8 lutego 2024

Pośród wielu analiz pierwszych tygodni rządów Donalda Tuska sporo pisze się o sile destrukcji kolejnych jego decyzji. Ale być może za tym hunwejbińskim działaniem, kryje się coś więcej. Czy celem Tuska jest budowa nowych instytucji? Czy efektem tych działań ma być nowa konstytucja i IV RP?

Węgierscy przeciwnicy Viktora Orbana zarzucają mu często, że skupiwszy się na polityce międzynarodowej, przestał być aktywny wewnątrz kraju. Na ile są to zarzuty trafione, to osobna sprawa, ale nie wydaje się niczym dziwnym, że Orban właśnie w ten sposób lokuje zasoby. Epoka „końca historii” to zamierzchła pieśń Gondoru. Dzisiaj nie wystarczy administrować, trzeba przede wszystkim budować sojusze, antycypować fakty, obserwować według jakich prawideł zostaną poukładane geopolityczne puzzle.

Tej intuicji i wyczucia czasu z pewnością brakuje polskim politykom skupionym wyłącznie na sprawach wewnątrzkrajowych i przekonujących nas, że od tego czy Kamiński z Wąsikiem zostali słusznie skazani i czy orzekający obecnie sędziowie są sędziami czy tez neo-sędziami zależy „być albo nie być” naszej państwowości.

Wesprzyj nas już teraz!

Można odnieść wrażenie, że w 2005 roku ktoś zatrzymał w Polsce zegarki i przestał zrywać kartki z kalendarza. Wszak Tusk z Kaczyńskim nadal chcą przede wszystkim demontować III RP. Przy czym ostatnich osiem lat rządów PiS z dominacją w parlamencie i Andrzejem Dudą w fotelu prezydenckim, skończyło się osłabianiem instytucji państwa, powstałego po 1989 roku. I dopiero Tusk zaczął je demontować i to w tempie, w jakim sam prezes Kaczyński, autor koncepcji „przyspieszenia” zmian, dostałby zadyszki. Z pewnością wiemy już zatem, że III RP została zniszczona przez koalicję PO-PiS, tak jak zresztą zapowiadano to jeszcze przed wyborami w 2005 roku. Czy jest jakiś konkretny cel tych działań? To już jest wielka zagadka. Ale spróbujmy się z nią zmierzyć.

Czas igrzysk

Dla porządku przypomnijmy, że ostatnią wielką ideą przebudowy III Rzeczpospolitej był projekt IV RP, czyli odnowy zbudowanego na komunistycznych fundamentach państwa, które siłą rzeczy zmagało się z licznymi słabościami. Idea IV RP eksplodowała na skutek zgnilizny moralnej i politycznej jaką ujawniły w polskim życiu publicznym rządy SLD, a szczególnie afera Rywina. Stopniowe umacnianie się wówczas Platformy Obywatelskiej oraz Prawa i Sprawiedliwości niosło nadzieję na nowe otwarcie i dokonanie wielkich zmian. Wieszczono upadek podziału na postkomunę i postsolidarność oraz wytworzenie dynamiki zmiany politycznej, co miało z kolei doprowadzić do naprawdę przełomowych i świadomie sterowanych – a nie podyktowanych kompromisem z komunistami – procesów budowy nowego państwa.

Co wydarzyło dalej? O tym wszyscy doskonale wiemy. Wyniki wyborów w 2005 roku faktycznie przeformatowały scenę polityczną. Ujawniły się nowe podziały społeczne, a piewcy IV RP – tak politycy jak i intelektualiści – szybko dali się zaprząc w coraz bardziej personalny spór pomiędzy Jarosławem Kaczyńskim a Donaldem Tuskiem. Ostatecznie ukonstytuował się on po tragedii smoleńskiej. I zdeterminował kolejne rządy PiS a teraz determinuje rządy Tuska.

W 2015 roku Kaczyński, uchodzący przez lata za intelektualnego i politycznego zwolennika wielkich reform, nie był już w stanie dokonać niczego znaczącego na niwie państwowotwórczej. Powody tego były różne, ale też – co tu ukrywać – zdecydował zwykły pragmatyzm. Politycy PiS zorientowali się, że legitymizacja ich rządów nie bierze się wcale z pragnienia głębokich reform, lecz nadziei Polaków na poprawę bytu, spełnienia rosnących aspiracji, by wreszcie „dogonić Zachód”. Nie chodziło już zatem o gonienie króliczka dobrobytu, lecz o dobrobyt właśnie. Ten miał nadejść natychmiast. I nadszedł. Po części z powodu uruchomienia przez PiS machiny redystrybucyjnej, po części dzięki dynamicznemu rozwojowi gospodarczemu, który u zarania rządów Zjednoczonej Prawicy był doprawdy imponujący.

