2 października 2017

Czy przegramy powstanie raz jeszcze?

O powstaniu warszawskim zwykle wspominamy pierwszego sierpnia, w dniu jego wybuchu. Niniejszy artykuł może wydawać się więc spóźniony o dokładnie 63 dni. Jednak właśnie dzisiaj, w rocznicę upadku powstania, warto pomyśleć o tym, czym dla nas jest powstanie warszawskie. A przede wszystkim, warto zadać sobie pytanie: czy raz przegrane powstanie można przegrać po raz drugi?

 

Jak wiemy, każde wydarzenie w historii przynosi różnego rodzaju skutki. Są skutki bezpośrednie. Są pośrednie. Są skutki natychmiastowe i są skutki opóźnione czasowo. Są skutki nieodwołalne i są takie, które sami kształtujemy.

Wesprzyj nas już teraz!

 

Natychmiastowe, bezpośrednie skutki powstania znamy. Doszczętne zniszczenie stolicy Polski. Śmierć setek tysięcy Polaków, elity narodu. Faktyczna zagłada Armii Krajowej. To były skutki nieodwołalne. Warszawę odbudowano, ale na modłę warszawskiej starówki – samą formę, bez esencji, bez duszy. Na miejscu starej, wtłoczono nową duszę, ukształtowaną w toksycznej atmosferze komunistycznej propagandy. Nie lepiej było z nowymi elitami.

 

Nic dziwnego więc że dzisiaj, gdy nareszcie wolno nam swobodnie rozmawiać o naszej przeszłości, tak wielu zadaje pytania o sens i wartość powstania. Ćwierć wieku po upadku komunizmu, nareszcie mówimy o powstaniu swobodnie i bez kompleksów. Nie tylko chwalimy, ale potępiamy. Rozliczamy się z przeszłością.

 

Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że coś w tym procesie poszło za daleko. Rozliczanie grzechów powstańczych rozrosło się ponad wszelką miarę. Nieraz, słuchając swobodniejszych wypowiedzi różnych osób po prawej strony barykady, wydaje mi się że nastał po prostu obłęd, którego początek z resztą można datować od książki noszącej taki właśnie tytuł. Brakuje umiaru. I właśnie dlatego możemy znowu przegrać powstanie – tym razem już doszczętnie.

 

Historia nauczycielką życia

Każde wydarzenie historyczne jest jak kamień wrzucony do wody – kamień dawno już opadł na dno, a na powierzchni fale nadal się rozchodzą. W tym właśnie sensie, powstanie warszawskie trwa do dzisiaj. Wciąż widzimy jego skutki, te pośrednie, opóźnione czasowo – te które sami kształtujemy. Historia to coś więcej niż zbiór faktów. Historia to również to, co my z tymi faktami dzisiaj robimy. Patrzymy wstecz, przebieramy w przeszłości, wyciągamy z niej to co wydaje się dobre i pożyteczne, a odrzucamy to co wydaje się nie mieć wartości. Patrząc w przeszłość, patrzymy w przyszłość, sami decydując kim jesteśmy, jakie wydarzenia, jakie postacie warto naśladować, a jakie potępić lub zapomnieć. Jednakże, wbrew starej łacińskiej sentencji, to przecież nie historia jest nauczycielką życia, tylko historycy. Ci zaś zbyt często patrzą na przeszłość stanowczo zbyt wąsko. Nade wszystko zaś, niestety nawet historycy katoliccy, zbyt często wypychają Boga poza nawias.

 

Aby to zrozumieć, spójrzmy na inne powstanie równie chętnie dziś potępianie – na powstanie styczniowe. Tu znowu nurt realistyczny w historii każe podkreślać absurdalność tego zbrojnego wystąpienia bez szans, i straszne, naprawdę opłakane skutki tego powstania. Represje, rusyfikacja w Kongresówce, zniszczenie polskiej własności za Bugiem. Słusznie wielu potem mówiło że jeszcze jedno takie powstanie, a nastąpi koniec narodu polskiego.

 

Jednakże powstanie styczniowe z biegiem czasu stało się najbardziej hołubionym wspomnieniem dla następnych pokoleń. II Rzeczpospolita, zaistniała w imię powstańców styczniowych. Piłsudski powtarzał ad nauseam jak wielką inspiracją dla niego byli powstańcy, których z resztą II RP publicznie otaczała czcią i honorami.

 

Oczywiście II RP mogła zaistnieć i bez powstania styczniowego, jak chociażby Finlandia. Być może byłaby lepsza, godniejsza, większa, i silniejsza. Ale nie o to chodzi. Powstanie było. Ważniejsze jest więc pytanie: czy gdyby za czasów młodości tych, którzy później walczyli zbrojnie o Polskę w 1918 roku, skutecznie, powszechnie potępiano i obrzydzano powstanie styczniowe, czy podjęliby się oni walki? Czy gdyby wszyscy mieli w pogardzie owo powstanie, mogła by powstać wolna Polska?

 

A przecież powstańcy nie walczyli dla głupiej lewicowej ruchawki, ale w imię słów Romualda Traugutta: „nie wiem, czy był sens. Wiem, że był mus.” Słów nakazujących wierną służbę i ofiarę przez wzgląd na obowiązek. Jaki piękny człowiek, Traugutt! Choć absolutnie przeciwny powstaniu, choć świadom klęski, podjął się przewodzeniu dogorywającego powstania, i świadomie złożył Bogu w ofierze swoje życie.

