W debacie dotyczącej imigrantów wielu ludzi Kościoła opowiedziało się za ich bezwarunkowym przyjmowaniem. Przekonywali, że na tym właśnie polega chrześcijańskie miłosierdzie. Dziś, po zamachach w Paryżu i sylwestrowych gwałtach w Kolonii oraz kilku innych miastach Europy warto sprawę przemyśleć na nowo. Czy naprawdę katolicyzm wymaga zgody na masowe sprowadzanie do Europy islamistów?
Trudno znaleźć kogoś, kto wyraziłby pogląd o konieczności przyjęcia „uchodźców” równie dobitnie co Szymon Hołownia. We wrześniu ubiegłego roku na łamach „Tygodnika Powszechnego” pisał o przyjmowaniu imigrantów jako o wymogu chrześcijańskiego miłosierdzia. Twierdził, że podobnie jak święty Piotr został przywołany do porządku gdy wyjął miecz, tak i Polacy powinni bez oporów poddać się zalewowi przybyszów.
Wesprzyj nas już teraz!
Tego, że skutki takiej postawy mogą być zgubne, Hołownia bynajmniej nie wykluczył. Podkreślił jednak, iż nie powinno to chrześcijanina szczególnie interesować. „Bo co ci z tego, że zachowasz przy życiu siebie, swoje dzieci, istnienie Polski i dziedzictwa kulturowego, jeśli stracisz życie wieczne?” – pisał.
Szymon Hołownia a św. Tomasz
Chrześcijaństwo w wersji Hołowni to najwyraźniej jakaś religijna wersja ruchu hipisowskiego. Emocjonalna i wybiórcza interpretacja Biblii zastępuje tu zasady wypracowane przez wielowiekową tradycję. Tymczasem warto porównać poglądy katolickiego celebryty z myślą uosabianą przez świętego Tomasza – pozostającego wszak nadal większym autorytetem od prezentera TVN. W „Summie teologicznej” (I-II, Q. 105, Art. 3) Akwinata komentował obowiązujące wśród starożytnych Izraelitów prawo dotyczące postępowania z przybyszami.
Jak zauważał Doktor Anielski, o ile Izraelitom zabronione było uciskanie osób przechodzących przez ich kraj lub też zatrzymujących się w nim w roli przybyszów, o tyle w stosunku do cudzoziemców pragnących przyjąć obywatelstwo i pełnię praw obowiązywały już surowsze przepisy. Ludzi pochodzących z narodów bliskich Izraelowi dopuszczano do narodu w trzecim pokoleniu. Innych nie dopuszczano nawet po upływie tego czasu lub też – w szczególnym przypadku Amalekitów – uznawano za odwiecznych wrogów.
Choć zatem, jeśli chodzi o sprawy duchowe nie utrudniano obcym kultu Bożego, to w kwestiach doczesnych i państwowych prawo starożytnych Izraelitów nie było całkiem inkluzywne. Jak przekonuje św. Tomasz, miało to zapobiec zagrożeniom ze strony osób nie związanych z tym narodem.
Pomoc tak – ale mądrze
W rozważaniach św. Tomasza nad „prawem imigracyjnym” starożytnego Izraela brakuje odniesienia do sytuacji, gdy imigranci dążą do zniszczenia narodu czy kultury swoich gospodarzy. Odpowiedź na pytanie o przyczynę tego stanu rzeczy wydaje się oczywista – takich ludzi trudno traktować jak normalnych przybyszów. Stosuje się do nich raczej zasady wojny sprawiedliwej niż postępowania z pokojowymi przybyszami.
Czy jednak pomoc bliźnim nie jest w religii katolickiej bezwarunkowa? To przecież sugeruje Hołownia. W Biblii istotnie znajdziemy niezliczone zachęty do pomocy potrzebującym. Jednak niektóre fragmenty wskazują na „ograniczony” charakter tej pomocy. „Jeśli chcesz dobrze czynić, zważ, komu masz czynić, a będą ci wdzięczni za twe dobrodziejstwa” czytamy w Księdze Syracha (Syr 12,1). „Dawaj dobremu, a nie pomagaj grzesznikowi” (Syr 12,7). Pomoc w pewnych przypadkach może rodzić więcej zła niż dobra – na przykład ułatwiać grzech. Dlatego też niekiedy jej brak nie jest, wbrew pozorom, przejawem braku miłości.
Drugi policzek
Czy jednak Chrystus nie nakazał nadstawiania drugiego policzka? Owszem, jednak słowa te nie oznaczają zakazu jakiejkolwiek samoobrony. Katechizm poucza, że „Kto broni swojego życia, nie jest winny zabójstwa, nawet jeśli jest zmuszony zadać swemu napastnikowi śmiertelny cios” (KKK 2264).
