12 stycznia 2021

Czystka konserwatystów w social mediach. Co dalej?

(fot. JOSHUA ROBERTS / Reuters)

Właściciele mediów społecznościowych dzięki rozwojowi współczesnych technologii otrzymali niespotykany w historii poziom władzy. Jednak poważni ludzie, specjaliści od Realpolitik, nie pozwolą, by światem rządziła wąska grupa informatyków-pięknoduchów.

 

Pod koniec XIX w. w Stanach Zjednoczonych doszło do monopolizacji wielu kluczowych gałęzi gospodarki. Na opisanie tego procesu ukuto wtedy używane do dzisiaj określenie „robber baron” (ang. baron rabuś), wzorując się na postaciach potentatów finansowych pokroju Rockefellera czy Morgana.

Wesprzyj nas już teraz!

 

„W późnych latach 90’ XIX w. szefowie największych korporacji w Ameryce – robber barons – zebrali się i ustalili stawki, ceny (…) wyznaczyli strategie zdławienia konkurencji. Niech mnie diabli, jeżeli ponownie nie znajdujemy się w tym momencie; z tą różnicą, że to wy jesteście współczesnymi robber barrons, wasze korporacje są najpotężniejszymi na świecie i dzisiaj chcę porozmawiać o tym, jak się ze sobą dogadujecie w spawie przepływu informacji” – w ten sposób witał szefa Facebooka, Marka Zuckerberga senator Josh Hawley podczas przesłuchania w komisji senackiej.

 

O tym, że republikanin miał wiele racji, pokazują wydarzenia ostatniego tygodnia. Donald Trump, obecnie urzędujący prezydent Stanów Zjednoczonych, został skutecznie wyciszony przez Facebooka, Twittera, Instagrama i Snapchata. Na mocy arbitralnej decyzji, podjętej na podstawie niejasnego prawa w trybie uznaniowym, postanowiono, że dalsza obecność prezydenta USA w mediach społecznościowych prowadzić będzie do „eskalacji przemocy” uniemożliwiającej pokojowe przekazanie władzy jego następcy, Joe Bidenowi.

 

Show must go on

Na swojej platformie prawdziwą czystkę zaprowadza Twitter. W tempie ekspresowym ubywa „followersów” co bardziej aktywnym konserwatystom i prawicowcom. Abby Johnson w jeden dzień „straciła” ich ponad 15 tys., aktor Kevin Sorbo 40 tys., Sarah Huckabee Sanders – sekretarz prasowy Donalda Trumpa – 50 tys., a Mike Pompeo 36 tys. Oprócz Donalda Trumpa platforma zawiesza liczne profile, w tym znanego libertarianina, Rona Paula czy oficjalne konto…Grupy Wyszehradzkiej (później przywrócone). Lewicowa kongresmen Alexandria Ocasio-Cortez natomiast skwitowała całą sprawę stwierdzeniem, że jeżeli platforma rozpoczęła „nalot na neonazistów i brutalnych buntowników” to lepiej nie chwalić się posiadaniem ich wśród obserwujących.

 

Wśród amerykańskich użytkowników Twittera zauważyć można swego rodzaju ekscytację wynikającą z faktu „oczyszczania” platformy z „niepokojących elementów”. Wśród okrzyków radości, „ochów” i „achów” lewej strony, zdumiewa całkowity brak refleksji i krótkowzroczność wobec autorytarnych zapędów globalnych monopolistów. Tu już nie chodzi o myślenie w kategoriach prawicy czy lewicy, ścierania się konserwatystów z liberałami. Kwestia dotyczy wartości absolutnie podstawowych; wolności słowa, cenzury i moderowania przepływu informacji na niespotykaną w historii skalę. Lewica łudzi się, że wystarczy jedynie mieć „prawomyślne” poglądy by bezpiecznie spać.

 

Do czasu.

 

Wszystkim cieszącym się z dzisiejszej polityki mediów społecznościowych przypominam, że rewolucja jest jak rozpędzony pociąg, za którym niełatwo nadążyć. Boleśnie przekonała się o tym popularna feministka i autorka „Harrego Pottera” J.K. Rowling, która w sporze pomiędzy kobietą a „osobą trans” stanęła po niewłaściwej stronie. Kiedy na was, droga jeszcze-niewystarczająco-zrewolucjonizowana lewico przyjdzie w końcu czas, gdzie pójdziecie ze swoimi żalami? Dzisiaj „nazistami” i „faszystami” nazywa się osoby wierzące, stawiające na rodzinę, własność i tradycję. Ale centrum debaty konsekwentnie przechyla się w lewą stronę. To tylko kwestia czasu kiedy takie osoby jak Biden, Rowling – czy tutejsi – Hartman i Hołownia ustąpią miejsca skrajnie proaborcyjnym i gender-mainstreamowym „Margotom”, Lempart, Ocasio-Cortez czy Kamali Harris.

 

Lewaccy obrońcy wolnego rynku

W przestrzeni publicznej pojawia się kolejny, nie mniej absurdalny argument. Nie podoba się? Załóżcie swojego Facebooka/Twittera/Instagrama. Przecież jest wolny rynek! I także tutaj ostatnie dni pokazały, że określenie „wolny” w stosunku do rynku współczesnych technologii i mediów społecznościowych brzmi jak ponury żart.

 

Mogli przekonać się o tym właściciele i użytkownicy Parlera, założonej przez Johna Matze’a alternatywy dla Twittera. Na opartej – w opinii autorów – jedynie o Konstytucję Stanów Zjednoczonych „neutralnej platformie wolności słowa” dozwolone jest publikowanie wszystkiego na co pozwala ustawa zasadnicza USA. Na Parlerze nie ma algorytmów selekcjonujących oglądaną przez nas treść oraz nikt nie gromadzi danych w celu spersonalizowania oferty reklamowej. Jednak raczkującej, aczkolwiek zdobywającej – w następstwie ostatnich wydarzeń – coraz większą  popularność aplikacji podcięto skrzydła już na samym początku. Google wypowiedział dostęp platformie w swoim Sklepie Play, podobnie postąpiło Apple. Powód? „Niespełnianie standardów społeczności” i „nawoływanie do nienawiści”. Dużo potężniejszy cios zadał Amazon. Wypowiedział Parlerowi oferowanie hostingu za pośrednictwem chmury AWS. Tak wycina się konkurencję.

 

Kolejnym infantylnym argumentem wysuwanym przez obrońców cyfrowej cenzury jest powoływanie się na prawo własności. „Fb, TT czy Amazon to firmy prywatne i mogą postępować jak chcą”! – słyszymy. Takim osobom warto przypomnieć, że nieprzypadkowo już w XIX w. powstała idea ustawy antymonopolowej. Dostawcy social mediów dawno przestali być jedynie pośrednikami w wymianie informacji. Dzisiaj za pomocą algorytmów, gromadzenia nieprawdopodobnej ilości danych i cenzorskich praktyk cyfrowi potentaci kształtują rzeczywistość miliardów ludzi. Problem w tym, że obowiązuje ich jedynie… napisany przez siebie, podatny na wszelakie interpretacje i nieprecyzyjny regulamin. Powiedzieć, że stoją ponad prawem to jak nic nie powiedzieć.

 

Prywatną instytucją są też np. banki. Czy one też mogą, za pomocą arbitralnej decyzji odciąć kogoś od środków za nieprawomyślne poglądy? Myślą Państwo, że to już przesada, a naszym środkom nic nie grozi? Jakiś czas temu boleśnie przekonał się o tym publicysta Stanisław Michalkiewicz, któremu na kanwie afery medialnej odmówiono dostępu do środków na koncie. Użytkownicy kolejnej alternatywnej dla wielkich social mediów platformy Gab skarżą się na blokadę możliwości korzystania z kart Visa. Dzisiaj system procesujący płatność kartą kredytową Stripe odciął możliwość dokonywania transakcji… Donaldowi Trumpowi.

 

Gdzie nas to zaprowadzi?

Popularnym motywem w literaturze science-fiction jest wizja świata zdominowanego przez technologiczne megakorporacje, przejmujące pozycję państw narodowych. To jednak niezwykle naiwne myślenie. Nikt poważny nie pozwoli trzymać ręki nad przyciskami atomowymi informatykom, którzy w swoich wizjonerskich zapędach uwierzyli, że mają do spełnienia jakąś dziejową misję. Specjaliści od Realpolitik za fasadą ideologicznych haseł o równości, tolerancji, demokracji prowadzą poważną politykę, gdzie nie ma miejsca na sentymenty. Zbanowanie Trumpa przez Twittera skrytykowało wielu prominentnych polityków; Angela Merkel, komisarz Thierry Breton, francuski minister finansów Bruno Le Maire czy minister zdrowia Wielkiej Brytanii, Matt Hancock. Mówiąc językiem dyplomacji, „wyrażenie zaniepokojenia” działalnością mediów społecznościowych to delikatne przypomnienie, że nawet wielkie korporacje technologiczne muszą znać swoje miejsce w szeregu.

 

Negatywnie zareagowała też giełda. Po awanturze z Trumpem akcje Twittera spadły o 3.4 miliarda USD. Kiedy drogi Big Techu zaczną rozchodzić się z interesem demokratów (i ich sprzymierzeńców), prędko uchwali się prawo kierujące wysiłki social mediów na właściwe tory.

 

Nie zabija się jednak kury znoszącej złote jajka. Krótko mówiąc, czeka nas najprawdopodobniej model chiński, gdzie media społecznościowe posłużą jako narzędzie kreowania bieżącej polityki coraz potężniejszym ośrodkom rządowym. Taką rolę odgrywa dzisiaj już chiński WeChat czy rosyjskie VKontaktie. Pytanie, kiedy przyjdzie czas na Facebooka i Twittera?

 

Piotr Relich

 

Wesprzyj nas!

Będziemy mogli trwać w naszej walce o Prawdę wyłącznie wtedy, jeśli Państwo – nasi widzowie i Darczyńcy – będą tego chcieli. Dlatego oddając w Państwa ręce nasze publikacje, prosimy o wsparcie misji naszych mediów.

Udostępnij