2 września 2023

Czy w Hollywood tylko degenerat może być niepoprawny politycznie?

(Bill Bob Thornton - scena z serialu „Goliat” - materiały filmowe)

Kolejne produkcje platform streamingowych – choć artystycznie dobre – obyczajowo pozostawiają wiele do życzenia. Te seriale to istne „sagi ludzi upadłych”, niemniej pojawiają się w nich odważni bohaterowie, których wyraźnie drażni wszechobecna poprawność polityczna. Ale dlaczego te cechy pojawiają się akurat u postaci o nader wątpliwej moralności…?

Mowa o dwóch serialach – Goliat w produkcji Amazona i Prawnik z Lincolna stworzony przez Netflix – w których głównymi bohaterami są zdegenerowani adwokaci. W pierwszym w główną rolę wciela się Billy Bob Thornton, a jego postać to alkoholik i rozwodnik, niegdyś założyciel potężnej kancelarii, a teraz ćma barowa mieszkająca w podrzędnym hotelu. W drugim mamy do czynienia z prawnikiem, który dopiero co wyszedł z odwyku od środków przeciwbólowych. Obaj dostają nową szansę i obaj są rozwodnikami.

Dawid bez… Pana

Wesprzyj nas już teraz!

Najpierw Goliat. Od kieliszka do kieliszka główny bohater – mecenas Billy McBride – angażuje się w kolejne sprawy, w których budzi się w nim pragnienie prawdy i sprawiedliwości. Kieliszka oczywiście nie odstawia, ale – indagowany przez córkę – twierdzi, że się kontroluje. Odruchy ma całkiem rozsądne. Gdy zazdrośnie podejrzewa byłą żonę o romans, wpada w szał pomieszany z niedowierzaniem, odkrywając, że matka jego dziecka sypia… z inną kobietą. W jego reakcji wyraźnie widać, że gdyby był to mężczyzna, to jeszcze jakoś by to przełknął.

W pewnym momencie, przy kieliszku whiskey, bohater wygłasza taki monolog do barmanki: Nie ma już prawdziwych dorosłych, tylko sami uprzywilejowani gówniarze i *** mięczaki. Nikomu nie można już nic powiedzieć, nie da się już być *** człowiekiem. No bo niby jak? Siedzę w tym *** (chodzi o prawo, nie ten bar) przez trzydzieści *** lat. Nigdy nie obcyndalałem się w sądzie, ani razu – jak chcesz, sprawdź stenogramy. I nie zmieniłbym nic w swoim życiu. Absolutnie nic, wiesz? Bo miałem życie, a dziś ludzie go nie mają. Trzeba uważać, by nie palnąć nic niepoprawnego politycznie.

Nie licząc przekleństw, takie słowa równie dobrze mogłyby wyjść z ust przyzwoitego konserwatysty. Zresztą przez cały serial rysowana jest ciekawa linia napięcia pomiędzy wątłą posturą fizyczną protagonisty a odwagą, z jaką podejmuje swoje zawodowe obowiązki, nie bojąc się przemysłu zbrojeniowego i farmaceutycznego, karteli i zbirów, z którymi, gdy trzeba, radzi sobie z kijem bejsbolowym czy nawet w pistoletem. Wydaje się, że nic go nie zatrzyma – dokładnie jak w filmach z czasów, gdy poprawność polityczna nie krępowała jeszcze każdego poruszenia umysłu twórców głównego nurtu. Ale w tym właśnie problem – we współczesnym kinie tak bardzo brakuje „krystalicznych” postaci, że jedynie degenerat, człowiek, który nie ma nic do stracenia, może powiedzieć coś takiego, jak powyżej…

Czyżby dla współczesnego odbiorcy cnota była już niewiarygodna, ale upadek – już owszem? Z początku mamy dystans do bohatera, który nie wydaje się zbyt sympatyczny, ale jednocześnie nie możemy go potępić, bo kto podniósłby kamień? Wszyscy mamy przecież swoje grzechy i słabości – tak nam mówi świat. Billy jest przy okazji kwintesencją amerykańskiego chama. Język, zachowanie, ubiór, lekceważenie wszelkich norm społecznych – słowem, ma „totalnie wyrąbane”, ale przy tym to właśnie on jest tym dobrym, który w otoczeniu kulturowego i moralnego upadku zachowuje przywiązanie do sprawiedliwości i do upadłego walczy o prawdę, zachowując przy tym solidną dozę zdrowego rozsądku.