 

Ofiara. Straszne to słowo! Nakazuje nam bowiem zadawać pytania, których współcześni historycy nienawidzą być może na równi z darwinistami – pytania na temat ręki Boga w historii, wartości dobrowolnej ofiary, i krzyża, który jest tym co głupie w oczach świata (1 Kor 1,27). Dzięki Bogu, który pisze prosto po krzywych liniach, powstanie – poza szkodą – przyniosło również ogromną korzyść. Stało się tak dlatego że Polacy wsłuchali się w ten głos Boży – co widać zwłaszcza po tym, jak wielu byłych powstańców w dalszym życiu doszło do świętości, nadając zupełnie nowy koloryt temu lewicowemu powstania. Najbardziej beznadziejny zryw dał nam najwięcej świętych.

 

Nie o bilans tu chodzi

Jak więc dzisiaj patrzyć na powstanie warszawskie? Tak o nim mówił prymas Polski kardynał Wyszyński: „Pozostanie ono, bez względu na późniejszą ocenę historyków, najwspanialszym świadectwem woli i prawa do życia Narodu. Było potężnym zrywem, który za wszelką cenę, nawet za cenę zniszczenia Stolicy, bo ona nie jest całym Narodem, nawet za cenę krwi najlepszej młodzieży, bo to nie jest jeszcze cały Naród, pragnie zaświadczyć w obliczu świata, że Polska chce żyć, że Polska ma prawo żyć, że Polska ma prawo do wolności. W tym zrywie tak bohaterskim, wspaniałym, tak niepamiętnym na dobro osobiste, brał udział cały Naród.”

 

Cóż tu dodać? Można dodać to, że jak cały naród cierpiał skutki powstania, tak cały naród czerpał korzyści z tej wielkiej ofiary złożonej Bogu. Polska weszła w czas komunizmu jako naród nieujarzmiony. Nawet władza komunistyczna na tym skorzystała: w październiku 1956 r., Sowieci ruszyli zbrojnie na Warszawę, jednak zdecydowali się na negocjacje, gdy stało się jasne iż cała Warszawa będzie walczyć. 63 dni, to jednak bardzo długo…

 

Dla Polaków powstanie było źródłem natchnienia w walce o wolność. Powstańcy byli dowodem godności narodu, tego że do końca walczyliśmy, a jeśli przegraliśmy, to wskutek zdrady. To kolejna rzecz: po wojnie spora grupa AK-owców niestety zasiliła szeregi komunistów. Gdyby jednak nie ta bolesna pamięć powstania, pamięć Sowietów patrzących biernie na jego upadek, wielu więcej dołączyłoby do nowego reżimu. A nasi historycy pisali by, że trzeba było wywołać powstanie, bo do Wisły docierały pierwsze jednostki sowieckie. Trzeba było walczyć. Jak wtedy udowodnić że Sowieci by nie pomogli? Przecież wcześniej, pomimo aresztowań, w wielu miejscach AK jednak walczyło u boku Sowietów. Nasi „realiści” pukaliby się po głowach, słysząc że Stalin mógłby zechcieć opóźnić przeprawę przez Wisłę o pół roku, byle tylko zniszczyć Warszawę.

 

Dzisiaj, gdy Polska jest niepodległa, trudno nie dostrzec w tym dalekosiężnych skutków powstania, gotowości tak wielu Warszawiaków aby złożyć w ofierze własne życie dla chwili – ale jakże głośnej – chwili wolności.

 

Czy przegramy powstanie?

Czy pamięci o powstaniu cokolwiek grozi? Gdy patrzymy na państwowe uroczystości, wydawałoby się wprost przeciwnie. Podobnie wśród publicystów, nawet ci którzy potępiają powstanie zawsze zastrzegają że nie krytykują bohaterstwa żołnierzy. Mimo to, trudno nie odnieść wrażenia, że jest w tym wszystkim jakaś powolna, ale śmiertelna trucizna. Nie można bowiem krytykować wydarzenia, nie krytykując uczestników. Nie można nazwać powstania obłędem, nie insynuując przy tym nawet wbrew własnej woli, że również szeregowi powstańcy robili coś głupiego. Nie można ciągle powtarzać o szkodliwości romantycznej tradycji insurekcyjnej bez zasugerowania jednocześnie, że może jednak lepiej byłoby gdyby żołnierze AK nie posłuchali swoich rozkazów i cichaczem zwiali z Warszawy. Dla ratowania biologicznej substancji narodu, rzecz jasna. Realizm. A jeśli znowu będzie trzeba walczyć, a nasza młodzież okaże się… Cóż, realistyczna? Po lewej stronie tak jest już teraz. Czy chcemy, aby było tak również po prawej stronie?

 

Powstania nie odwołamy. Przeszłości cofnąć się nie da. Więc powstanie było, skończyło się katastrofą. Zarazem jednak, ono dalej trwa i przynosi również dobre owoce. To my możemy je ostatecznie przegrać, wyrzekając się tych owoców. Tak będzie, jeśli w dalszym ciągu nasze rozliczenia będą powierzchowne, ograniczać się będą do wyliczania bezpośrednich strat, i piętnowania polityków. Jeśli będziemy używać bohaterstwa i ofiary jako frazesów, nie nadając tym słowom prawdziwej treści jaką jest Bóg i wiara, że On nie pozwoli, aby ofiara sprawiedliwego poszła na marne.

 

Co innego, gdy spojrzymy na powstanie całościowo, gdy docenimy to dobro, które z niego Bóg wydobył, i sami będziemy z wdzięcznością z tego dobra korzystać. Gdy nawet na decydentów spojrzymy z empatią, starając się ocenić ich słusznie, ale sprawiedliwie. Wtedy, choćby i najostrzejsza krytyka nie zaszkodzi tej pamięci, i nie pozwoli, aby pod płaszczykiem fałszywego, bo bezbożnego, realizmu, powoli wyślizgiwała się naszych dusz gotowość ponoszenia ofiary w imię Boga, Honoru i Ojczyzny.

 

 

Jakub Majewski

 

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij