Dzisiaj

Czy to jeszcze Wielki Post? Liberalizacja dyscypliny pokutnej sprzyja kryzysowi wiary

(PCh24.pl)

Wraz ze Środą Popielcową Kościół rozpoczyna Wielki Post. Od kilku dekad trudno oprzeć się wrażeniu, że nazwa tego okresu jest przesadnie pompatyczna… Czasy zdecydowanej dyscypliny pokutnej przed Wielkanocą to już bowiem przeszłość. Zniesienie większości wymaganej od wiernych wstrzemięźliwości jest blisko związane z rewolucją, domagającą się „rewizji” katolickiej wiary. Zmysłowość, której Kościół przestał się opierać, to jedno z kół zamachowych „nowinkarskiej manii”. Mistycznemu Ciału Chrystusa pilnie potrzeba dziś powrotu umartwienia, by katolicy odzyskali poczucie dystansu, dzielącego ich od pogańskiego świata – i przestali żądać ukształtowania wiary na jego modłę.

Paweł VI żegna Post

Radykalne zmniejszenie wymagań wstrzemięźliwości w Kościele było jedną ze zmian wprowadzonych w okresie okołosoborowym. Zdecydował o nim papież Paweł VI, publikując w 1966 roku Konstytucję Apostolską Paenitemini. Wraz z nią zmieniono dyscyplinę pokutną przewidzianą przez Kodeks Prawa Kanonicznego z 1917 roku.

Wesprzyj nas już teraz!

Tak zliberalizowanie przez ojca świętego zasady obowiązują do dzisiaj. Tym samym katolików XXI wieku dzieli uderzająco wiele od naszych poprzedników w wierze. Wymogi wstrzemięźliwości – jakie w różnej – ale zawsze poważnej postaci obowiązywały w Kościele – zostały zredukowane niemal do zera. Można tu swobodnie mówić o zmianie jakościowej. Jeszcze przed rokiem 1966 wymagające praktyki ascetyczne były dla katolików doświadczeniem regularnym. Dziś są ewenementem.

Kontrast atmosfery dawnego Wielkiego Postu z tą obecną ukazuje choćby już rzut oka na zasady obowiązujące m.in. za pontyfikatu świętego papieża Piusa X. Prawo zobowiązywało wiernych do spożywania jednego posiłku dziennie, ewentualnie dwóch, w całym okresie Wielkiego Postu, w niektóre dni adwentu i występujące raz na kwartał „suche dni”, wreszcie w wigilie niektórych uroczystości.

Zasady te nieco zelżały wraz z wprowadzonym w 1917 roku, za pontyfikatu Benedykta XV, Kodeksem Prawa Kanonicznego. Post określono na jego kartach jako spożycie jednego posiłku do sytości i dwóch skromniejszych rano i wieczorem, ale z zasady bezmięsnych. Taka dyscyplina dotyczyła wszystkich dni Wielkiego Postu, rzecz jasna nie tych, w których post jakościowy wykluczał też pokarmy mięsne (jak Popielca, Piątków i Sobót). Ścisły post obowiązywał także w „suche dni” czyli występujące raz na kwartał postne środy, piątki i soboty oraz kilka wigilii.

Wymogi zmieniały się więc na przestrzeni lat – ale zawsze obligowały wiernych do regularnego podejmowania wyrzeczeń. Tylko ktoś zdeterminowany, by życzeniowo oceniać zmianę Pawła VI może ignorować fakt, że zerwała ona zupełnie z tym podejściem. Dwa dni ścisłego postu w ciągu całego roku kościelnego oznaczają niemal całkowite pozbycie się tej praktyki z eklezjalnego kalendarza. 

Zmysłowość – zaczyn rewolucji

Skrajna liberalizacja postnych wytycznych jest blisko związania z programem zbliżenia Kościoła do świata i trwającą w Kościele rewolucją. Sednem kryzysu chrześcijaństwa jest w pewnym sensie utrata zdolności rozróżnienia dóbr na to nadprzyrodzone, samo w sobie stanowiące wartość i doczesne, ważne o tyle, ile pomocne w drodze do przewyższającego je wiecznego celu. Ascetyczne praktyki oswajają z tą różnicą i uczą dążyć ku „summum bonum”: do Boga. Światowe życie zaciera zaś ten dystans i sugeruje, że liczy się pozytywne doświadczenie i realizacja zachcianek.