W serialu nie brakuje motywu poszukiwania. W tej sadze ludzi upadłych spotykamy osoby szukające sensu, podobnie zresztą jak nasz bohater. Po postrzeleniu, jak serce stanęło mu na 6 minut i zobaczył swoje życie niczym surrealistyczny film poskładany z różnych kawałków, nie może pozbyć się wrażenia, że musi „coś zrobić”. Ale oczywiście nie wie co… Jest w tym przynajmniej pewna szczerość, którą zresztą tryska pan mecenas. Ale czy nie jest to typowe dla współczesnej kultury, która z zasady odrzuca wszystkie odpowiedzi, jakich udzieliły już religia i cywilizacja chrześcijańska? Czym jest bowiem Dawid w starciu z Goliatem… gdy nie ma wiary?

Pochwała rozwodów, sodomii i relatywizmu

Prawnik z Lincolna pod pewnymi względami jest zbieżny z Goliatem, pod innymi idzie dużo dalej w promowaniu niemoralnego stylu życia. Zaczyna się podobnie. Nasz degenerat nr 2 (Mickey Haller grany przez Manuela Garcię-Rulfo) siedzi na plaży z deską surfingową, gdy dzwoni do niego osoba podpisana w telefonie jako „Druga Żona”, która prowadzi jego kancelarię. On sam od roku nie miał sprawy. Następnie widzimy jak wzywa go sędzia, a po drodze dzwoni „Pierwsza Żona”. Oczywiście obie są byłymi żonami, a druga niedługo wchodzi w kontrakt cywilny z jego śledczym.

Nie jest to oczywiście pierwszy wykwit popkultury, w którym widzimy, jak wszystko rozgrywa się o sprawy „rozporkowe” – gdy mówimy o zabójstwie, to w tle oczywiście pojawia się zdrada; wybór ławy przysięgłych – co i rusz rozwodnik albo rozwódka i pytanie, czy nie przeszkadza im fakt, że żona podsądnego miała romans… Swoją drogą, pokazuje to, jak upadłe musi być społeczeństwo, skoro w sprawach zaufania publicznego daje wiarę rozwodnikom – jakby nie miało to żadnego związku, jakby wszyscy przyjmowali, że to normalne, bo przecież każdemu może się zdarzyć.

Motyw rozwodów i byłych żon w Prawniku z Lincolna powraca co chwilę, również w formie żartów. Nie wiadomo czy to jeszcze oswajanie czy już tylko robienie post-factum dobrej miny do złej gry – kultura ogrywająca moralny upadek społeczeństwa. Motyw ten szyty jest równie grubymi nićmi jak promowanie homoseksualizmu, typowe zresztą dla Netflixa. Gdy szoferka Mickiego mówi o swojej „byłej”, jej nałogu i ich wspólnych planach, a w końcu o tym, jak wykorzystała ją, żeby oszukać jej pracodawcę, w każdym przypadku jej przeciwny naturze styl życia nie stanowi żadnego problemu i jest to podkreślane w każdej linijce scenariusza, tak jakby związek sodomski był dokładnie tym samym, co normalny związek mężczyzny i kobiety.

Jakby nigdy nic bohaterowie rozmawiają również o tym, że pewien sędzia zainwestował w restaurację swojego… „męża”. Właściwie to mówimy już nie tylko o upadłym społeczeństwie, ale o upadłym państwie, skoro sprawiedliwość zależy od postawy człowieka, który nie uznaje prawa naturalnego (jako zadeklarowany sodomita wchodzący w prawniczą fikcję związku jednopłciowego).

Mickey Haller co i rusz powtarza, że nie ma dla niego znaczenia czy jego klient jest winny czy nie. Teoretycznie można to tłumaczyć etyką zawodową, ale bohater pierwszego z omawianych seriali nie miał takich problemów… Natomiast mecenas Haller nie wykazuje już tak silnych przekonań, a ponadto ulega uczuciom, co sam przyznaje. Jest zdecydowanie mniej męską postacią niż Billy McBride, choć i jemu nie brakuje odwagi i męstwa w podejmowanych działaniach.

Właściwie pomiędzy głównymi bohaterami obu seriali jest duża różnica, choć łączy ich jedno: luźny stosunek do moralności. Obie narracje pokazują, że „problemy osobiste”, takie jak rozwody czy zaburzenia orientacji seksualnej są serwowane widzom już nie jako kłopotliwe tło, o którym za dużo mówić nie wypada, lecz jako element całkiem naturalny, niebudzący kontrowersji i gęsto wypełniający akcję.

Pytanie tylko, czy jest to już faktyczny stan naszej zbiorowej mentalności, czy wciąż jeszcze próba naginania jej do rewolucyjnej mądrości etapu, jaką promuje Hollywood? 

Filip Obara

Słodki sen liberalizmu i epoka żywych trupów. Kiedy umarła kultura?

Dekonstrukcja po katolicku: Ile jest konserwatysty w Brudnym Harrym?

Razem przeciwko wolności. Papolatria i pozytywizm prawny

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij