5 listopada 2024 w Stanach Zjednoczonych odbędą się wybory prezydenckie. Zażarta kampania trwa jednak już teraz. Ubiegający się o nominację na kandydata Partii Republikańskiej Donald Trump zmaga się z zarzutami natury prawnej. Ale paradoksalnie przysparza mu to tylko popularności wśród prawicowych Amerykanów widzących w całej tej sprawie polityczne matactwa rządzącego establishmentu.
Donald Trump urodził się 14 czerwca 1946 roku w Nowym Jorku. Rozpoczął karierę jako biznesmen i magnat nieruchomości, budując nowojorskie imperium w tej branży. Ale największą rozpoznawalność przyniosła miliarderowi kariera polityczna. W 2016 roku został wybrany na 45. prezydenta Stanów Zjednoczonych, jako kandydat Partii Republikańskiej. Podczas prezydentury doświadczył między innymi nieudanego (dla jego przeciwników) impeachmentu w Kongresie.
Swoją kadencję prezydencką zakończył w styczniu 2021 po przegranych wyborach – a wszystko to w atmosferze skandalu. 6 stycznia 2021 roku odbył się bowiem tak zwany rajd na Kapitol. Zwolennicy Donalda Trumpa wtargnęli na teren tego obiektu, wyrażając dezaprobatę dla wyniku wyborów. Ich zdaniem sfałszowanych. Sam Republikanin starał się tonować nastroje, wzywając na Twitterze do posłuszeństwa wobec policji. Jednak pewien niesmak pozostał, co skrzętnie zaczęły wykorzystywać opozycja i krytyczne wobec niego media.
Wesprzyj nas już teraz!
Warto wspomnieć także o ostatnich perypetiach Trumpa. 6 września 2023 roku amerykański sąd federalny orzekł, że były prezydent jest winny zniesławienia E. Jean Carroll, która to oskarżyła Republikanina o gwałt. Zgodnie z wyrokiem Republikanin będzie musiał zapłacić odszkodowanie, a ława przysięgłych zdecyduje tylko o jego wysokości. Dla jasności: byłego prezydenta nie uznano za winnego gwałtu, lecz „jedynie” zniesławienia.
Nieco wcześniej zaś 24 sierpnia, polityk został zatrzymany w Fulton w Atlancie. Wiązało się to 13 zarzutami pod jego adresem. Oskarżenia wobec byłego prezydenta obejmują uczestnictwo w grupie przestępczej. Grupa ta miała jakoby wywierać wpływ na wynik poprzednich wyborów prezydenckich w stanie Georgia. Trumpowi zarzuca się wywieranie nacisków na władze stanowe oraz organizowanie sfałszowanych głosów elektorskich. Media obiegły informacje o zdjęciu policyjnym (a także samo zdjęcie) zrobionym byłemu prezydentowi.
Sprawa o dążenie do zmiany wyników wyborów jest wytoczona również przez władze federalne. Ponadto śledczy federalni zarzucają byłemu prezydentowi przetrzymywanie tajnych dokumentów po opuszczeniu Białego Domu. Na Republikaninie ciąży też zarzut przekazania aktorce porno Stormy Daniels pieniędzy w zamian za milczenie o mogących go skompromitować wydarzeniach. To tylko przykładowe sprawy ciągnące się za republikańskim politykiem.
Jednak zwolennikom byłego amerykańskiego prezydenta najwyraźniej to nie przeszkadza. Wręcz przeciwnie. Oskarżenia dodają radykalnym sympatykom animuszu. Ich zdaniem prezydent Stanów Zjednoczonych jest niesprawiedliwie szkalowany przez swoich oponentów.
Donald Trump wciąż ulubieńcem prawicy
Według opublikowanego na początku września badania „The Wall Street Journal” aż 60 procent prawicowego elektoratu jest przekonana, że zarzuty sprzecznego z prawem wpływania na wynik wyborów, błędnego zarządzania funduszami oraz wynoszenia tajnych akt z Białego Domu nie są uzasadnione. Większość Republikanów uważa, że sprawa jest czysto polityczna. Fakt, że biznesmen i polityk to pierwszy były prezydent USA, na którym ciążą oskarżenia paradoksalnie pomaga mu w kampanii. W warunkach silnej polaryzacji amerykańskiego społeczeństwa pozwala mu bowiem przechadzać się w glorii męczennika.
Co więcej, wspomniany sondaż „Wall Street Journal” pokazuje, że Donald Trump dysponuje 46 punktami procentowymi przewagi nad innym Republikaninem Ronem DeSantisem. Wiele wskazuje więc na to, że Partia Republikańska to właśnie jego wystawi jako kandydata w wyborach prezydenckich. Jeśli tak się stanie, to biznesmen ma duże szanse także w ostatecznym starciu o prezydenturę – z urzędującym prezydentem Joe Bidenem. Ten ostatni traci na popularności, a jego wiek (80 lat) nie sprzyja reelekcji. Wprawdzie Donald Trump jest jedynie o 3 lata młodszy, jednak najwyraźniej prezentuje się, jako wciąż w pełni sprawny intelektualnie kandydat na najwyższy urząd.
Nie zapominajmy też, że już przed zwycięską dla Trumpa kampanią w 2016 roku pojawiały się wobec niego różnego typu oskarżenia. Oprócz standardowego repertuaru lewicy („rasizm”, „seksizm”, etc.), obejmowały one choćby niepłacenia podatków federalnych…, a także wypowiedzi na temat kobiet. Przyznajmy – trudne do przełknięcia nie tylko dla post-purytańskich świętoszków spod znaku politycznej poprawności – ale i dla ogółu społeczeństwa. To wszystko, jak wiemy, nie przeszkodziło mu wówczas osiągnąć wyborczego zwycięstwa. Teraz oskarżenia są poważniejsze, lecz – jeśli przyjmiemy hipotezę o ich politycznym wymiarze – oznaczałoby to również, że lewica się boi jeszcze bardziej. A bać się, zaiste, ma czego. Realizacja programu Donalda Trumpa doprowadziłaby bowiem do wywrócenia dotychczasowego porządku.
Pomysły Donalda Trumpa
Republikanin słynie z hasła „Make America great again”. Pomimo, że postponowane jako „retrotopia” (dążenie do powrotu do utopijnej przeszłości), przyczyniło się do jego sukcesu wyborczego w 2016 roku. Hasło to wciąż pozostaje aktualne. Czołowy elektorat popierający Donalda Trumpa to przecież przedstawiciele białej klasy robotniczej, pozostający w tyle wskutek globalizmu. Dlatego też amerykański prezydent zapowiada powrót do polityki protekcjonizmu, by chronić miejsca pracy zwykłych Amerykanów. Miałaby ona objąć między innymi cła na wyroby z Unii Europejskiej. Stawka wyniosłaby 10 procent. Donald Trump zapowiada opublikowanie szczegółowego wykazu towarów w maksymalnie 8 tygodni po objęciu przezeń fotelu prezydenta.
Jednak powody do ekonomicznych obaw ma nie tylko Unia Europejska. Jak bowiem podał pod koniec sierpnia 2023 roku „Washington Post”, Amerykanie zamierzają wprowadzić „uniwersalne cło podstawowe”, w wysokości również 10 procent. Objęłoby ono nie tylko wyroby z UE, lecz z całego świata. Widzimy tu radykalne plany antyglobalizacyjne. Obecnie bowiem średnie cło w USA na zagraniczne towary wynosi 3 procent. Plany Trumpa nie napawają też optymizmem zwolenników wolnego rynku. Kampania wyborcza rządzi się jednak swoimi prawami, a rzeczywistość weryfikuje później złożone w niej obietnice. Świat nie zawalił się podczas pierwszej prezydentury Trumpa i prawdopodobnie nie stanie się to również w przypadku jego powrotu.
Kolejnym przejawem postulatów Donalda Trumpa są kwestie związane z tzw. pandemią. W przetłumaczonej na profilu Wojciecha Cejrowskiego wypowiedzi Donald Trumpa na „X” (dawniej: Twitter) amerykański prezydent pisał, że „lewicowi szaleńcy usilnie próbują przywrócić lokdałny i przymusy covidowe, za pomocą straszenia nowymi wariantami, które podobno nadchodzą. […] Oszukali wybory w 2020 roku i teraz próbują zrobić znów to samo, oszukać najważniejsze wybory w historii naszego państwa – wybory w roku 2024, nawet jeśli muszą w tym celu przywrócić covid. Ale nie uda im się, bo im na to nie pozwolimy. Kiedy wrócę do Białego Domu, wykorzystam każdy dostępny sposób, aby odciąć finansowanie państwowe każdej szkole, uniwersytetowi, linii lotniczej, czy systemowi komunikacji publicznej, które wprowadzą przymus masek lub szczepień”. Widać zatem, że kwestia COVID-19 dla Amerykanów pozostaje sprawą polityczną i rozgrzewającą emocje.
Broń i ochrona życia
Były amerykański prezydent popiera również prawo do posiadania broni. Prawo, które mimo gwarancji drugiej poprawki do Konstytucji USA, jest podważane przez Demokratów. Część z nich dąży do wprowadzenia stosownych ograniczeń dla broni szturmowej (ang. assault weapon). Donald Trump podpadł także lewicy przez swoją krytyczną deklarację wobec genderyzmu. Podkreślił bowiem, że istnieją jedynie dwie płcie i będzie dążył do tego, by ta prawda znalazła odzwierciedlenie w prawie federalnym.
Biznesmen i polityk, w przeciwieństwie do Joe Bidena, jest również przeciwnikiem rzekomego powszechnego prawa do aborcji. To w znacznej mierze dzięki jego nominacjom sędziowskim Sąd Najwyższy orzekł 24 czerwca 2022 roku, że coś takiego jak konstytucyjne uprawnienie do aborcji nie istnieje. W efekcie władze poszczególnych stanów zyskały możliwość swobodnego regulowania tej sprawy. Przełom ten spowodował gigantyczny ból głowy lewicy. Pamiętajmy bowiem, że oznaczało to unieważnienie wyroku w sprawie Roe versus Wade, obowiązującego w USA aż od 1973 roku. Joe Biden przyznał ze smutkiem, że wobec tej decyzji Sądu, pozostaje bezradny. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że Biden, w przeciwieństwie do Donalda Trumpa, przyznaje się do wiary katolickiej. Nie przeszkadza mu to jednak w popieraniu nawet radykalnych zwolenników aborcji.
Skoro już o katolicyzmie mowa, to przyznaje się do niego również kontrkandydat Donalda Trumpa w wyborach w Partii Republikańskiej – Ron DeSantis. W przeciwieństwie do Joe Bidena sprzeciwia się aborcji, a w przeciwieństwie do Trumpa nie ciążą na nim oskarżenia o skandale obyczajowe i prawne. Jednak wiele wskazuje na to, że człowiek ten nie otrzyma nominacji Partii Republikańskiej. Prawicowi Amerykanie wolą mimo wszystko kontrowersyjnego miliardera.
Choć prezydent nie jest uosobieniem ideału konserwatysty, to jednak jest on w stanie bardzo poważnie namieszać w amerykańskiej polityce. Wybory w Stanach Zjednoczonych mogą więc doprowadzić do nie lada (kontr)rewolucji. Z pewnością ich ostateczny wynik będzie istotny nie tylko dla samych Amerykanów, lecz również i dla nas.
Stanisław Bukłowicz