„Pośród namiętności najniebezpieczniejsze dla wiary są pycha i zmysłowość. (…) Gdy ona [zmysłowość – red.] opanuje człowieka, wypala w sercu wszystko, co szlachetne i czyste, rozumowi zaś narzuca zasłonę, by nie widział Boga i Jego prawa, a w końcu wmawia mu, że ciało jest jedynym bóstwem, zaś zmysłowa rozkosz jedyną prawdą”, tłumaczył w swojej słynnej „Obronie Religii Katolickiej” św. Józef Sebastian Pelczar. „Oby wszyscy zapamiętali sobie piękne słowa Platona: Kto się oddaje żądzy zmysłowej, lub unosi gniewem, nie będzie miał innych myśli krom niskich i śmiertelnych. Kto zaś z miłości ku prawdzie stara się myśleć o rzeczach nieśmiertelnych i boskich, ten dojdzie do nieśmiertelności i odnajdzie szczęśliwość”, dodawał słynny polski apologeta.

Odwołanie do antyku w rozmyślaniu nad chrześcijańską dyscypliną postną jest jak najbardziej na miejscu. To właśnie w starożytności znajdujemy początki programu ascezy. Samo pojęcie askesis – zaadaptowane do opisu chrześcijańskiego umartwienia – oznacza „trening”. Już św. Paweł Apostoł w Liście do Koryntian odwoływał się do wstrzemięźliwości i ćwiczenia atletów jako wzoru dla chrześcijańskiego życia – z tym, że nakierowanego na zabiegi o nadprzyrodzone dobra. 

Ascetyczny porządek

„Czyż nie wiecie, że gdy zawodnicy biegną na stadionie, wszyscy wprawdzie biegną, lecz jeden tylko otrzymuje nagrodę? Przeto tak biegnijcie, abyście ją otrzymali. Każdy, który staje do zapasów, wszystkiego sobie odmawia; oni, aby zdobyć przemijającą nagrodę, my zaś nieprzemijającą. Ja przeto biegnę nie na oślep; walczę nie tak, jak gdybym zadawał ciosy w próżnię, lecz poskramiam moje ciało i biorę je w niewolę (…) (1 Kor 9,24-27)”, czytamy w pierwszym rozdziale pisma apostoła do greckich chrześcijan.

Z Greków jednak nie tylko sportowcy podejmowali umartwienie. Praktykowali je również filozofowie, mając świadomość, że dążenie do cnoty wymaga wyrobienia woli przez stronienie od pustych rozkoszy.

To pochodzenie pojęcia ascezy – doprowadzonej do pełni rozkwitu w chrześcijańskim monastycyzmie – ujawnia jej zadanie. Chodzi o uporządkowanie korzystania z przyziemnych dóbr. Wiemy wszak, że człowiek nie żyje dla ich smakowania. Ma raczej korzystać z nich tak, by dotrzeć do zbawczego celu, którego wartość przewyższa wszystkie z nich. Na tym właśnie polega życie, które św. Tomasz z Akwinu nazwałby rozumnym. Atleci chcąc osiągnąć mistrzostwo rezygnują ze wszystkiego, co mogłoby osłabić wydolność ich ciała… Chrześcijanie zaś podejmują post, by zmierzyć się ze zmysłowymi pragnieniami, które na co dzień skłaniają ich do hedonistycznej przyjemności, która oddala od zbawienia. Rezygnacja z niej to próba skupienia perspektywy na tym, co rzeczywiście pożyteczne i ważne. Marności odsuwa się na właściwie im miejsce.

Pogubienie „światowców”

Dziś z przeprowadzeniem takiego rozróżnienia Kościół ma właśnie olbrzymi problem. To, co pozbawione religijnego znaczenia zaczyna doceniać i pielęgnować… w niektórych wypadkach nawet kosztem spraw świętych. Odejście od praktyk pokutnych jest zarówno owocem, jak i źródłem przekonania, że przyziemne aspiracje i troski same w sobie są godne pochwały… 

Dosadnie problem ukazuje m.in. odniesienie ks. Józefa Tischnera do transformacji społecznych w II połowie XX wieku. Ksiądz – filozof z Łopusznej przekonywał niegdyś w rozmowie z Jackiem Żakowskim, że świat zmienił się na dobre przez kilka ubiegłych dekad. Ta szokująca dla myślącego po katolicku czytelnika opinia pokrywa się zresztą z optymizmem, jaki wobec „postępu” deklarował Paweł VI.

Gdzież tu szukać przemian na lepsze? W naporze laicyzacji? W zeświecczeniu małżeństwa? W popularności ateizmu? W pladze rozwodów? Przecież od lat 50- tych w zakresie społecznym zatriumfowały tendencje nieustannie potępianie przez Kościół od XVIII wieku. Jak więc doceniać te ewolucję i wieszczyć udoskonalenie ludzkości dzięki niej?

Powodem optymistycznego postrzegania stopniowego psucia cywilizacji zdaje się być właśnie przecenienie czysto ziemskich czynników, jak gdyby dobrych samych w sobie. Od ks. Tischnera i Pawła VI dowiedzieć się bowiem można, że o zadowalającym rozwoju ludzkości świadczy rozszerzenie się „praw człowieka”, demokracji liberalnej, czy dostatku. Ba! W encyklice „Populorum Progressio” budowa takiego porządku międzynarodowego wskazane została jako niemal para-religijne szczytne przedsięwzięcie.

