W najnowszym sezonie serialu The Crown, showrunnerzy postanowili w jednym z odcinków pokazać wyraźne antykatolickie resentymenty brytyjskiej monarchii. Zamierzenie lub nie, przy okazji potwierdzili, że cała instytucja, gdy odrzeć ją z całej „nadbudowy”, zbudowana jest na fundamencie krwawej rozprawy z prawdziwą wiarą.
Serialowa Elżbieta II zapewnia o większej lojalności wobec korony, niż prawdziwego nauczania Chrystusa, w zgoła prozaicznej scenie naprawy starego telewizora. Pytana przez swojego wnuczka Williama, czy nie czas na założenie satelity zapewniającej dostęp do kilkuset programów, królowa stwierdza stanowczo:
– Miałabym porzucić BBC? Wykluczone! Gdybym wybrała satelitę, ludzie powiedzieliby, że suweren gardzi telewizją publiczną. To byłaby zdrada. Jakbym została katoliczką – mówi, przywołując ni stąd, ni zowąd wpływ kwestii religijnych na charakter monarchii. Dzięki tej z pozoru błahej wrzutce, widz otrzymuje sygnał: coś z tym katolikami jeszcze będzie grane.
Wesprzyj nas już teraz!
I rzeczywiście, dalszej części odcinka fabuła skupia się na tajnych rozmowach na temat wywiadu, w którym księżna Diana publicznie wyleje swoje żale na rodzinę królewską. Rozmowa puszczona w prime timie ma być niczym bomba „wysadzająca” z konia całą instytucję i jej obecnych reprezentantów. Również data emisji – 5 listopada – nie jest przypadkowa; to Dzień Guya Fawkesa – wspomnienie wykrycia spisku prochowego, mitu założycielskiego brytyjskiej monarchii.
Bo jak przypomina w serialu tutor młodego księcia Williama z elitarnej szkoły Eaton, Fawkes nie był zaledwie buntownikiem czy terrorystą, mimo, że „bez wątpienia motywowały go kwestie polityczne”. Brytyjski wojskowy i gorliwy katolik pragnący powrotu prawowiernej – bo katolickiej – monarchii popełnił bowiem zbrodnię niewybaczalną; podniósł rękę na króla.
– Guy Fawkes współpracował z 12 mężczyznami. Przywódcą spisku był człowiek imieniem Robert Catesby. W 1605 r. wspólnie obmyślili „spisek prochowy”, jako go teraz nazywamy. Ci rozgoryczeni katolicy planowali wysadzić izby parlamentu w dniu, w którym, jak wiedzieli król i królowa, a także książę Walii byliby obecni (…) [Fawkes] tym jednym atakiem chciał zamordować całą protestancką elitę kraju. Ten czyn na zawsze odmieniłby kraj – przypomina (również widzom) w płomiennej przemowie nauczyciel.
I choć twórcy serialu użyli paraleli z Fawkesem chcąc zobrazować rany, jakie zadała brytyjskiej monarchii księżna Diana, równocześnie – świadomie lub nie – uzmysłowili widzom Netflixa, jak ważna dla całej instytucji jest kwestia relacji z katolikami. A ta, choć zakryta przed widzami The Crown, miała oblicze trwających całe wieki prześladowań.
To nic, że rewolucja protestancka skąpała Brytanię w ich krwi, a na zagrabionych Kościołowi dobrach wyrosła niejedna fortuna. To nic, że wierni Rzymowi poddani byli ćwiartowani, miażdżeni, wieszani czy skracani o głowę; dając Kościołowi rzesze męczenników jak choćby św. Edmunda Campiona czy św. Tomasza Morusa. To nic, że nawet po zakończeniu krwawych prześladowań, przynależność do Kościoła katolickiego uniemożliwiała awans zawodowy czy społeczny. Najważniejsze, że „ci rozgoryczeni katolicy” (sic!) chcieli zabić króla! Nawet jeżeli, stając na czele heretyckiej wspólnoty, władca sam pozbawił się Bożego namaszczenia.
Protestanccy monarchowie musieli tak długo przekonywać siebie do słuszności bezwzględnych decyzji, że dzień wykrycia spisku na stałe wrył się w ludową świadomość i po dziś dzień 5 listopada w Wielkiej Brytanii pali się kukłę Guy’a Fawkesa.
W serialu fajerwerki puszczane z okazji święta ostatecznie zagłuszają echo wywiadu Diany, symbolicznie udowadniając spiskowcom, że ich wysiłki spełzły na niczym. Natomiast krwawa rozprawa z katolickimi buntownikami sprzed wieków, jawi się niczym fundament, na którym ufundowano trwałość dzisiejszej monarchii.
Tyle netflixowa interpretacja. Tymczasem dziś, w XXI w. sytuacja wygląda zupełnie inaczej. Elżbieta spotykając się z papieżem Benedyktem XVI przekonuje, że „wolność wyznawania wiary jest sercem naszego tolerancyjnego i demokratycznego społeczeństwa”. Z kolei jej syn, dzisiaj już król Karol III jako suweren zapewnia „ochronę przestrzeni i praktyk wiary wszystkich religii, kultur, tradycji i przekonań”. Wydaje się, że czas prześladowań bezpowrotnie zniknął.
Odpowiadając na tytułowe pytanie, Karol III nie będzie prześladował katolików, nie dlatego, że faktycznie uwierzył w wygłaszane przez niego równościowe komunały, ale że…już nie musi. Wdzierający się do Kościoła duch rewolucji czyni bowiem dużo większe spustoszenie niż całe armie prześladowców. Boska instytucja coraz bardziej redukuje swój charakter zaledwie do wymiaru charytatywnego czy społecznego, wyjaławiając sól, za którą życie na angielskiej ziemi oddały rzesze wyznawców, a która przyciągała wielu anglikanów jak św. kard. Newmana czy Gilberta H. Chestertona. Paradoksalnie dzisiaj, dużo bardziej – bo duszom, a nie ciału brytyjskich katolików mogą zagrażać otwarci na świat, modernistyczni hierarchowie zaangażowani w budowę synodalnego antykoscioła.
I co ciekawe, przed tym niebezpieczeństwem najgłośniej ostrzegają właśnie dzisiejsi konwertyci z anglikanizmu, jak osobisty kapelan królowej Elżbiety Gavin Ashenden. Podobne procesy bowiem, już dawno rozłożyły od środka ich dawne wspólnoty. To właśnie oni mówią dziś katolikom – brońcie czystości wiary i katolickiej tożsamości.
Tylko już nie przed królem Jakubem I czy Elżbietą I, ale rewolucjonistami wśród biskupów.
Piotr Relich