoteusza o tym, że biskup powinien być „mężem jednej żony” (1Tm3). Odwołania te nie są już dziś częste, ponieważ wewnątrz samego modernistycznego dyskursu zostały poddane skutecznej – w sensie oddziaływania – historycznej i teologicznej krytyce. Także dlatego, że mająca protestanckie korzenie egzegeza biblijna doprowadziła całe pokolenia katolickich teologów do niewiary w teksty Pisma Świętego i w sens tradycji. Jedyne co pozostało współczesnym modernistom to celebrowanie Eucharystii jako rytu wspólnotowego, na którego czele stoi ktoś, kto bardziej jest przewodnikiem zgromadzenia niż kapłanem „na wzór Melchizedeka”. Do tego sprowadza się argumentacja kard. Kaspera. Przywołanie przez niego obowiązku uczestnictwa we Mszy jako centralnej katolickiej zasady, po tym jak przez dekady zwolennicy zmian krytykowali „religijny rytualizm”, tradycyjne nauczanie o sakramentach dobrze pokazuje proces socjologizacji życia Kościelnego. Kard. Kaspera trzeba by jeszcze zapytać co uważa on za Eucharystię i dlaczego coniedzielne w niej uczestnictwo jest tak ważne.
W logice mowy przeciwko celibatowi – obecnej i w świecie, i często w wypowiedziach ludzi związanych z Kościołem – poza ekonomią chodzi o jeszcze jedno, o zarzucenie wymogu wstrzemięźliwości seksualnej przez osoby bezpośrednio pełniące posługi kapłańskie, o zrobienie z księży pastorów i urzędników. Realne porzucenie tradycji kapłańskiej idącej przez całe dzieje Kościoła od Izraela, w jego dziejach także łączącego się z okresową wstrzemięźliwością seksualną, oraz podawanie uzasadnień socjologicznych i utylitarnych dla bycia księdzem, czyni celibat niezrozumiałym. I, jak się zdaje, takim ma go uczynić.
Jednym ze sposób zaciemniania sytuacji jest mieszanie „celibatu bezżenności” z „celibatem wstrzemięźliwości”. Bez tego rozróżnienia nie jesteśmy zdolni zrozumieć na czym miałoby polegać „wypróbowanie” (viri probati) tych, którzy pomimo życia w stanie małżeńskim, w dawnym Kościele, mogli podjąć posługę kapłańską. Chodziło właśnie o zdolność do zachowania „celibatu wstrzemięźliwości”, który musiał być zachowany także w małżeństwie księdza. Zatem zostanie żonatym kapłanem oznaczało nie tyle upieczenie dwóch pieczeni na jednym ogniu, co dodatkowe wyrzeczenie.
Przywołany fragment o „Mężu jednej żony” oznaczał także, że jeśli wdowiec pojął za żonę inną kobietę nie mógł być uznany za na tyle wypróbowanego by podjąć się zadań wynikających z przyjęcia święceń. „Celibat wstrzemięźliwości” bezpośrednio odwołuje się do słów Chrystusa mówiących o tych, którzy pozostają bezżenni ze względu na Królestwo Boże. Pan Jezus posługuje się w tym fragmencie dosadnie brzmiącym nam słowem eunuchoi: „Bo są niezdatni do małżeństwa (eunuchoi), którzy z łona matki takimi się urodzili; i są niezdatni do małżeństwa, których ludzie takimi uczynili; a są i tacy bezżenni (eunuchoi), którzy dla królestwa niebieskiego sami zostali bezżenni”. Odnośny fragment tak komentuje Piotr Kaznowski w swoim świetnym tekście „Co Bóg złączył, człowiek niech nie rozdziela. O źródłach celibatu kapłańskiego w Kościele”:
Niektórzy sądzą, że Jezus wybrał to określenie, nadając nowy sens obeldze, która miała stanowić pogardliwe wyjaśnienie bezżennego trybu życia, jaki prowadził wraz z uczniami. W każdym razie to, co jest tu dla nas ważne, to zauważenie, że obok obiektywnych przeszkód dla małżeństwa, istnieje możliwość dobrowolnej rezygnacji z płodności na rzecz Królestwa, czyli wybór wstrzemięźliwości seksualnej. Co istotne – bycie eunuchem jest kondycją nieodwracalną, a więc nie chodzi tu o wybór tymczasowy. Jezus zachęca do „pojęcia tego”, lecz zastrzega, że nie wszystkim „jest to dane”. Podsumowując, poza wzmianką o teściowej Piotra, teksty kanoniczne nie mówią wprost nic na temat ewentualnych żon Apostołów. Niezależnie od tego, z cytowanych wyżej fragmentów wynika, że po spotkaniu Jezusa, Apostołowie wyrzekli się wszystkiego „ze względu na Królestwo”, w tym ewentualnego życia małżeńskiego i rodzinnego.
Wierny tej nauce był Sobór Watykański II, który w dekrecie Presbyterorum ordinis stwierdza, że „doskonała i dozgonna powściągliwość (continentia), zalecana przez Chrystusa Pana ze względu na Królestwo niebieskie […] była zawsze uważana przez Kościół za rzecz wielkiej wagi, szczególnie dla życia kapłańskiego”.
To wszystko zaprzecza przekonaniu obecnemu w publicystyce, że celibat nie jest biblijny, ale kościelny. W tak sformułowanej opinii znakomicie widać logikę współczesnego myślenia, które gdy jakąś rzeczywistość rozpoznaje jako nienależącą do istoty danej sprawy, automatycznie uważa ją za całkowicie nieistotną. W ten sposób za nieistotny uznano w przeszłości rytuał liturgiczny i pozostawiono ludziom samą Eucharystię nie chronioną już żadnym płaszczem uświęconych obrzędów. Brak tego płaszcza doprowadził do społecznej desakralizacji Najświętszych Postaci. Rozdzielanie tego, co kościelne od tego, co biblijne ignoruje fakt, że tradycja rozumienia tekstu biblijnego i działanie Ducha Bożego dzieje się właśnie poprzez Kościół, a nie według zasady fundamentalistycznego rozumienia tekstu świętego.
Fundamentalizm zakłada, że wszystkie prawdy są dostępne w tekście biblijnym poprzez potoczne rozumienie tekstów. Ponieważ jednak potoczne rozumienie języka ulega zmianie fundamentalizm de facto unieważnia tekst Pisma. To spójność tradycji i zasad zapewnia Pismu Świętemu zrozumiałość. Tak też kapłaństwo, gdy ogranicza się do spełnienia jedynie pewnej fragmentarycznej, urzędowej w nowoczesnym sensie, czynności bez rozumienia, że wiąże się ona z wyborem sposobu życia, który chroni i Święte, z którym kapłan obcuje, i samego kapłana przed niewłaściwym zbliżeniem się do Boga obecnego na ołtarzu, musi ulegać degeneracji.
Obecność „celibatu wstrzemięźliwości” jest obecna w chrześcijaństwie od pierwszych tekstów Nowego Testamentu, potem zaś bez zerwania w dokumentach kościelnych pierwszych wiekach. Tę wiedzę rekapituluje we wspomnianym tekście Piotr Kaznowski:
Sformułowany ok. 305 r., 33. kanon Synodu w Elwirze (Hiszpania) stwierdza, że biskupi, prezbiterzy i diakoni, tj. „wszyscy duchowni oddani służbie ołtarza”, mają zachowywać całkowitą wstrzemięźliwość w stosunku do swoich żon, pod karą wykluczenia ze stanu duchownego. Kan. 27 zakazywał zaś kobietom (poza siostrami lub córkami będącymi poświęconymi dziewicami) zamieszkiwania z duchownymi. Powołując się na te kanony, papież Pius XI w encyklice Ad catholici sacerdotii (1935), twierdzi, że „celibat dawno już był w zwyczaju”, co potwierdzają współczesne badania kanonistów.
Trzeba dodać, gdyby ktoś miał wątpliwości, co do ciągłości pomiędzy czasami apostolskimi a początkiem IV wieku, że sformalizowanie pewnych kwestii w kanonach nie oznacza, że dopiero wtedy związana z nimi praktyka się pojawiła. Było odwrotnie. Mamy do czynienia z przejściem od obyczaju (ius) do prawa (lex) zgodnie z obowiązującym w cywilizacji rzymskiej rozumieniem tych rzeczywistości. Dokładnie do tej zasady odwołuje się św. Paweł gdy pisze w Drugim Liście do Tesaloniczan:
Przeto, bracia, stójcie niewzruszenie i trzymajcie się tradycji, o których zostaliście pouczeni bądź żywym słowem, bądź za pośrednictwem naszego listu.