Trudno dostrzec związek tych czynników z celem człowieka: uświęceniem i oddawaniem czci Najwyższemu. Wszak wiele z osobnych „praw człowieka” Urząd Nauczycielski potępił (wolność wyznania, wolność sumienia) – jako sugerujące, że człowiek ma „prawo” wybrać moralność i wyznanie wedle upodobania. Kto z powodu demokracji liberalnej odniósł pożytek na duszy? Albo jak do Łaski zbliżył kogokolwiek rozrost struktur międzynarodowych, by zabiegał o nie Kościół?

Tym większe zdziwienie budzić muszą współczesne zabiegi o Kościół inkluzywny, w którym znajduje się błogosławieństwo dla każdego. Misyjne posłanie sam papież Franciszek ogłosił niemal nieaktualnym podczas podróży apostolskiej do Azji Wschodniej, namawiając do porzucenia sporów o prawdziwość religii. Zamiast głoszenia Chrystusa to pokojowe i sympatyczne relacje z innowiercami miałyby stanowić kluczowe dobro. Polityka otwartych granic, ekologiczne praktyki wśród wiernych – oto priorytety obecnego pontyfikatu. Apogeum zagubienia Kościoła w świecie.  

Logicznym rozwinięciem tej zmiany priorytetów zdaje się logika o. Tomasza Maniury. Znany oblacki duszpasterz młodzieży jeszcze niedawno współprowadził w mediach społecznościowych kanał „Trzy Światy”. W trakcie występów mówił m.in., że „samo życie ma sens”, a szczęście to „bycie ze sobą tu i teraz”… Rozmawiając z kobietą tworzącą filmy pornograficzne określił ją mianem „dobrej” ze względu na jej chęć dobrego odżywiania się, pragnienie przyjaźni, czy poczucie zgodności z sobą…

Podobne słowa to wynik rewolucji zasadzonej na niekontrolowanej zmysłowości, która zaciera granicę między tym, co „dobre”, a tym, co doświadczalnie przyjemne. Dystans między tym, czego ja chcę, a między tym, czego chcieć powinienem, zostaje zanegowany. Gdziekolwiek pragnienia napotykają na jakieś granice, natychmiast pojawia się postępowy program ich zniszczenia. Tak właśnie rodzą się zabiegi o zmianę nauczania co do homoseksualizmu, czy antykoncepcji. Przestroga św. Józefa Sebastiana Pelczara nie może nie pobrzmiewać w uszach. U progu dzisiejszej erozji wiary stoi zmysłowość i rozmiłowanie w światowych dobrach… 

Powrót ascezy przegoni nowy humanizm z Kościoła?  

To położenie Kościoła w świecie współczesnym przywodzi na myśl jego głęboki kryzys w dobie renesansu. Okres późnego XV i XVI wieku uznawany jest za moment, w którym zrodziła się antychrześcijańska rewolucja, czerpiąca rodowód właśnie ze zmysłowości i pychy czasów. Światowość „odrodzenia” z całą mocą wdarła się wtedy i do Kościoła. Została na tyle „doceniona” przez papieży, że Ci utrzymywali metresy i płodzili potomków…

Zakochanie w zasadach humanizmu kard. Sylwiusz Antoniano wiązał właśnie z aspiracjami do „zreformowania wiary”, wyrażonymi m.in. przez heretycki bunt Marcina Lutra. W swoim traktacie o wychowaniu chrześcijańskim hierarcha zaznaczał, że skłonność do niedowiarstwa i reformatorskie pretensje były w dużej mierze owocem zmysłowego stylu bycia i zgodnego z nim wychowania młodzieży.

Dla uzdrowienia Mistycznego Ciała Chrystusa, obrony przed pseudo-reformatorami i zepsuciem, potrzeba było niczego innego, jak zerwania bliskości z humanistycznym światem. Przywrócenia dyscypliny i surowości obyczajów przeciwko renesansowemu rozpasaniu. Z takich reform zasłynął papież-asceta św. Pius V i Sobór Trydencki, który wytyczył Kościołowi znakomity program na kolejne wieki…

Dziś Kościół stoi przed potrzebą nowej kontrreformacji na podobną modłę. Post, pokuta i asceza będą miały ogromną rolę w podźwignięciu katolicyzmu. Bowiem to te duchowe środki pomagają patrzeć na świat z perspektywy ostatecznych racji. Zagubiony w docenianiu i używaniu doczesności Kościół może tymczasem jedynie ulegać światu… Bo gdzie skarb, tam i serce…

Filip Adamus

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij
Komentarze(44)

Dodaj komentarz

Anuluj pisanie