Tym bardziej dotyczy to osób odpowiadających za życie innych, na przykład władz państwowych. Jak czytamy w paragrafie 2265 Katechizmu „uprawniona obrona może być nie tylko prawem, ale poważnym obowiązkiem tego, kto jest odpowiedzialny za życie drugiej osoby, za wspólne dobro rodziny lub państwa. Obrona dobra wspólnego wymaga, aby niesprawiedliwy napastnik został pozbawiony możliwości wyrządzania szkody. Z tej racji prawowita władza ma obowiązek uciec się nawet do broni, aby odeprzeć napadających na wspólnotę cywilną powierzoną jej odpowiedzialności”.
Jeśli więc imigranci są zagrożeniem, to władza ma nie tylko prawo, ale i obowiązek chronić swoich obywateli. W przeciwnym razie naraża bowiem nie tylko swoje, ale i cudze życie. Dochodzimy tu do zasady porządku miłości zwanej ordo caritatis. We wrześniu 2015 r. została ona przywołana przez Jarosława Kaczyńskiego jako argument przeciwko liberalnemu podejściu ówczesnego rządu Ewy Kopacz do kwestii imigrantów – W ramach tej zasady najpierw są najbliżsi, potem naród, potem inni – mówił wówczas prezes PiS. – Czy z tej zasady wynika, że nie powinniśmy pomagać? Nie! Ale musimy pomagać metodą bezpieczną, finansową – dodał.
Argumentacja ta jest zasadniczo zgodna z nauką Kościoła. Jak podaje dostępna w Internecie „Catholic Encyclopedia” w decyzji o tym komu udzielać pomocy należy kierować się trzema kwestiami:
– na ile dany człowiek jest nam bliski – rodzina jest ważniejsza od narodu, a własny naród od pozostałych ludzi;
– jak ważne są dobra, których komuś brakuje – zbawienie jest ważniejsze od życia i zdrowia, a te od bogactwa;
– w jak pilnej i naglącej potrzebie dany człowiek się znajduje.
Trzeba jednak przyznać, że obrona dobrobytu własnego narodu nie musi być ważniejsza od ratowania życia „obcych” – na przykład znajdującym się w nagłej potrzebie chrześcijanom walczącym o zachowanie życia. Przyjmowanie chrześcijan uciekających przed prześladowaniami jest zatem wskazane.
Jeśli jednak chodzi o imigrację ekonomiczną, to dobrobyt własnego narodu powinien być już dla polityków ważniejszy od dobrobytu obcych. Nie wyklucza to pewnej pomocy, ale nie może dokonywać się ona kosztem pauperyzacji własnych obywateli.
Zagrożenie dla życia i duszy
W kwestii migrantów to nie ekonomia jest najważniejsza. Politycy odpowiedzialni za masowe przyjmowanie islamskich przybyszów winni są sprowadzenia na własnych obywateli zagrożenia dla życia i zdrowia. Chodzi tu zarówno o zamachy terrorystyczne, takie jak te z 13 listopada 2015 r. w Paryżu, jak i o nieco mniej spektakularne a równie przerażające wydarzenia, jak te, które miały miejsce podczas zabawy sylwestrowej w Kolonii. Ponad tysiąc mężczyzn, prawdopodobnie z północnej Afryki i Bliskiego Wschodu (a wśród nich ubiegający się o azyl) rzucało wówczas petardami w uczestników zabawy sylwestrowej. Następnie podzieliło się na grupy i napadało na niemieckie kobiety.
Masowe przyjmowanie islamskich imigrantów to przede wszystkim zagrożenie cywilizacyjne i duchowe. Rządzący, prowadzący liberalną politykę wobec muzułmańskich przybyszów szkodzą własnym rodakom w kwestii najważniejszej – zbawienia dusz. Przyczyniają się do islamizacji Europy, a jak wiadomo w wielu krajach muzułmańskich trudno mówić o wolności wyznawania wiary chrześcijańskiej. W rankingu organizacji Open Doors na 10 krajów, gdzie wyznawcy Chrystusa są prześladowani aż 9 to państwa z islamem jako główną lub jedną z głównych religii. Muzułmański fundamentalizm to przecież największa przyczyna cierpienia chrześcijan na całym świecie i nie należy sądzić, że w zislamizowanej Europie będzie inaczej!
Przedsmak tej sytuacji widzimy już teraz. Na oficjalnych stronach internetowych francuskie władze ostrzegają przed tak zwanymi Zone urbaine sensible, czyli strefami opanowanymi przez narzucających własne zasady imigrantów. Francuskie państwo i jego policja w zasadzie nie ma do nich wstępu. Szacuje się, że Marsylia za 15 lat będzie miała muzułmańską większość. Już teraz w niektórych jej rejonach obowiązuje de facto prawo szariatu. Chociaż islamizacja nie przebiega w tak szybkim tempie we wszystkich regionach i krajach, to ostatnia fala migracji oznacza znaczne przyspieszenie procesu przemiany Europy lub jej części w islamski kalifat. Czy chrześcijańskie miłosierdzie rzeczywiście ma torować mu drogę?
Marcin Jendrzejczak