Przekonanie, że potrzeba tak niewiele, by rządzić (wystarczy spełnić obietnice nowych prezentów socjalnych), wykastrowało PiS z zapędów reformatorskich, które wiele lat wcześniej zaszczepił tej partii Jarosław Kaczyński. Sprawczość, owszem, istniała, ale tylko na poziomie stopniowego demontowania układów, jakim oplecione zostały takie instytucje, jak sądy czy media publiczne. Zabrakło jednak zmian instytucjonalnych, głębokich reform mających wskazać nam kierunki rozwoju. Dlatego stary układ został zastąpiony przez nowy, choć ten nie zdołał się jeszcze w pełni ukonstytuować.

Co tu ukrywać – przeżarliśmy tamten czas gospodarczej i politycznej prosperity. I nie chodzi już wcale o wydawania pieniędzy na „500 plus”, lecz o konsumowanie w najlepsze tego, co wypracowaliśmy bez żadnej koncepcji wykorzystania naszej ówczesnej pozycji gospodarczej na rzecz wyjścia z roli junior partnera najsilniejszych gospodarek czy – jak kto woli – wydostania się z pułapki średniego rozwoju.

2023 rok a ściślej: wybory 15 października, przyniosły ze sobą nową dynamikę. Tusk bowiem, inaczej niż Kaczyński, nie czerpie legitymizacji ze spełnienia oczekiwań poprawy materialnego stanu Polaków. Dlatego wystarczyło, że zapewnił, iż nic co zostało dane, nie zostanie zabrane. Teraz punkt ciężkości przesunął się w kierunku gotowości na polityczną zmianę, jakiś jakościowy zwrot. Inaczej mówiąc: lud okazał się tak przeżarty glutenem z PiS-owskego chleba, że oczekuje już tylko igrzysk, czyli rozprawienia się z tymi, którzy mocno przyssali się do koryta.

Nie sądzę, by wyborcy koalicji rządowej chcieli wyjątkowo brutalnych rozliczeń czy głębokich reform. Idzie raczej o ukaranie zepsucia elity władzy, bijącego po oczach w okresie „schyłkowego PiS”. Ta emocja, w połączeniu z dualizmem prawnym, z jakim mamy obecnie do czynienia, otwiera mimo wszystko szansę na głęboką zmianę polityczną również na poziomie instytucjonalnym.

Zjeść Hołownię?

Tusk, jak to Tusk, zdobywszy władzę realizuje w szaleńczym tempie to, do czego lud go powołał. Szybko i gwałtownie rozmontowuje kolejne państwowe instytucje, idąc w swoich działaniach na rympał i bezwzględnie odklejając nominatów PiS od stołków. Nie wierzę, że nie jest świadomy konsekwencji swoich czynów. Wie doskonale, że bez pełni władzy – tej przecież lider KO nie ma – tak radykalne zmiany nie są możliwe i raczej wiążą się ze stanem permanentnego chaosu. A to, prędzej lub później, wywoła w wyborcach efekt zmęczenia. Polacy przyzwyczaili się już przez lata do względnej politycznej stabilizacji i jeśli Tusk szybko jej „nie dowiezie”, jego pozycja będzie zagrożona. Na razie zbiera jeszcze punkty za sprawność w karaniu PiS, ale przecież stan takiej wolnej amerykanki nie może trwać wiecznie.

Pamiętajmy przy tym, że władza Donalda Tuska jest relatywnie chwiejna. Gdyby nie Trzecia Droga i Hołownia z Kosiniakiem-Kamyszem obiecujący doniedawna rozbicie duopolu PiS – PO, Tusk zajmowałby dzisiaj miejsce w ławach sejmowych jako lider największej partii opozycyjnej. Jeśli zatem faktycznie chce utrzymać władzę i wyjść z obecnego chaosu, musi zacząć budować nowe instytucje lub jak najszybciej skonsumować koalicjantów.

