Nieuchronna śmiertelność człowieka nie była elementem stwórczego zamysłu Boga. Koniec wpisany został w nasze życie na skutek nieposłuszeństwa pierwszych rodziców. Zgodnie ze zignorowanym przez Adama i Ewę ostrzeżeniem, to w konsekwencji odrzucenia przez nich nakazów Stwórcy ludzie muszą umrzeć. Ta prawda wiary nie oznacza, że chrześcijanie powinni unikać myślenia o śmierci. Zmowa milczenia wokół niej silnie zakorzeniła się we współczesnej kulturze właśnie przez powszechne odejście od wiary i wszechobecny hedonizm. Człowiek XXI wieku stracił z oczu wartości, które mogą przetrwać zgon i pozostają odporne na upływ czasu. W tej atmosferze warto przypomnieć, że są powody by doceniać kruchość ludzkiego życia… a odpowiednie przygotowanie na śmierć pozwala nawet z tęsknotą jej wyglądać.
Przetrwać zgon: po pogańsku i po chrześcijańsku
Wśród wielu imion, jakimi starożytni Grecy zwali filozofię, nazywano ją tu i ówdzie również „rozważaniem śmierci”. Ta intrygująca nazwa wskazuje, że dla części praktyków tej dyscypliny – poszukujących nie tylko wiedzy, ale i starających się mądrze żyć – motywacją do ich wysiłków była perspektywa spraw ostatecznych. Zgon to bowiem nieodłączny element życia. Trzeba było go pojąć, umieć się z nim zmierzyć…
Wesprzyj nas już teraz!
I znaleźć coś, co może ocaleć z tej konfrontacji. Świadomość nieuchronności śmierci pobudzała już w starożytności przyrodzony rozum do poszukiwania czegoś trwałego, co nie podlegałoby zębowi czasu. W słynnym horacjańskim „Exegi Monumentum” rzymski mistrz liryki szczycił się, że zgon nie zamaże pamięci o jego imieniu, ani nie dotknie literackiej spuścizny. „Non omnis Moriar” (łac. nie wszystek umrę), obiecywał.
Choć Horacy chełpił się, że ocaleje na wieki jego artystyczny geniusz, to tego samego skutku – zachowania części siebie przed śmiercią – starożytni poszukiwali w bohaterstwie na polu walki, obywatelskiej cnocie i doskonałości w innych dziedzinach. Skończoność przyziemnego życia kazała zastanawiać się zatem nad tym, co może je przerastać i poszukiwać zasług oraz wartości wiecznych.
Triumf chrześcijaństwa wniósł coś zgoła nowego do tej refleksji. Wiarę, że Zbawiciel, sam umierając na Krzyżu, ostatecznie przezwyciężył śmierć. Tym samym wszystkim, którzy w Niego uwierzą i zachowają Jego naukę, da udział w swoim zwycięstwie i życiu. Szansę na przetrwanie śmierci zapewnia więc wiernym oddanie życia miłości do Boga i bliźnich. Nieprzemijającą wartość takich czynów głosił słuchającym Go tłumom sam Zbawiciel: „Nie gromadźcie sobie skarbów na ziemi, gdzie mól i rdza niszczą i gdzie złodzieje włamują się i kradną. Gromadźcie sobie skarby w niebie, gdzie ani mól, ani rdza nie niszczą i gdzie złodzieje nie włamują się i nie kradną” (Mt 6,19 -23), zachęcał.
W urzekający sposób wezwanie to wcielił w życie św. Paweł. W przeddzień swojej śmierci Apostoł Narodów… cieszył się nawet z czekającego na niego zgonu. Na kartach jego listów znajdujemy wyraz tęsknego oczekiwania na śmierć, jako chwilę zjednoczenia z Bogiem. W liście do Filipian nawrócony prześladowca Kościoła pisał, że kres doczesnego życia to dla niego „zysk” i nadzieja na królowanie z Chrystusem.
Gotowi i uciekinierzy
Dla Apostoła Narodów śmierć nie była więc straszną rzeczywistością, od której należałoby odwracać oblicze. Przeciwnie. Św. Paweł cieszył się z nadchodzącego kresu. Wyglądał go z oczekiwaniem, bo czuł się gotowy… To właśnie zupełny brak takiego przygotowania w ludziach naszego wieku sprawia, że współcześnie śmierć staje się nowym tabu.
Klasyczny, a co ważniejsze chrześcijański, zwyczaj kładł znaczny nacisk na sposobienie się do śmierci poprzez pobożność, pokutę i uczynki miłości. XXI wieczna recepta na nieśmiertelność ma być jednak zupełnie inna. To rozpaczliwe próby przedłużania życia. Zamiast śmiałych czynów, czy zbierania zasług potrzebnych do zbawienia, szansą na wieczność mają być miraże „digitalizacji świadomości”. To obraz nihilizmu naszych czasów. Upadła wiara w ponadczasową wartość bohaterstwa i dobra. Nadzieję na umknięcie śmierci położono w technice, która ma w nieskończoność przedłużać oparty na hedonizmie byt.
Podobne propozycje to wciąż „science fiction”. Przypominają obietnice latających samochodów, jakie wedle popularno-naukowych programów sprzed dekad miały już przemykać pomiędzy budynkami wielkich miast. A jednak transhumanistyczny guru, Ray Kurzweil, upiera się, że „jesteśmy już blisko nieśmiertelności”, rozumianej jako zdolność do wiecznego przedłużania „młodości, zdrowia i życia”.
Biada nam, gdyby kiedykolwiek jego słowa miały się spełnić. Życie człowieka bez perspektywy kresu oznaczałoby pozbawienie go fundamentalnej pomocy w drodze do celu istnienia – jakim jest wieczne obcowanie z Bogiem.
„Cóż nam po długim życiu, skoro tak mało się doskonalimy? Długie życie nie zawsze ulepsza człowieka, a często tylko zwiększa rozmiar winy. Gdybyśmy choć jeden dzień dobrze przeżyli na świecie! Niektórzy liczą sobie lata od nawrócenia, ale jakże często lichy jest plon tego czasu. Strasznie jest umierać, ale może jeszcze niebezpieczniej długo żyć. Szczęśliwy, kto zawsze ma przed oczyma godzinę swojej śmierci i codziennie przygotowuje się do skonu. Może widziałeś kiedy, jak umiera człowiek. Pamiętaj, że i ty odejdziesz w tę samą drogę”, radził na kartach kultowego „O naśladowaniu Chrystusa” Tomasz z Kempis.
„Spójrz, mój drogi, od jakiego niebezpieczeństwa mógłbyś się uwolnić, jakiego pozbyć się strachu, gdybyś zawsze żył w bojaźni i pamiętał o śmierci. Staraj się żyć tak, abyś w godzinie śmierci mógł się raczej cieszyć niż lękać. Ucz się teraz umierać dla świata, abyś już zaczął żyć z Chrystusem. Ucz się wszystko od siebie odsuwać, abyś już wolny mógł podążać do Chrystusa. Oczyść się przez pokutę, abyś mógł już teraz żyć w niezachwianej ufności”, dodawał.
Na ten akapit słynnego tekstu powoływał się w godzinie śmierci rotmistrz Witold Pilecki – wielki polski bohater narodowy. Żołnierz, który jako ochotnik został więźniem obozu koncentracyjnego i organizował w nim struktury ruchu oporu. Co za wybitny przykład odwagi! Co za cnota męstwa! Pamięć o śmierci, która oszczędzi tylko cnoty i zasługi, a unicestwi wszystkie przemijające uciechy, to katalizator takiego herozimu i bodziec do doskonalenia się.
Diabelska obietnica
Wygnawszy człowieka z raju tuż po grzechu pierworodnym, Bóg przestrzegł, by ludzie „nie wyciągnęli przypadkiem ręki, aby zerwać owoc także z drzewa życia, zjeść go i żyć na wieki”. Aby się o tym upewnić, Stwórca umieścił na straży drzewa cherubów i „połyskujące ostrze miecza”… A przecież Najświętsza Trójca za sprawą odkupieńczego dzieła Chrystusa wyzwoliła człowieka z jego śmiertelności – umożliwiając wieczne zbawienie i obcowanie z Bogiem. Człowiek szkodzi sobie jednak w niepowetowany sposób – wyciągając ręce ku nieśmiertelności samowolnie… chcąc na wieki zapewnić sobie trwanie w ziemi wygnania.
Taka wieczność byłaby raczej przekleństwem. Odsuwałaby zachętę do starań o wartości i życie, które przerasta doczesność i „bilans doświadczeń”. Podkopałaby potrzebę doskonalenia się i heroizmu. Zamykałaby oczy wielu na wygnanie i rozłąkę z Bogiem, ucząc że niczego poza pozytywnymi doznaniami szukać nie trzeba. Byłoby to „chwilo trwaj” rodem z „Fausta”, odwracające oczy człowieka od celu jego istnienia.
„Klątwa” śmiertelności, pracy, cierpienia, jaką Bóg włożył na człowieka po grzechu pierworodnym, to droga powrotna do domu dla niewiernej ludzkości. Choć skarżymy się na nią nieustannie, to tak naprawdę powinniśmy chętnie kroczyć jej wyboistym i krętym szlakiem. Opisanie wielkości jej celu przerasta wszelki literacki, czy dziennikarski talent. Dość więc powiedzieć, że prawdziwym przekleństwem jest omijanie tego szlaku i błądzenie po bezdrożach doczesności.
Filip Adamus