Wiele zrobiliśmy przez ostatnie lata, by utracić niepodległość. Czy wreszcie zreflektujemy się i zrozumiemy, że jest ona wielkim skarbem podarowanym nam przez minione pokolenia, byśmy mogli ją przekazać kolejnym?
Ostatnio o integralność polskich granic Polacy obawiali się w okresie transformacji, gdy kształtowała się zachodnia granica. Nie było jednak wówczas obaw dotyczących ewentualnych aktów agresji a co najwyżej ostatecznego kształtu pokomunistycznej Polski. Obecnie mamy do czynienia faktycznie z niebywałym kryzysem, którego początków możemy upatrywać w Moskwie. Trzeba przyznać, że ktokolwiek wymyślił moment tej agresji, mierzył celnie. Wycofane jak nigdy dotąd Stany Zjednoczone czy szaleństwa politycznej poprawności, nakazujące nam nazywać ludzką biedą to, co jest zwykłym aktem wandalizmu, dają idealne pole do działań, mających na celu stopniowe odebranie Polsce suwerenności.
Widać to zresztą doskonale po reakcjach zachodnich państw i instytucji międzynarodowych na kryzys na polsko-białoruskiej granicy. Przeważają pełne zrozumienia wyrazy wsparcia nie tylko dla Polski i służb dzielnie odpierających kolejne ataki migrantów, lecz także dla tysięcy agresywnych ludzi, usiłujących za wszelką cenę przedostać się do Niemiec. Poprawność zabrania zagranicznym mediom ujawniać wstrząsające obrazki szturmujących płot na granicy migrantów, a zamiast nich dominują w powszechnym przekazie fotosy matek tulących małe dzieci.
Wesprzyj nas już teraz!
Tymczasem to, co naprawdę dzieje się na wschodnich rubieżach Polski sprawia, że 11 listopada 2021 roku będzie zupełnie innym dniem niż wielu pamięta po 1989 roku. Słowo „niepodległość” wypełnia się dzisiaj treścią dramatycznych obrazków ze wschodniej granicy a także obrzydliwych zagrywek celebrytów oraz lewicowych polityków, zarzucających Straży Granicznej okrucieństwo, porównywalne ze zbrodniczymi działaniami nazistów.
Ale łamanie integralności polskiej granicy i wojna hybrydowa stosowana przez Mińsk i Moskwę wobec Polski, to nie jedyne zagrożenia dla naszej suwerenności. Zachód również próbuje nas zwasalizować, coraz mocniej ograniczając naszą niezależność. Kolejne wyroki TSUE i obciążanie Polski surowymi karami, to nie żadne egzekwowanie traktatów, lecz wywieranie presji na Warszawę, by nawet stanowienie prawa przez krajowy parlament podporządkowane były widzimisię Brukseli. Nie oceniam wcale pozytywnie reformy sądownictwa, przeprowadzonej przez PiS, ale powinni ją osądzić polscy wyborcy, nie zaś byle urzędas w Brukseli, realizujący zapewne polityczne zlecenie płynące z Berlina, Paryża czy innej, jakiejś mniej wpływowej, stolicy. Słowem: wschodni kierunek odrzuca nas imperialną agresją i przepaścią cywilizacyjną, zaś zachodni staje się coraz bardziej odpychający nie tyle nawet z powodu lewackiego oszołomstwa, ale wręcz obsesyjnego narzucania nam każdej nowinki, jaka narodzi się w chorej głowie jednego czy drugiego polityka czy kogoś, kto tego polityka sponsoruje czyli tzw. filantropa.
Czy jest jakieś wyjście z tej matni? Wydaje się, że najlepszy czas, jaki mieliśmy, by budować naszą suwerenność, dawno już minął. Pan Bóg podarował nam 30 lat względnego spokoju, byśmy mogli go należycie wykorzystać. A my? Oczywiście przebimabaliśmy sobie te lata, najpierw łupiąc do reszty to, czego nie udało się złupić komunistom, a później żyjąc na kredyt zaciągany w unijnej kasie. Daliśmy się w tym czasie nabierać albo liberalnym opowieściom o wspaniałej Polsce w nowoczesnej Europie albo znów pseudokonserwatywnym narracjom o obronie narodowej suwerenności w ramach instytucji międzynarodowych. Tymczasem, gdy usłyszeliśmy „sprawdzam” okazało się, że talia naszych kart nie skrywa niczego, czym możemy wywrzeć wrażenie na naszych partnerach. Mieliśmy być oazą energetycznego bezpieczeństwa, a tymczasem pozwoliliśmy, by mafie uczyniły sobie z polskiego górnictwa własny folwark. Mieliśmy budować silną gospodarkę, a skończyliśmy na wpompowaniu w nią „podarowanych” nam przez Unię Europejską miliardów euro. I wreszcie mydlono nam oczy silną polską armią, a przecież nie da się ukryć, że w zakresie obronności wszystko postawiliśmy na Amerykę. Co z tego zostało? Środkowy palec pokazany nam przez Bidena.
Niewątpliwie ostatnich kilkanaście miesięcy to czas przełomu. Konia z rzędem temu, kto przewidzi dzisiaj, co wydarzy się nie za pięć lat, ale choćby za pięć dni. Czy znowu zamkniemy całą gospodarkę, kopiując bezmyślnie – a jakże – antypandemiczne rozwiązania przyjęte w innych krajach, stanowiących dla naszych elit wyrocznię w sprawach wszelakich? A może – po miesiącach lockdownu – rząd znowu poznęca się nad obywatelami, segregując ich tym razem na lepszych (zaszczepionych) i gorszych (niezaszczepionych)? Dokąd zaprowadzi nas kryzys energetyczny i czy zimowe blackouty staną się nową zmorą współczesnych społeczeństw? I wreszcie: co wydarzy się na wschodniej granicy? Czy znowu zostaniemy sami, skazani na własne siły i determinację obywateli? Ospała reakcja naszych sojuszników na ten kryzys niebezpiecznie przypomina tę z 1939 roku.
Nie wierzę w determinację polskich elit do zabiegania o dobro naszego kraju. Gdy czyta się historię ostatnich lat II Rzeczpospolitej Cata-Mackiewicza uderza wręcz próżność i nieudolność ówczesnych elit. A przecież te obecne, sformatowane przez komunistycznego najeźdźcę czy koryfeuszy globalistycznych ideologii, stoją o kilka stopni niżej niż następcy Piłsudskiego. Owszem, znakomicie radzą sobie w politycznych gierkach, swobodnie przestawiając pionki na szachownicy, ale przecież w czasach wielkich kryzysów potrzeba wielkich przywódców – oddanych sprawie i zdeterminowanych. Nie jestem nawet pewien, czy odnajdziemy takich wśród milionów Polaków, podzielonych i żyjących w medialnych bańkach, kreujących ułudę rzeczywistości.
Korzystając zatem z chwil względnego jeszcze spokoju, zastanówmy się 11 listopada nad tym, jak wielkim skarbem jest niepodległość. I jak bardzo będzie nam wstyd przed kolejnym pokoleniem Polaków, jeśli to właśnie my ją utracimy.
Tomasz Figura