To drugie będzie jednak bardzo trudne. PSL wielokrotnie udowodnił, że bywa niestrawny a Hołownia zrobi wszystko, żeby stanąć Tuskowi w gardle. W jego przypadku przecież marzeniem jest prezydentura i dla niej gotowy jest usiąść przy każdym stole, ale znaleźć się na nim jako danie główne czy deser. Inna sprawa, że wchłonięcie Trzeciej Drogi nie jest gwarantem sukcesu. Koalicja ta zyskała poparcie właśnie dlatego, że nie było w niej Tuska i dostała jedynie warunkowe przyzwolenie na obecność w rządzie, dopóki PiS nie zostanie odklejony od państwowych instytucji.

A zatem gwarantem ustabilizowania władzy Tuska jest dość karkołomne odbudowanie ładu instytucjonalnego. Jest to wszak możliwe tylko wówczas, gdy dojdzie do tzw. momentu konstytucyjnego, czyli przekonania wszystkich większych sił politycznych, że obecna formuła prawna, na której zbudowano III RP, została wyczerpana.

Kiedy przyjdzie rozjemca

Czy to jest dzisiaj w ogóle realne? Jasne, że politycy działają zgodnie z własnym interesem, ale jeśli Tusk faktycznie chce zbudować trwalsze podstawy swojej władzy, musi zaplanować coś więcej niż toczenie nieustannej batalii z PiS. To już nie jest klimat pierwszych rządów PO-PSL, kiedy straszenie Kaczyńskim przynosiło realne profity. Zmęczenie tym sporem jest widoczne, czego dowodem wynik przy urnach Trzeciej Drogi i Konfederacji.

Nadejście „momentu konstytucyjnego” wydaje się dzisiaj tym mniej prawdopodobne, że obecnie wojna polityczna pomiędzy KO a PiS trwa w najlepsze. Pamiętajmy jednak, że nadal jesteśmy w cyklu wyborczym, więc obydwie strony konfliktu będą się okopywać na swoich pozycjach. Najpewniej czekają nas jeszcze tygodnie kolejnych starć pomiędzy politykami PiS a koalicją rządową. Do „odzyskania” jest jeszcze całkiem sporo instytucji. Ale przecież wkrótce igrzyska zamienią się w męczącą krwawą jatkę.

Dopóki wyborcy czują, że mają na coś wpływ – wybory dają poczucie sprawczości! – ostry konflikt może odnosić pozytywny skutek i dostarczać paliwo obydwu najsilniejszym graczom. Ale kiedy trójskok wyborczy dobiegnie końca, rozpocznie się nerwowe obserwowanie kolejnych sejmowych konfrontacji, co doprowadzi do powolnego „zmęczenia materiału”. Wówczas pojawi się nowa emocja: potrzeba rozliczenia obecnie rządzącej ekipy z obietnic, na których realizację raczej nie będzie szans bez udziału prezydenta.

PiS również przestanie być alternatywą, wszak pół roku to zbyt krótko by ktokolwiek uwierzył, że oderwane od miski tłuste koty walczą „za wolność naszą i waszą”. Wtedy beneficjentem może okazać się jakaś „nowa Trzecia Droga”. To właśnie może sprawić, że obydwie siły zrozumieją, iż bez próby współpracy nie utrzymają duopolu w sytuacji dalszego rozkładu instytucji. Tak wytworzyć się może wspomniany „moment konstytucyjny”, czyli gotowość po obydwu stronach, by usiąść do stołu i dogadać się w sprawie przywrócenia instytucjonalnego i prawnego porządku w państwie.

Sprzyjać może temu otoczenie międzynarodowe. Perspektywa zwycięstwa Donalda Trumpa stanowić będzie dla Polski niewiadomą odnośnie dalszych losów wojny na Ukrainie. Na jakich warunkach Trump zawrze pokój lub rozejm z Rosją? Czy zdecyduje się na stopniowe wycofywanie infrastruktury NATO z terenów państw bałtyckich? Jeśli Kaczyński z Tuskiem zachowają w tym sporze resztki zdrowego rozsądku – a to dzisiaj jedyni politycy dużego formatu zachowujący sprawczość – będą woleli uporządkować wewnętrze podwórko, zanim przyjdzie jakiś rozjemca, by „po przyjacielsku” pomóc nam „załatwić” tę sprawę.

Złość Kowalskiego

To, rzecz jasna, jedynie spekulacje, wszak każdy konflikt musi mieć jakiś punkt kulminacyjny a po nim – etap wycieszenia. Kto jak kto, ale Tusk z Kaczyńskim są tego świadomi, podobnie jak tego, jakie mogą być skutki obecnych sporów. Co jednak może stanąć na przeszkodzie do takiego porozumienia?

Istnieje z pewnością pewna zasłona, strefa cienia, czyli przestrzeń interesów politycznych, o których nie wiemy. Nie wiemy na przykład co jeszcze, obok chęci zachowania władzy i utrzymania wpływów, kieruje dzisiaj Donaldem Tuskiem. Czy faktycznie realizuje swoją koncepcję „odklejania” PiS od stołków czy też celuje w jakiś unijny urząd i w związku z tym zobowiązał się do wygaszenia „populistycznej rewolucji” w Polsce? A może wcale nie ma już ochoty oddawać władzy i to on chce zostać „emerytowanym zbawcą narodu”, cokolwiek w jego rozumieniu miałoby to oznaczać?

Przeszkodą w ewentualnym porozumieniu i budowie IV RP może być też złudne przekonanie o kontrolowaniu konfliktu przez obydwie strony. Na razie, wydaje się, obydwaj liderzy panują nad tym, co się dzieje. Nie dochodzi do siłowych starć, nie cierpi gospodarka a państwo spełnia swoje zadania na podstawowym poziomie. Pytanie jednak, co się stanie jeśli dualizm prawny zacznie być dostrzegalny na niższych piętrach, w postaci sądowych perturbacji tzw. zwykłego Kowalskiego? Co jeśli sparaliżowana zostanie prokuratura a służby mundurowe stracą morale i zaczną ulegać stopniowej degeneracji?

Może niebawem dojść do sytuacji, w której konflikt dwóch panów przestanie być li tylko kłótnią o to, kto ma rację, a zacznie stopniowo niszczyć państwowe urzędy, zagrażać codziennej stabilności a wreszcie: wpływać na nasze bezpieczeństwo. „Moment konstytucyjny” jest możliwy tylko wówczas, gdy obydwie strony zgodnie dojdą do wniosku, że dalszy spór z jakiś powodów nie jest już korzystny, jego koszty przewyższają profity a poluzowanie śmiercionośnego uścisku przez jednego z graczy nie zakończy się jego kompromitacją.

Granice porozumienia

Dlatego ważne jest, by istniały wentyle bezpieczeństwa – to jest przestrzenie, gdzie zwaśnieni politycy mogą się spotkać i spuścić nieco powietrza. Takim miejscem może być Rada Bezpieczeństwa Narodowego przy prezydencie Andrzeju Dudzie i temat wojny na Ukrainie, który na razie mobilizuje obydwie strony do zachowywania jednolitego frontu.

Wyobrażam sobie, że jakiś przełom w wojnie rosyjsko-ukraińskiej mógłby doprowadzić do sytuacji, w której Kaczyński z Tuskiem powiedzą „basta” w imię egzystencjalnego bezpieczeństwa narodu. Dla obydwu stron sprawa wojny za wschodnią granicą może być argumentem i swoistym „złotym mostem” – czyli szansą na bezpieczne wycofanie się z nabrzmiałego dzisiaj sporu, bez narażenia się na dotkliwe straty moralne czy wizerunkowe.

Z drugiej strony, choć stabilizacja instytucji państwowych jest ważna, nie można fetyszyzować żadnej koncepcji porozumienia. Owszem, Polska jest dzisiaj w sytuacji szczególnej, gdy ruchy masywów geopolitycznych rzucają nas w stan niebezpiecznego rozchwiania politycznego, stwarzając realne zagrożenie dla naszej suwerenności. Trochę przywykliśmy do wojny za wschodnią granicą, ale przecież dwa lata temu wszyscy z zaciśniętymi zębami obserwowaliśmy manewry wojsk rosyjskich, zastanawiając się czy właśnie przerabiamy ten sam materiał historii świata, który kiedyś przemielił codzienność naszych dziadków ucząc ich że „nie ma sumienia, nie ma litości”. Nie było jednak kolejnego 17 września i najpewniej w takim kształcie go nie będzie, co nie oznacza, że wojna lub presja militarna na Polskę nam nie grożą. Sprzyja nam istnienie broni atomowej, która skutecznie odstrasza mocarstwa od bezpośredniej konfrontacji, ale czy to zapewni integralność naszych granic?

To pytanie sprawia, że powinniśmy jak nigdy dowartościowywać jedność narodową. Ale – żeby było jasne – nie może to być jedność ponad wszystko. Jej celem powinna być rekonstrukcja instytucji państwowych, przywrócenie Rzeczpospolitej stabilności i sterowności. Nie chodzi o to – jak suflował niedawno Antoni Dudek – by dwie Polski (ta lewicowa, i ta konserwatywna) żyły obok siebie. W praktyce oznacza to bowiem zgodę na aborcję czy związki homoseksualne lub inne elementy obyczajowej agendy lewicy, które stanowią dla niej rodzaj świeckiej religii. Te sprawy wymagają sprzeciwu, ale nie może to być kontra ograniczająca się to zaciekłej partyjnej wojenki. Nie zapominajmy chociażby, że największe osiągnięcie ostatnich lat, czyli ochrona życia chorych – lub „podejrzanych” o chorobę – nienarodzonych dzieci, była możliwa na gruncie konstytucji. Tu słynne orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego było konsekwencją orzecznictwa z 1997 roku, przyznające każdemu człowiekowi (także nienarodzonemu) prawo do życia. A zatem chronimy dzisiaj maleńkie dzieci właśnie na gruncie konstytucji, niedoskonałej co prawda, ale jednak w tym zasadniczym wymiarze skutecznej.

Nie chodzi zatem o żadną ułudę wspólnotowości pomiędzy demiurgami postępu a obrońcami tradycyjnych wartości, lecz o przywrócenie podstawowych fundamentów prawnych, pozwalających zbudować autorytet państwa. Zgoda sama w sobie nie jest wartością a absolutyzowanie jej znaczenia przyniesie z pewnością więcej szkód niż pożytku.

Nie oznacza to jednak, że należy pokpiwać wartość, jaką jest odbudowa autorytetu państwa. Jego kryzys odbija się bowiem na Polakach i widoczny jest w najbardziej fundamentalnych kwestiach, jak gotowość do obrony granic. Zmarnowaliśmy patriotyczną fascynację żołnierzami wyklętymi. Symbolikę narodową odrzucała liberalna Platforma, ale pokpił ją też PiS, tworząc patriotyczną otulinę retoryczną, ale w gruncie rzeczy stawiając na ciepłą wodę w kranie – poprawę bytu Polaków za sprawą transferów socjalnych. Jeśli dodać do tego wyniszczającą wojnę obydwu obozów, otrzymujemy opłakany stan morale polskiego społeczeństwa. Pod koniec 2023 roku „Rzeczpospolita” opublikowała szokujące badanie, w którym tylko 16 proc. Polaków zadeklarowało gotowość wstąpienia do wojska na wypadek wojny zaś 30 proc. najchętniej… uciekłoby do jakiegoś bezpiecznego miejsca, choćby zagranicę.

Niech to tylko uzmysłowi nam, jak ważna jest dzisiaj kwestia troski o instytucje państwa. Jego odbudowa nie przekreśla sporów politycznych i konfliktu z coraz bardziej agresywnym liberalizmem, który i w Polsce usiłuje zaprowadzać absurdalne porządki w postaci ideologii wokizmu, z „mową nienawiści” na czele. Obrona przed takimi zmianami, bez oparcia się na trwałych i stabilnych instytucjach, nie będzie jednak możliwa. Podobnie jak obrona naszej niepodległości, która z pewnością jest dzisiaj w większym niebezpieczeństwie niż jeszcze 2 lata temu. Bez instytucjonalnych punktów odniesienia konflikt polityczny zostanie sprowadzony do plemiennej walki na śmierć i życie, czego zapewne życzy nam wielu „przyjaciół” tak na wschodzie, jak i zachodzie.

Zdaję sobie sprawę, że spekulowanie dzisiaj o swoistym powrocie idei IV RP świadczyć może o jakimś szaleństwie głoszącego takie teorie. Szczególnie, że polscy politycy są od lat zajęci spoglądaniem głównie pod własne nogi, obawiając się nieuczciwej zagrywki ze strony konkurenta. Brakuje im dalekowzroczności, takiej, którą zdaje się mieć Viktor Orban, polityk co prawda daleki od ideału, ale jednak świadomy tego, jak zmienia się świat.

Ale być może nie ma lepszego momentu na osiągniecie porozumienia niż głęboki kryzys prowadzący nas do granic nieznośnej dekadencji. Inna sprawa, co z tego porozumienia by wyszło i jaką Polskę zaprojektowaliby nam jego akuszerzy. Ale to już rzecz na zupełnie inny tekst. I z pewnością rzecz, o którą trzeba będzie powalczyć.

 

Tomasz Figura

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij