Hierarchowie kierujący Kościołem katolickim w Niemczech chcieliby wprowadzić kapłaństwo kobiet. Choć Magisterium jest w tej sprawie bezwzględnie jednoznaczne, za Odrą uważa się, że dogmaty „mogły być płynnie interpretowane”, a to wyklucza jakąkolwiek wiążącą decyzję Rzymu w tej materii. Pierwszym krokiem do feministycznej rewolucji miałby być żeński diakonat.
Prezbiteriat kobiet. Jednoznaczne nauczanie Kościoła
Wesprzyj nas już teraz!
Jesienią 1976 roku Kongregacja Nauki Wiary pod kierunkiem kard. Franjo Šepera wydała deklarację Inter insigniores o dopuszczeniu kobiet do kapłaństwa urzędowego. Dokument jednoznacznie odrzucił postulaty środowisk modernistycznych domagających się wprowadzenia w Kościele takiego rozwiązania, podkreślając, że rzecz jest z jednej strony po prostu niemożliwa na gruncie Pisma Świętego i Tradycji, a z drugiej – zupełnie niepotrzebna. Tekst ten, choć cieszący się pełnym autorytetem Rzymu, nie uciszył wzburzonych progresistów, chcących otworzyć Kościół na liberalne idee powojennego świata Zachodu, ogarniętego ideologicznym szałem rewolucji seksualnej i feministycznej „równości”. Toczącą się mimo stanowiska Watykanu dyskusję spróbował po latach raz na zawsze zamknąć św. Jan Paweł II. W 1994 roku ogłosił list apostolski Ordinatio sacerdotalis, w którym powtórzył obowiązujące nauczanie Kościoła, wskazując, że święcenia kobiet są całkowicie nierealne. „Aby zatem usunąć wszelką wątpliwość w sprawie tak wielkiej wagi, która dotyczy samego Boskiego ustanowienia Kościoła, mocą mojego urzędu utwierdzania braci (por. Łk 22,32) oświadczam, że Kościół nie ma żadnej władzy udzielania święceń kapłańskich kobietom oraz że orzeczenie to powinno być przez wszystkich wiernych Kościoła uznane za ostateczne” – napisał polski papież.
Mimo tak jasnych słów dyskusja bynajmniej nie ucichła, tym bardziej, że Ojciec Święty nie powołał się wprost na dogmat o nieomylności. Progresiści chcieli potraktować nauczanie papieża tak samo, jak w roku 1968 potraktowali zakaz antykoncepcji wyrażony w Humanae vitae przez św. Pawła VI – jako nic więcej, jak tylko „opinię” następcy św. Piotra, ważną, ale nie wiążącą. Na takie głosy już w roku 1995 zareagowała Kongregacja Nauki Wiary kierowana wówczas przez kard. Józefa Ratzingera. Urząd wydał wówczas krótki dokument odpowiadając na następującą wątpliwość: „Czy doktryna, według której Kościół nie ma władzy udzielania święceń kapłańskich kobietom, przedstawiona w Liście Apostolskim Ordinatio sacerdotalis jako nauczanie, które należy uznać za ostateczne, powinna być uważana za należącą do depozytu wiary?”. Odpowiedź Kongregacji brzmiała „tak”; następczyni Świętego Oficjum wskazała przy tym bardzo wyraźnie na nieomylność papieskiej decyzji. Napisano: „Doktryna ta wymaga ostatecznego przyjęcia, ponieważ – oparta na spisanym słowie Bożym oraz od samego początku niezmienne zachowywana i stosowana w Tradycji Kościoła – została przedstawiona nieomylnie przez nauczanie zwyczajne i powszechne (por. Sob. Wat. II, Konstytucja Lumen gentium, 25). Dlatego w obecnej sytuacji Papież, sprawując swój urząd utwierdzania braci (por. Łk 22,32), przedstawił tę samą doktrynę w formalnej deklaracji, stwierdzając jednoznacznie to, co powinno być uznawane zawsze, wszędzie i przez wszystkich wiernych, ponieważ należy do depozytu wiary”.
Ofensywa progresistów. Synod Amazoński i Droga Synodalna
Progresiści nie posłuchali – i to nie tylko w krajach niemieckojęzycznych. Jak wyglądało to jeszcze w latach 90. na przykładzie Stanów Zjednoczonych dobrze opisuje amerykański dziennikarz Michael Rose w książce „Żegnajcie, dobrzy ludzie” wydanej niedawno w Polsce. Według Rose’a w wielu seminariach kapłańskich w USA kandydatom zadawano pytanie o ich stosunek do postulatu kapłaństwa kobiet; jeżeli byli wobec tego krytyczni, to ich szanse na przyjęcie dramatycznie spadały. Promowano postawy reformistyczne, nierzadko wciągając w procedurę sprawdzania kandydatów reformistycznie czy zgoła feministycznie nastawione zakonnice. Tego rodzaju opór i szerzenie heterodoksji, choć samo w sobie szalenie groźne, nie mogło jednak doprowadzić do zmian, o ile na tronie Piotrowym zasiadali papieże stanowczo broniący katolickiej doktryny. W 2013 roku moderniści uznali jednak, że taka przeszkoda już nie występuje.
Próbę stworzenia wyłomu podjęli przede wszystkim biskupi i teologowie z krajów niemieckojęzycznych. Z ich inicjatywy w październiku 2019 roku odbył się w Rzymie Synod Amazoński. Ojcowie Synodalni zaproponowali papieżowi pochylenie się nad „nową rolą” kobiet w Kościele, zwłaszcza w kontekście ewentualnego diakonatu kobiet. Jeden z głównych organizatorów Synodu, austriacko-brazylijski biskup Erwin Kräutler, mówił mediom wprost, że ma nadzieję na pojawienie się w Kościele katolickim kobiet-księży. Wypowiedź ta, choć padła z ust tak ważnego dla amazońskiego zgromadzenia hierarchy, nie doczekała się nigdy żadnego sprostowania ani wytłumaczenia. Nic dziwnego, bo rzecz miała mieć wkrótce swoją kontynuację. 1. grudnia 2019 roku w Kościele katolickim w Niemczech rozpoczęła się Droga Synodalna, proces zmian realizowany przez hierarchów i świeckich w celu „uwspółcześnienia” Kościoła za Odrą. Jednym z czterech głównych tematów, o których debatują nasi sąsiedzi, jest właśnie rola kobiet w Kościele.
Większość niemieckich biskupów stoi na stanowisku, zgodnie z którym „trudno” będzie doprowadzić do wydania przez Watykan zgody na udzielanie kobietom święceń kapłańskich, ale rozmawiać o tym jakoby trzeba. W przededniu pierwszego posiedzenia Drogi przewodniczący Episkopatu Niemiec, kard. Reinhard Marx, przyznał, że kapłaństwo kobiet to wobec nauczania z Ordinatio sacerdotalis temat trudny, ale – zadeklarował – rozmawiać o tym trzeba. To bardzo znamienna postawa. Jeszcze kilka lat temu ten sam Marx pytany o błogosławieństwa dla związków homoseksualnych mówił, że to sprawa zasadniczo niezgodna z nauczaniem Kościoła, ale na „debatę” jest otwarty; niedawno hierarcha oznajmił, że takie błogosławieństwa Niemcy chcą wprowadzić! Jego stanowisko w sprawie kapłaństwa kobiet w pełni poparł sekretarz Episkopatu Niemiec, jezuita ks. Hans Langendörfer. W wypowiedzi ze stycznia 2020 roku zadeklarował, że debata o święceniu kobiet „nie jest zakazana” i Niemcy chcą o tym rozmawiać. Jest jasne, że za Odrą nie da się wprowadzić kapłaństwa kobiet w oderwaniu od Kościoła powszechnego. Stąd póki co nacisk kładziony jest przede wszystkim na kwestię żeńskiego diakonatu.
Problem diakonatu. Głos Benedykta XVI
Głos w dyskusji o diakonacie kobiet zabrał niedawno sam „emerytowany papież” Benedykt XVI – i to głos dość zaskakujący. Pod koniec roku 2019 na stronie internetowej Stolicy Apostolskiej opublikowano list, jaki Benedykt przesłał do Międzynarodowej Komisji Teologicznej z okazji 50-lecia jej istnienia. W jednym z przypisów autor odniósł się do problemu diakonis. Benedykt powołał się na dokument, jaki w tej sprawie wydała w 2003 roku Kongregacja Nauki Wiary, bazujący zresztą na obszernych analizach przeprowadzonych przez wspomnianą Komisję. W tekście tym stwierdzono, że sprawa diakonatu kobiet nigdy nie została przez Kościół katolicki rozstrzygnięta doktrynalnie. „Papież emeryt” zauważył, że rzecz opracowano jedynie od strony historycznej, ale zarówno w ocenie jego jak i w ocenie Kongregacji jest to perspektywa dalece niewystarczająca. Według Benedykta diakonat kobiet wciąż czeka na autorytatywną decyzję Magisterium.
Takie ujęcie tej sprawy zostało niejako potwierdzone za pontyfikatu Franciszka. W 2016 roku Ojciec Święty powołał specjalną komisję ekspertów, zlecając jej ponowne rozpatrzenie problemu diakonis od strony historycznej. Komisja pracowała dwa lata; przedstawiła papieżowi obszerny raport, ale rzecz nigdy nie ujrzała światła dziennego. O wnioskach z prac wiemy jedynie z wywiadów prasowych, jakich udzielili jej członkowie. Jedna z nich, konserwatywna niemiecka profesor teologii Marianne Schlosser, powiedziała, że badania sugerują, iż w historii Kościoła nie było nigdy sakramentalnego diakonatu kobiet, ale sprawy tej nie da się na podstawie istniejących źródeł rozstrzygnąć ze stuprocentową pewnością. Wydaje się zatem, że doktrynalna decyzja jest rzeczywiście niezbędna, a jednym z istotniejszych zagadnień jest określenie wzajemnej relacji trzech stopni kapłaństwa – diakonatu, prezbiteriatu i episkopatu.
Nie ulega wątpliwości, że między stopniem diakonatu a dwoma pozostałymi zachodzą duże różnice. I tak konstytucja dogmatyczna o Kościele Lumen gentium Soboru Watykańskiego II głosi, że: „Na niższym szczeblu hierarchii stoją diakoni, na których nakłada się ręce nie dla kapłaństwa, lecz dla posługi. Umocnieni bowiem łaską sakramentalną, w posłudze liturgii, słowa i miłości służą Ludowi Bożemu w łączności z biskupem i jego kapłanami”. Tak też sprawę ujmuje Katechizm Kościoła Katolickiego z 1992 roku. W paragrafie 1554 czytamy: „Nauka katolicka, wyrażona w liturgii, Urząd Nauczycielski i stała praktyka Kościoła uznają, że istnieją dwa stopnie uczestniczenia w kapłaństwie Chrystusa: episkopat i prezbiterat. Diakonat jest przeznaczony do pomocy im i służenia. Dlatego pojęcie sacerdos – kapłan – oznacza obecnie biskupów i prezbiterów, a nie diakonów. Nauka katolicka przyjmuje jednak, że zarówno dwa stopnie uczestniczenia w kapłaństwie (episkopat i prezbiterat), jak i stopień służby (diakonat), są udzielane za pośrednictwem aktu sakramentalnego nazywanego „święceniami”, to znaczy przez sakrament święceń”. W obu tych dokumentach bardzo wyraźnie rozróżnia się między posługą z jednej strony prezbitera i biskupa, a z drugą – diakona. Z Katechizmu wynika wprost, że episkopat i prezbiterat uczestniczą w kapłaństwie, a diakonat – nie.
Wyciągając z tego wszystkiego wnioski sam Benedykt XVI w roku 2009 zmienił treść kanonów 1008 i 1009 Kodeksu Prawa Kanonicznego. Kluczowy kanon 1009 w paragrafie trzecim otrzymał brzmienie: „Ci, którzy zostali ustanowieni biskupami lub kapłanami otrzymują misję i zdolność działania w osobie Chrystusa Głowy, natomiast diakoni otrzymują moc służenia Ludowi Bożemu w diakonii liturgii, słowa i miłości”.
Kardynał Müller i św. Tomasz przeciwko modernistycznemu uproszczeniu
Progresiści uważają, że to wystarcza: skoro diakon wyświęcany jest „do służby” a nie „do kapłaństwa”, to wszystkie argumenty przeciwko diakonatowi kobiet miałyby upadać. Część skrajnych progresistów w duchu ideologii gender twierdzi wprawdzie, że płeć nie ma i nie może mieć żadnego znaczenia, ale większość musi przyznać, że nie jest przypadkiem, iż Jezus Chrystus, Najwyższy Kapłan, przyszedł na świat jako mężczyzna; stąd płci, będącej konstytutywnym elementem człowieczeństwa, a zatem także Jego człowieczeństwa, nie da się po prostu zignorować. Jeżeli jednak, twierdzą moderniści, diakon nie działa „w osobie Chrystusa Głowy”, a jedynie służy, to kobiety mogą być diakonisami – i to od zaraz.
Problem w tym, że taka argumentacja całkowicie ignoruje ontologiczną jedność sakramentu święceń. Ten problem jest bardzo wyraźnie zakreślony w „Sumie teologicznej” św. Tomasza. Akwinata z jednej strony bardzo wyraźnie oddziela diakonat od prezbiteriatu i kapłaństwa, ale z drugiej twierdzi zupełnie jednoznacznie, że także diakon ma udział w kapłaństwie Jezusa Chrystusa. Doktor Kościoła pisze, że o ile „pełnię” kapłaństwa otrzymuje w sakramencie biskup, a „istotę” prezbiter, to diakon, mimo wszystkich różnic, otrzymuje „zaczątek” władzy kapłańskiej; tak czy inaczej uczestniczy w kapłaństwie Chrystusa. Zdecydowanym obrońcą takiego ujęcia problemu jest współcześnie kard. Gerhard Ludwig Müller, były prefekt Kongregacji Nauki Wiary. W ocenie tego hierarchy wprowadzenie diakonatu kobiet oznaczałoby całkowicie nieracjonalne – a stąd po prostu niemożliwe – rozerwanie jedności sakramentu święceń. Tego argumentu progresiści w ogóle jednak nie przyjmują.
Dwie ideologie – rewolucja seksualna i chory ekumenizm
Dla tych samozwańczych „odnowicieli” Kościoła Jezusa Chrystusa największe znaczenie ma przecież polityka i podążanie za duchem czasu, dziś wyrażającym się w dwóch drapieżnych ideologiach. Pierwszą i najbardziej oczywistą jest ideologia rewolucji seksualnej, przyjmująca dziś hasła feminizmu i genderyzmu. Cechuje ją szaleńcze dążenie do przekraczania wszystkich barier, w tym tych całkowicie naturalnych i wynikających z samej istoty Bożego porządku. Kobiet diakon, kobieta prezbiter, wreszcie kobieta biskup, kardynał i papież – to realizacja satanicznej z ducha pychy do wywracania do góry nogami przyrodzonego ładu i zamieniania wszystkich ról. Dla koryfeuszy „równouprawnienia” kobiet w Kościele jest nie do pomyślenia przypisywanie płci żeńskiej roli matki. Trudno wyzbyć się wrażenia, że to iście diaboliczny zamach na samą świętość kobiecości i próba wyszydzenia największej z kobiet, jakie stąpały po ziemi, Matki Bożej. Ta pokorna służka Pana, która nie chciała stawiać się nigdy na pierwszym miejscu, ale swoje powołanie odkryła i przyjęła w byciu Matką Boga, miałaby dziś zostać zastąpiona przez obłąkańczy aktywizm. Progresiści zresztą nawet się z tym nie kryją: w Niemczech powstał już feministyczny ruch o nazwie „Maria 2.0”, dążący do stworzenia „nowej, lepszej Maryi”. Jego czołowym postulatem jest właśnie kapłaństwo kobiet.
Drugą z ideologii kierujących progresistami jest chory ekumenizm. W krajach niemieckojęzycznych uważa się, że Kościół katolicki winien wyzbyć się większości swoich istotnych cech i prawd, byleby tylko za wszelką cenę umożliwić „pojednanie” z protestantami. W tym celu pseudo-teologia niemieckich modernistów oparta jest o hasło dynamicznej interpretacji depozytu wiary albo płynnego ujęcia dogmatów. Zgodnie z nią nic, czego naucza Kościół, nie jest trwałe; dogmaty podlegać mają nieustannej zmianie w zależności od epoki, co oznacza w istocie, że dogmatów sensu stricto – w ogóle nie ma. To koncepcja, którą przed ponad stu laty wykuwali moderniści z Alfredem Loisym na czele, inspirujący się teologią protestancką i luterańską egzegezą Pisma Świętego. W krajach niemieckojęzycznych najbardziej znanymi zwolennikami teorii o płynnych dogmatach szwajcarski teolog protestancki Karl Barth, a później zafascynowany jego myślą ks. Hans Küng. Ta koncepcja ukształtowała znaczną część współczesnych niemieckich teologów, z kardynałem Walterem Kasperem na czele. Echa teorii o płynności dogmatów, za które Hans Küng niemal dokładnie 40 lat temu został potępiony przez Watykan, można zauważyć nawet u kard. Reinharda Marxa, przewodniczącego DBK. Ta czysto heretycka teoria kryje się dziś za niemal każdym z postulatów wyrażanych na Drodze Synodalnej.
Niemcy i tak zrobią swoje?
Nawet jeżeli Stolica Apostolska postawi ostatecznie weto wobec wszystkich propozycji progresistów zza Odry, to ci i tak są zdeterminowani głęboko przekształcić rolę kobiet. Twierdzą, że ta sprawa musi się zmienić, bo pragnienia pań są uzasadnione. W społeczeństwie liberalno-demokratycznym, powiadają moderniści, w którym kobieta może być wszystkim – w Niemczech jest przecież kanclerzem – katolickim kobietom z trudem przychodzi akceptacja faktu, że w Kościele nie ma „równouprawnienia”. Chodzi zarówno o sakramenty, jak i o administrację. Tutaj rewolucja już postępuje. Tylko w ostatnich miesiącach wiceszef Episkopatu Niemiec bp Franz-Josef Bode powierzył kobiecie zarządzanie dwoma parafiami, a w diecezji Münster kierowanej przez bp. Felixa Genna świecka kobieta, całkowicie wbrew prawu kanonicznemu, zaczęła de facto pełnić obowiązki dziekana. Na tym nie koniec. Kardynał Marx zapowiadał, że jeżeli Watykan nie zgodzi się na święcenia kobiet, to można zastanowić się nad… podziałem Mszy świętej na część żeńską i męską. Kobiety miałyby przewodniczyć liturgii słowa, a mężczyźni-kapłani liturgii eucharystycznej. A przecież to wszystko jest dopiero początkiem wielkich zmian, które dokonują się za naszą zachodnią granicą. Przy całkowitym niemal braku zainteresowania polskich mediów katolicyzm za Odrą gwałtownie się zmienia. Obserwujmy to i wyciągajmy wnioski, które pozwolą nam samym uchronić rozumną wiarę i nie powielać ideologicznych błędów, które naszym sąsiadom coraz częściej zastępują Ewangelię.
Paweł Chmielewski