Warto przywołać przynajmniej jeszcze jeden ciekawy przypadek, którego opis przytoczę za cytowanym już autorem, ponieważ trafia on w punkt naszego problemu jakim jest próba desakralizacji kapłaństwa poprzez oddzielenie go od praktykowania pewnych cnót, tworzących dobrą księżowską kulturę.
Pod koniec IV stulecia, przekonanie o apostolskich źródłach celibatu znajduje się również w dekretach papieża św. Syrycjusza, świadczących zarazem o teologicznej debacie wokół prawa wstrzemięźliwości żonatych kapłanów. Pierwszy z nich, Directa (385), jest reakcją na wiadomość o duchownych, którzy powołując się na prawo obowiązujące Lewitów w Starym Testamencie nie przestrzegali całkowitej wstrzemięźliwości i poczęli dzieci. Odpowiedź papieża opiera się na zasadzie, że Chrystus nie przyszedł znieść prawa, lecz je wypełnić i w ten sposób tymczasowa wstrzemięźliwość Lewitów na czas służby w Świątyni, uzyskała swoje doskonałe wypełnienie w permanentnej wstrzemięźliwości kapłanów Nowego Przymierza.
Z kolei w dekrecie Cum in unum (386), Syrycjusz reaguje na argumenty wywiedzione z pasterskich zaleceń św. Pawła, zwłaszcza z formuły, że kandydat do święceń ma być „mężem jednej żony” (unius uxoris vir) (1 Tm 3,2.12; Tt 1,6). Papież stwierdza, że z zalecenia tego nie wynika prawo do kontynuowania pożycia małżeńskiego po przyjęciu święceń, lecz że Apostoł przedstawił je biskupom, aby wybierali mężczyzn zdolnych do późniejszego zachowania wstrzemięźliwości (propter continentiam futuram). Oba zestawy argumentów warte są tu do odnotowania, ponieważ na nich zasadniczo opiera się teologia celibatu formułowana przez Ojców, podejmowana również na nowo przez współczesnych teologów i Magisterium.
Zatem kiedy dziś mówi się o zniesieniu celibatu zwykle nie ma to nic wspólnego z tym jak problem ten był rzeczywiście rozumiany w pierwszych wiekach. Praktyka kościołów wschodnich wstrzemięźliwości okresowej, związana z głębokim zanurzeniem kapłana w czas liturgiczny również potwierdza nam, że dzisiejsi „reformatorzy” proponują de facto porzucenie powszechnej chrześcijańskiej tradycji. Odeszli od niej protestanci jednak stało się to razem z odrzuceniem głównych elementów kultury religijnej i nadprzyrodzonej pierwszych piętnastu stuleci. Że nie jest ona zbyt dobrze rozumiana obecnie w Kościele katolickim pokazuje przywrócona po II Soborze Watykańskim praktyka diakonatu stałego, zwalniająca z całkowitej wstrzemięźliwości święconych żonatych mężczyzn.
Powtórzmy, można się spodziewać, że zniesienie celibatu upodobni księży raczej do pastorów, a ich wybór nie będzie już odczytywany jako powołanie Boże, ale jako czysto ludzka, funkcjonalna desygnacja lub romantyczny poryw ducha. Oba podejścia rozmijają się z katolicka tradycją kapłaństwa.
Tak jak komunia na rękę przyczyniła się do zaniku rozumienia czym jest świętość Eucharystii, tak zniesienie celibatu przyczyni się do dalszego upadku katolickiego kapłaństwa – jego godności, ale też statusu powołania. Spodziewam się wobec takiej decyzji nie odrodzenia, ale dalszego spadku powołań i laicyzacji ducha wewnątrz Kościoła.
Tomasz Rowiński
TEKST ZOSTAŁ OPUBLIKOWANY PRZED SYNODEM AMAZOŃSKIM (MARZEC 2019)