Od lat ruchy LGBT paradują ulicami polskich miast. I z roku na rok treści przez nich propagowane naruszają kolejne granice. Czy zatem można – jak proponują niektórzy – odgórnie zakazać organizacji tego typu imprez? Jakie zrodzi to konsekwencje dla innych zgromadzeń? Z pewnością nic nie stoi na przeszkodzie, by odpowiedzialne za bezpieczeństwo i ład służby błyskawicznie reagowały i podejmowały decyzję o rozwiązaniu marszu, gdy tylko ten wymyka się spod ogólnie przyjętych prawem ram.
Debatę na temat prewencyjnego zakazu marszów równości rozpoczął Dariusz Piontkowski, minister edukacji narodowej, który po wydarzeniach z Białegostoku zauważył, że „warto się zastanowić, czy w przyszłości tego typu imprezy powinny być organizowane, bo to powoduje zamieszki, może powodować zagrożenie zdrowia wielu przygodnych obywateli. Trzeba się poważnie zastanowić, w jaki sposób rozwiązać ten problem”.
Wesprzyj nas już teraz!
Za ciosem poszedł dr hab. Przemysław Czarnek, wojewoda lubelski, który w rozmowie z wpolityce.pl zauważył, że włodarze miast, w których organizowane są tzw. marsze równości, powinni ich zakazywać. Wskazał tu na zapisy ustawy Prawo o zgromadzeniach. Głosi ona, że jest to możliwe w przypadku, gdy marsze kolidują z przepisami prawa karnego. Mowa o wywoływaniu zgorszenia czy profanacji symboli religijnych i naruszania uczuć religijnych. Wojewoda nie ma wątpliwości, że marsze LGBT mają w ostatnim czasie bardzo podobny przebieg, dochodzi na nich do profanacji i delikatnie mówiąc – obsceny.
Jednak w praktyce decyzja prezydenta miasta nieprzychylna dla środowisk LGBT jest zwykle uchylana przez sądy. Zdaniem dr. hab. Czarnka te decyzje mogłyby być inne, bowiem wszystkie marsze równości mają ten sam cel – „wywracanie do góry nogami wartości na bazie których istnieje społeczeństwo i państwo polskie od 1053 lat. Chodzi im o rewolucję kulturową i seksualną”. Jego zdaniem sądy powinny być tu bardziej zdecydowane. Nie można bowiem w nieskończoność oceniać niemal takie same marsze dopiero po ich zakończeniu. Wojewoda przekonuje, że należy tu zadziałać prewencyjnie i wyciągać wnioski z tego co już na temat manifestacji środowisk LGBT wiemy. A jest tego naprawdę dużo!
Mając na uwadze choćby tylko potrzebę ochrony moralności, postulat wojewody Czarnka ma bardzo mocne uzasadnienie. Zagrożenie cywilizacyjne jakie niesie za sobą cała ideologia LGBT+, o czym głośno mówi coraz więcej nie tylko polityków, ale i ekspertów sprawia, że TRZEBA dać jej odpór. Sięgnijmy nieco wstecz i spójrzmy jak przed laty traktowano zachowania nieobyczajne i jak pojmowano publiczne zgorszenie. Były to czyny społecznie nieakceptowalne. I mowa tu nie tylko o działaniach mających konotacje seksualne, ale też np. o wypowiadaniu w przestrzeni publicznej słów nieobyczajnych, bezwstydnych, odczytywaniu tego rodzaju utworów, czy prezentowaniu obrazów. Patrząc na to co dzieje się na marszach LGBT+ widać dosadnie jakie zniszczenia poczyniła rewolucja seksualna.
Widać zatem, że kwestia ochrony moralności, a w zasadzie przywrócenia jej właściwego znaczenia i miejsca, jest bardzo ważna! Szczególnie mocno brzmią w tym kontekście słowa Ewangelii św. Mateusza, w tłumaczeniu ks. Jakuba Wujka: „A ktoby zgorszył jednego z tych małych, którzy w mię wierzą, lepiéj mu, aby zawieszono kamień młyński u szyje jego, i zatopiono go w głębokości morskiéj. Biada światu dla zgorszenia; albowiem musząć przyjść zgorszenia: a wszakże biada człowiekowi onemu, przez którego zgorszenie przychodzi”.
Smutna praktyka
Czy jednak taki prewencyjny zakaz marszu nie będzie oceniony jako ograniczenie praw obywatelskich? Z pewnością jest to kwestia ważna i wymagająca rozwagi, szczególnie że może nieść ona za sobą poważne konsekwencje dla przyszłego losu innych zgromadzeń.
Jak ocenił mec. Jerzy Kwaśniewski, prezes Instytutu Ordo Iuris, na problem zakazu marszów trzeba spojrzeć przez pryzmat obowiązującego prawa krajowego, jak i międzynarodowego – mowa tu głównie o gwarancjach wynikających z Międzynarodowej Konwencji Praw Człowieka. Bowiem ułatwienie ataku na jakikolwiek rodzaj manifestacji – w świetle obowiązujących przepisów, które nie rozróżniają tematyki tego rodzaju zgromadzeń – może otwierać furtkę do ataku na wszelkie inne zgromadzenia. – Nie ma w świetle polskiego prawa instytucji prewencyjnego zakazu. Trzeba byłoby mieć niezbite dowody na to, że zgromadzenie jest zwoływane po to, by łamać prawo – zauważył. Zatem tego rodzaju rozwiązanie mogłyby dotyczyć konkretnego organizatora czy wydarzenia. Nie jest to niemożliwe, ale w takiej sytuacji łatwo też ominąć zakaz zmieniając nazwę marszu czy organizatora.
Jest jednak rozwiązanie, które nie powinno budzić tylu emocji i jest wyrazem troski o bezpieczeństwo publiczne, ład, porządek i zachowanie moralności. Władze mogą bowiem podjąć decyzję o rozwiązaniu marszu LGBT, gdy zaistnieje ku temu uzasadniona przesłanka. Na przykładzie już minionych homoparad widać wyraźnie, że powodów do rozwiązania zgromadzenia nie brakowało. Gdzie zatem były służby? Dlaczego nie reagowały?
Takie decyzje podejmowano już w przypadku marszu narodowców, czy nacjonalistów. Wystarczyło stwierdzenie, że nawołują one do „nienawiści na tle rasowym, religijnym i etnicznym”. Wówczas przedstawiciel magistratu stwierdził, że „nie miał innego wyjścia”. Marsz został rozwiązany. Ten przykład pokazuje jak bardzo brakuje urzędnikom wyczulenia na kwestie obrony młodych przed demoralizacją (bo przecież nie wszystkie sceny i hasła głoszone na marszach LGBT nadają się do uszu i oczu młodych), jak nie zauważają ataku na symbole i wartości ważne dla katolików (profanacje stają się nieodzownym elementem homoparad). W końcu, jak nieczuli są na atak wymierzony w małżeństwo i rodzinę – a przecież postulaty wznoszone na marszach LGBT wprost mówią o naruszeniu ładu opisanego w polskiej konstytucji. Czy to nie dość, by nie mieć „innego wyjścia”?
– Właściwą reakcją władzy publicznej, przewidzianą przez ustawę, zgodną z konstytucją, jest przyglądanie się przebiegowi zgromadzenia po jego otwarciu i niezwłoczna interwencja w przypadku, gdy podczas zgromadzenia dochodzi do naruszeń prawa i rozwiązanie takiego zgromadzenia – zauważył prezes Ordo Iuris. Jednak, jak zaznaczył mec. Kwaśniewski, to nie mogą być drobne naruszenia prawa porządku publicznego, gdyż przy dużych zgromadzeniach może dochodzić do tego rodzaju incydentów i trzeba kierować się tu zasadą proporcjonalności. – Mówimy tu o działaniach sprzecznych z normami prawa karnego. Niewątpliwie jest nim rozpoczynanie marszu parodią Mszy św., czy akceptowanie przez organizatorów łamania prawa i nie usuwanie osób łamiących prawo z marszu – np. w sytuacji parodiowania procesji Bożego Ciała, czy gdy pojawiają się wulgarne, naruszające moralność publiczną plakaty, ogłoszenia, rekwizyty – jeżeli organizatorzy nie reagują na nie niezwłocznie. Rolą służby porządkowej organizatora jest, by w takiej sytuacji osoby naruszające prawo natychmiast z marszu usunąć. A widzimy, że na marszach równości tego typu działania nie są podejmowane – zauważył mec. Kwaśniewski. Jak dodał, pod tym względem wzorem organizacyjnym może być tu Marsz Niepodległości.
Gdzie są włodarze, prawdziwi tacy?
Debatowanie o prewencyjnym zakazie marszu równości wydaje się być zatem, przy obecnym stanie prawnym, formą publicystyki. W praktyce to przedstawiciele władzy publicznej, mający możliwość rozwiązywania sprzecznych z prawem zgromadzeń, powinni dobrze korzystać ze swych uprawnień. W przypadku gdyby doszło do rozwiązania marszów LGBT+ z uwagi na naruszenie prawa, a mimo to kolejne takie zgromadzenia odbywałyby się wedle tej samej formuły, włodarzom kolejnych miast łatwiej byłoby podejmować tego rodzaju – niełatwe przecież z powodu presji społecznej (politycznej) – decyzje.
Nie ma wątpliwości, że prawa osób LGBT są w naszym kraju zapewnione, zachowane i przestrzegane – na równi z innymi obywatelami. Wiele zgłaszanych postulatów w zasadzie mieści się w ramach już funkcjonującego prawa. Mowa zatem o dążeniu do uprzywilejowania środowiska LGBT+. Ale niby z jakiego powodu miałoby się stać? Na tym nie koniec, bo za przywilejami idzie bezkarność i przyzwolenie na agresję wobec przeciwników dyktatu LGBT+. I ten dyktat należy – w ramach obowiązującego prawa – utemperować. Na pewno nie można dać ponieść się emocjom, nie można w swych działaniach sięgać poza prawo (tu mowa też o aktach przemocy). To niedopuszczalne! A w efekcie daje to wodę na „tęczowy młyn” uzasadniający słowa o „dykryminacji” czy „prześladowaniu”. Na pewno mocnym argumentem legitymizującym działania władzy publicznej jest założenie, że do każdego stosujemy taką samą miarę – także w przypadku marszów. I to nie powinno budzić żadnych wątpliwości.
To może mieć przełożenie na działalność środowisk LGBT w przestrzeni publicznej. – Celem ruchu LGBT jest organizowanie kontrowersyjnych, wulgarnych i oswajających z treściami obscenicznymi wydarzeń. Jeżeli rzetelnie by pilnowano, by te wydarzenia miały charakter akceptowalny społecznie, nienaruszający moralności publicznej i przepisów prawa karnego, wtedy znika też sens ich organizowania – zauważył mec. Kwaśniewski.
Rząd Zjednoczonej prawicy wielokrotnie zapewniał o swoim przywiązaniu do tradycji chrześcijańskiej. Ale za tym przywiązaniem winna iść także obrona naszej cywilizacji, a zatem i dobrze pojmowanej moralności. Dlaczego więc wciąż w Polsce obowiązuje konwencja stambulska? Jej wypowiedzenie byłoby wyraźnym sygnałem dla włodarzy miast – także tych wywodzących się z opozycyjnych formacji – temperującym pęd do popierania kulturowej rewolucji i sprzyjania dyktatowi LGBT+.
Nie ma wątpliwości, że marsz rewolucji trzeba i można zatrzymać. I jest to wykonalne nawet z pomocą obecnych narzędzi prawnych. Patrzmy uważnie kto po nie sięga. Warto o tym pamiętać podczas wyborów!
Marcin Austyn